Warzecha: "Strajk nauczycieli. Gra na emocjach dopiero przed nami" (Opinia)
Jeżeli do strajku dojdzie, paradoksalnie PiS może na tym wygrać, bo wówczas dopiero rozpocznie się prawdziwa gra o emocje ludzi. Pozostaje jednak sprawa epidemii, która wybuchła w resorcie Anny Zalewskiej i szybko się rozprzestrzeni. Ma mało wdzięczną nazwę dla polityków: "Wyskakujcie z kasy".
Nawet jeśli dzisiaj uda się zawrzeć porozumienie z protestującymi nauczycielami, nie jest to ostatnia bomba tykająca pod rządem PiS.
I nawet jeżeli będzie to porozumienie oparte o nieco ograniczone już żądania ZNP, nadal inne grupy będą mogły powoływać się na ten przykład, domagając się przynajmniej takich ustępstw.
Szef ZNP nie mówi całej prawdy
Gra wokół protestu nauczycieli nadawałaby się na scenariusz politycznego dramatu teatralnego. Może ktoś taki kiedyś napisze i zainscenizuje? Zasygnalizujmy główne wątki.
Gdy Adam Bielan oskarża Sławomira Broniarza, że ten uknuł plan strajku już dawno temu wspólnie z Grzegorzem Schetyną, nie ma może dosłownie racji, ale przecież pokazuje oczywisty mechanizm: nauczycielski protest nieprzypadkowo odbywa się w roku wyborczym i całkiem oczywiste jest, że stanowi dla rządzących ogromny problem – a więc pomaga opozycji. Broniarz staje się sojusznikiem Schetyny, przynajmniej – jak to się mądrze mówi – funkcjonalnym.
Szef ZNP broni się, że protest nie jest "polityczny". To oczywiście absurd – jest polityczny na wskroś, bo wynagradzanie nauczycieli i konstrukcja systemu oświaty to część polityki. A nawet, jeśli Broniarz ma jedynie na myśli oskarżenia o wspieranie opozycji, to też nie ma racji, o czym była mowa wyżej.
Pamiętać też trzeba, że sam Broniarz gra tu we własną, prywatną grę. Jest jednym z najdłużej grzejących stołek zawodowych związkowców w Polsce – Piotr Duda to przy nim szczawik pod względem stażu. Szef ZNP kieruje związkiem od 21 lat, a że to bardzo przyjemna robota, na pewno chciałby swoją misję kontynuować.
No i tak się składa, że w tym roku wypadają akurat, oprócz wyborów do PE oraz polskiego parlamentu, wybory władz ZNP. Jasne zatem, że Broniarz bije się też o swoją pozycję. Tak jak Dudzie w ubiegłym roku w ponownym wyborze pomogło wywalczenie zakazu handlu w niedzielę, tak Broniarz liczy, że pomoże mu wywalczenie podwyżek dla nauczycieli.
Upadek prestiżu zawodu nie jest fikcją
Wszystko to nie zmienia faktu, że nie dałoby się pożaru wzniecić, gdyby nie było łatwopalnego materiału. Pisałem już dla Wirtualnej Polski jakiś czas temu o faktycznie kiepskich wynagrodzeniach nauczycieli, porównując je z tymi, jakie oferują supermarkety i dyskonty.
Tak, są powody do frustracji. Jak jednak słusznie zwrócił uwagę Krzysztof Mazur z Klubu Jagiellońskiego – choć postulaty nauczycieli są właściwie wyłącznie płacowe (także postulat skrócenia nauczycielskiego stażu, chodzi bowiem o to, żeby szybciej osiągnąć kolejny poziom wynagrodzenia, gwarantowany przez Kartę Nauczyciela), chodzi tu nie tylko o pieniądze, ale też o stopniowy upadek autorytetu zawodu i szkoły. To był proces bardzo powolny, ale miał bez wątpienia miejsce.
Każdy, kto pamięta szkołę sprzed 25 czy więcej lat (ja pamiętam, liceum zaczynałem w 1990 roku), widzi, że pozycja nauczyciela i wobec uczniów, i wobec rodziców jest dzisiaj bez porównania niższa niż wtedy. I to nie jest zmiana na lepsze.
Nauczyciele to czują – nawet ci młodzi, bo przecież wchodząc do zawodu, chłoną zarazem jego historię i historię polskiej szkoły – więc skoro nastąpił upadek autorytetu, chcieliby przynajmniej lepiej zarabiać. To zrozumiałe. Tyle że to nie zlikwiduje problemu.
Zarazem bowiem nie pada ze strony rządu czy protestujących ani słowo na temat zmian w Karcie Nauczyciela – i raczej nie padnie, a szkoda, bo tylko jej skasowanie lub zmiana mogłaby na serio zmienić coś w polskiej szkole.
Nie chce tego jednak ani etatystycznie nastawiony rząd, ani nauczycielskie związki, które traktują liczne przywileje, jakie daje Karta, jako swego rodzaju kompensację za marne pieniądze, zarabiane w szkole. W gruncie rzeczy to droga donikąd, bo nawet jeżeli porozumienie uda się zawrzeć i nauczyciele rychło będą zarabiać lepiej – będą lepiej zarabiającymi, ale coraz bardziej sfrustrowanymi nauczycielami, tkwiącymi w chorym mechanizmie.
Gra na emocjach jest dopiero przed nami
Jak na proteście wychodzi rząd? Jeżeli do strajku dojdzie, paradoksalnie może na tym bardziej wygrać, bo wówczas dopiero rozpocznie się prawdziwa gra o emocje ludzi. Już dzisiaj budzą je poradniki, co począć z dziećmi podczas strajku, ale to dopiero początek.
Możemy być pewni, że jeśli strajk się zacznie – a pamiętajmy, że może objąć również jakąś liczbę państwowych przedszkoli – media, sprzyjające obu stronom, oszaleją. Z jednej strony będziemy mieć zalew historii o tym, jakie trudności dzieciom i rodzicom sprawia strajk, niewątpliwie prawdziwych. Z drugiej – powtarzanie, że winny wszystkiemu jest rząd. Uważam, że w takiej sytuacji nauczyciele będą na trudniejszej pozycji.
Bliższa koszula ciału – nawet jeśli ktoś obecnej władzy nie uwielbia, problemy z nauką dziecka i zwykłe, życiowe kłopoty z opieką nad nim na co dzień szybko zaczną być ważniejsze, a niechęć zwróci się przeciwko nauczycielom. Będą oczywiście i tacy, którzy całą swoją złość zwrócą właśnie przeciwko rządowi.
Szczególnie fatalnie będzie wyglądać wyjazd Anny Zalewskiej do Brukseli. Choć jej start w wyborach do PE był dawno zaplanowany i obiecany przez prezesa Kaczyńskiego, to przecież w kontekście nauczycielskiego protestu wygląda jak rejterada. I to podwójna, bo nie tylko po proteście, ale i przed wrześniową kumulacją roczników, która stanie się dla PiS kolejnym problemem bezpośrednio przed wyborami do Sejmu.
Jeśli zaś do strajku nie dojdzie, bo uda się uzgodnić porozumienie płacowe – rząd z jednej strony uniknie wymknięcia się sytuacji spod kontroli, a jego hojne kolejne programy socjalne nie będą spychane w świadomości ludzi na drugi plan. Z drugiej jednak – powstanie pretekst dla innych grup, żeby domagać się podwyżek, i to szybko, póki działa wyborczy straszak. A to wszystko zaraz po uchwaleniu trzynastki dla emerytów, która przecież jest najzwyklejszą wyborczą łapówką.
Pisząc analizę kilka godzin przed rozpoczęciem rozmów ostatniej szansy, trudno tworzyć zdecydowane prognozy. A jednak bardziej prawdopodobne wydaje się, że do porozumienia dojdzie. Jeśli nie dziś, to rychło, może po zaledwie kilku dniach strajku.
Broniarz będzie mieć swoje osiągnięcie, którym będzie się mógł chwalić w związkowej kampanii wyborczej, nauczyciele będą mieli jakieś pieniądze, rząd będzie się mógł chwalić, że zażegnał kryzys. Lider ZNP świetnie wie, że moment na zastosowanie strajkowego szantażu jest właśnie teraz, bo teraz PiS najbardziej zależy na zażegnaniu buntu, zaś obiecanki Schetyny, kierowane do nauczycieli, to gruszki na wierzbie.
Gdyby bowiem opozycja jesienią przejęła władzę – być może również dzięki pomocy ZNP – nie będzie pod żadną presją, a z braku podwyżek wytłumaczy się łatwo rozrzutnością poprzedników, serwując nauczycielom tekst szatniarza z "Misia": „Nie mamy pańskiego płaszcza i co pan nam zrobi?”.
Czy od tego zamieszania polska szkoła będzie, chociaż odrobinę lepsza? Bynajmniej. Wręcz przeciwnie. Ale to chyba nikogo nie obchodzi.