Warszawska ulica, wszystko idzie tu zrobić. Trzeba być twardym, ale żyć się da
Piotr zaczyna dzień od kawy. I paru petów wyciągniętych ze śmietnika. Jacek bierze zupę. Ale musi trzeźwy być. Inaczej nie wejdzie. Paweł suszy pranie. Bo bezdomny śmierdzieć nie musi. Wystarczy tylko chcieć. Tomek dobrze o tym wie.
Ten przewodnik nie doprowadzi do przytulnej knajpki, ale do jadłodajni z zupą. Nie ma polecanych hoteli, tylko ogrzewalnie i noclegownie. Nie ma punktów widokowych, są magazyny ubrań. Nie ma turystycznych atrakcji, są łaźnie i pralnie.
Wydaje go wspólnota Sant'Egidio. Idąc jego śladem spotykam Piotra i Krzyśka, Pawła i Kasię, Roberta i Jacka. Warszawskich bezdomnych.
8:00
Wsiądź w tramwaj. Jedź na przystanek Stare Miasto. Wejdź schodami na górę. Zaraz potem w lewo. I później w prawo, w ulicę Miodową. Potem znów w lewo, w Kapucyńską.
Po starówce przechadza się kilku spacerowiczów. Ale w zaułku jest tłoczniej. Obwieszeni torbami ludzi stoją w kolejce. Kobiety i mężczyźni, ubrani w zniszczone buty. Podchodzą do okienka, biorą kawę.
- Dzisiaj klient oblał mnie wodą - fuka jeden z nich. Tak poznaję Piotra.
Klient, to znaczy jego sąsiad. Bo Piotr śpi na klatkach. Recytuje swoją historię. Bezdomny od trzydziestu lat. Miewał mieszkania, potem wracał na ulicę. Bywał w noclegowniach. Ale uznał, że ma dość zawszonej pościeli. Teraz woli twardą podłogę na klatce.
- Codziennie tu przychodzę - pokazuje na okienko z kawą.
Ale dzień zaczyna jeszcze wcześniej. Zwykle budzi się przed świtem. Idzie do znajomego piekarza po słodkie bułki, pączki albo chleb. Dostaje towar, który nie sprzedał się poprzedniego dnia. Przynosi do okienka, korzystają wszyscy.
- Dobry człowiek - mówi o piekarzu. - Woli dać, żeby ktoś zjadł, niż wyrzucić
8:30
Pijemy czarną kawę. Dowiaduję się, że to miejsce, które znają wszyscy bezdomni. Kapucyni rozdają kawę i herbatę, później ciepłą zupę. Przychodzą też emeryci, schorowani renciści, którym nie starcza na jedzenie.
- Mam tu przyjaciół - stwierdza Piotr. - Przez to samotności nie czuję.
Obok Piotra stoją jego kumple, Krzysiek i Robert. Puste kubki odkładają na murek. Wyjmują kilka pogniecionych petów. Odpalają od jednej zapalniczki.
- Na ulicy wszystko idzie zrobić - zaczyna Piotr. - Nie musisz śmierdzieć.
- Trzeba tylko chcieć - stwierdza Krzysztof.
Ale są tacy, którzy nie chcą. Ludzie odsuwają się od nich w tramwajach. Klną pod nosem, że wytrzymać się nie da, znowu pijak musiał wsiąść. I potem źle będą patrzeć na każdego bezdomnego.
- Bezdomniak traktowany jest jak szmata - prycha Piotr. - Ale jestem normalnym człowiekiem. To co, że nie mam mieszkania? Mam się powiesić?
Zaułek pustoszeje. Kolejni bezdomni zabierają torby, znikają za rogiem. Cichną rozmowy. Okienko się zamyka.
9:30
Piotrek dopala papierosa, opowiada, jak pracował w knajpach. Jest technikiem gastronomii. Za to Krzysiek robił czternaście lat jako blacharz, przy samochodach. Potem mówił dzień dobry ludziom w garniturach. Był ochroniarzem, obstawiał korporacje.
- Teraz co robicie?
- Łazikować możemy cały dzień - mówi Piotrek. - Wyhaczy się kogoś, kto da pieniądze.
- Tak zwane wędkowanie - dorzuca Krzysiek.
Puszek nikt już nie zbiera, wyjaśniają. Nie opłaca się. Marne grosze za całe kilogramy. Więcej się uzbiera, gdy kogoś o parę złotych poproszą. Albo pójdą na parking, kierowcy pokażą wolne miejsce. Też dorzuci drobnych.
- Żyje się z dnia na dzień - uśmiecha się Krzysiek.
- Z godziny na godzinę - poprawia go Piotrek.
10:00
Wróć na ulicę Miodową. Idź prosto, aż na plac Krasińskich. Miniesz Sąd Najwyższy. Trzecia w prawo to Sapieżyńska. Stąd jeszcze parę minut prosto, do zakonu Bonifratrów.
Kolejka ustawia się na schodach, ciągnie aż do bramy i potem wzdłuż płotu. Na sznurku przed drzwiami wisi pranie. Wychodzi ubrany w biały habit zakonnik. Odmawia modlitwę.
- To, że takie miejsca jak to istnieją, to jest wielki cud Boży… - brat spogląda na kolejkę.
Każdy może się tu umyć. Potem wyprać i wysuszyć ubrania. Ale teraz czeka się na zupę. Ma być kapuśniak. Do tego chleb, nawet górę kromek można wziąć. I jeszcze banany, żeby coś zostało na później. Może trafią się konserwy.
- Lepiej mieć mniej, niż w ogóle - stwierdza ktoś z kolejki.
Choć nie każdy wejdzie, bo przed drzwiami zawsze jest alkomat. Kto wydmucha promile, ten nie pierze, nie myje się, nie je. Trzeźwość musi być.
11:00
Wokół bramy kręci się Paweł. Opowiada innym o szachach. Grać nauczył się w więzieniu, siedział pięć lat, więc miał czas. Wspomina swoje pojedynki z więziennym arcymistrzem. Kiedyś zajął drugie miejsce w zakładowym turnieju.
- Grę traktuję poważnie - podkreśla. - Dostrzegłem w niej sens.
Sens zdaniem Pawła jest taki, że grać trzeba na spokojnie. Wtedy nie popełnia się błędów. Bo jak się człowiek zepnie, to błędy robi. Paweł swoich błędów się nie wstydzi, zrobił ich wiele. Gorsze były te w życiu, niż szachach.
- Wiesz jak to jest, stracić wszystko? - pyta. - I się śmiać losowi w twarz.
Pierwszym złym ruchem Pawła był hazard. Najpierw grał na maszynach, potem były kasyna, ruletka. Stawiał dużo, wygrywał więcej. Ale najwięcej tracił. Kolejny ruch to kradzieże. Okradał sklepy i markety, wybijał szyby w radiowozach. I dostał pięć lat więzienia.
- Wstyd nie dym, w oczy nie szczypie - stwierdza. - Umiem kraść. Ale starych babć nie rąbałem, tylko markety i korporacje.
11:30
Paweł obudził się w noclegowni. Potem, jak codziennie, stanął w kolejce do jadłodajni. Po kasynach, wygranych, górach żetonów, a nawet szachach, zostały wspomnienia. Teraz tuła się po budowach, dorabia.
- Żeby się odbudować, trzeba mieć budżet - mówi. - Można dorobić nielegalnie, ale to przerabiałem, chciałbym zacząć legalnie.
Nie ma mieszkania, stałej pracy, nawet dokumentów. Otwiera plecak, z którego wyjmuje książkę Lema. Ma zniszczoną, podartą okładkę i pożółkłe strony. Ze środka wyciąga karteczkę.
- Lem to schizofrenik straszny - kręci głową. - Jeszcze w pismo święte się zagłębiam.
Na karteczce ma termin, kiedy zrobią mu zdjęcie do dowodu. Musi czekać trzy tygodnie.
12:00
Wchodzę do jadłodajni. Wnętrze przypomina szkolną stołówkę. Na ladzie stoją plastikowe miski. Każdy bierze porcję. Niesie ją do stolika albo zabiera ze sobą. Wybieram stolik, po chwili dosiada się Jacek.
Wyjmuje telefon. Wodzi grubymi, niesfornymi palcami po dotykowym ekranie. Wchodzi do galerii zdjęć. Pokazuje młodego faceta, który ćwiczy na siłowni.
- To mój syn. Sto dwadzieścia wyciska - chwali się. - A pokazać ci, jak w filmach gram?
Przerzuca zdjęcia dalej. I jest on jako więzień. On jako przechodzień. On pomiędzy innymi statystami.
- Nie ty jeden grasz - prycha Marcin, zajmuje krzesło obok.
- Zobacz, tu jestem kapo! - pokazuje Jacek.
- Mamy takie zdjęcia, że nas nie poznasz. Marynarka, włos, melonik.
Melonik był, gdy Marcin grał w Józefie Piłsudskim. Byli też w filmie o Witoldzie Pileckim, potem o Tadeuszu Pietrzykowskim, czyli bokserze z Auschwitz.
- O, zobacz - ożywia się Jacek. - Kogoś szukają. Na przechodnia.
- Siedem dych. I tylko chodzisz - uśmiecha się Marcin.
Robota jak marzenie. A nawet jeśli nie, to na pewno lepsza niż żadna.
13:00
Kończymy zupę, pijemy owocową herbatę. Obok stołów są jeszcze jedne drzwi. Za nimi siedzi Tomek, pracownik jadłodajni. Na biurku ma stertę papierów, wyżej dwa monitory. Na jednym obraz z monitoringu, na drugim rzędy tabelek.
- Nic mnie nie zaskoczy, bo spodziewam się wszystkiego - oznajmia.
Gdy ktoś potrzebuje pracy, załatwia od ręki. Ale co z tego, skoro po pracy nie ma gdzie pójść. Miejsc w noclegowni nie ma, tak jak pieniędzy na wynajem. Jak po paru tygodniach przyjdzie zapuszczony, to go wyrzucą.
- Mam teraz młodego człowieka. O, ten pan - pokazuje na ekranie. - Nie musi być bezdomny.
Powiedział mu, że nie zostanie rolnikiem, nie będzie wykonywał rozkazów ojca. Chce żyć swoim życiem. Innym razem był człowiek, który siadł przy stoliku brudny i śmierdzący. Porozmawiali, wtedy okazało się, że ma dom. Też pokłócił się z rodziną.
- Chałupę miał porządną - wspomina Tomek. - Trochę mu poryłem głowę. Zdał sobie sprawę, co go czeka, jeśli zostanie na ulicy.
Wsadził go do pociągu. Wrócił do siebie.
14:00
Dla tych, którzy chcą się z ulicy wyrwać, jest jedna koszula. Wisi za drzwiami. Ubiera ją każdy, żeby zrobić sobie zdjęcie do życiorysu. Patrzy prosto w obiektyw, wcześniej goli twarz i czesze włosy.
Takich zdjęć zrobili kilkadziesiąt.
- Ale niektórzy jak bezdomni nie wyglądają. Zawsze są ogoleni i wyperfumowani - opowiada Tomek. - Po butach częściej da się poznać, są zniszczone.
Rok temu dwadzieścia cztery osoby znalazły pracę. Ale przychodzą tysiące. Tomek patrzy czasem w monitory, gdy zamkną już jadłodajnie. Widzi człowieka, który wychodzi za ogrodzenie. Staje na środku chodnika. Robi krok w przód, staje. Nie wie, gdzie ma iść.
- Mają zdolności, mają możliwości, ale nie mogą się wyrwać - wzdycha. - Bo bezdomność siedzi w głowie.
16:00
Idź na przystanek tramwajowy. Stamtąd jedź w stronę Pragi. Przejedź Wisłę i wysiądź przed Dworcem Wschodnim. Tam znajdź przystanek autobusowy. Linia MPP, czyli Miejski Punkt Poradnictwa.
Pasażerowie rzadko podchodzą na ten przystanek. Tablica z rozkładem jest prawie pusta. Odjeżdża stąd tylko jeden autobus. Kilka kursów rano, potem po południu. Teraz siedzi na ławce dwójka pasażerów, jedzą zupkę chińską.
Kobieta podrywa się z ławki. Wypatruje autobusu.
- On chodzić nie może - pokazuje na mężczyznę. - Pobiły go jakieś ćpuny.
Kobieta to Kasia, autobusem jeździ często. Nie ma tam kasowników, więc nie ma obaw, że złapie kanar. Jest za to ciepła herbata i książki, które można wypożyczyć. Trasa się zmienia, za dnia przystanki to jadłodajnie, pralnie i łaźnie, a wieczorem noclegownie i ogrzewalnie.
17:00
Jedziemy przez ciemne uliczki. Połowa miejsc jest zajęta. Na jednym siedzi facet w okularach, pół twarzy przykrywa mu kaptur. Wygląda jak pasażer wracający z biurowca. Ma ułożone włosy, na nosie grube oprawki. Patrzy pustym wzrokiem przez okno.
Panuje cisza.
Pracowniczki przepytują pasażerów. Jak mają na imię, gdzie mieszkają. Umawiają się, że złożą razem wniosek o zasiłek. Notują nazwisko każdego. Jeśli ktoś nie ma dokumentów, powiedzą mu, gdzie wyrobić.
- Pamiętam, jak weszłam tutaj w wigilię - wspomina Ela, pracowniczka. - Od razu święta poczułam.
Śpiewali wtedy kolędy, a na Nowy Rok wypili bezalkoholowego szampana. Ela życzyła im wtedy, żeby nie musieli się widywać. Ale z niektórymi cały czas się widuje, poznaje tych pasażerów. Tak jak oni siebie nawzajem.
Kolejne miejsca się zwalniają.
20:00
Idź na centralny. Przejdź przez halę główną. Potem wyjdź na parking od strony alei Jerozolimskich. Tam pracują Medycy na Ulicy.
Ambulans stoi w rogu ciemnego parkingu. Dwa reflektory oświetlają czekających przed nim ludzi. Jeden po drugim wchodzą do środka. Ratownicy krzątają się w ciasnocie.
- Mamy coś na odparzone stopy? - Rzuca jedna z ratowniczek.
Muszą mieć. Codziennie widzą pęcherze, opuchlizny, odciski i odparzenia. Bywa, że po ranie chodzą robaki. Tak jest zaniedbana. Niektórzy nie zdejmują butów przez całą dobę. Jak spadnie deszcz, chodzą w przemoczonych.
- Większość to stali bywalcy - mówi ratownik. - Wiemy, co im dolega.
Bezdomni przychodzą do nich, bo nie chcą chodzić do szpitali. Opowiadają, że albo ich stamtąd przegonią, albo muszą czekać godzinami. Ale bywa, że iść muszą. Bo przed dworcem nie da się im pomóc.
21:00
Przejdź na parking przy Emilii Plater. Tu co poniedziałek jest Fundacja "Daj herbatę".
Uliczne plotki mówią, że lepszego jedzenia się nie znajdzie. Kolejka zaczyna się tam, gdzie stoją kotły z ziemniakami i sosem. To ostatni ciepły posiłek, jaki można zjeść. Stoi po niego Krzysiek. Przychodzi też Piotrek. I Robert.
- Musisz zadbać o siebie. To jest podstawa - Piotr udziela porad. - Musisz pilnować siebie. Musisz być twardy. Nie ma, że się będziesz tulił.
Wyjmuje telefon. Przesuwa numery w kontaktach. Wśród nich jest ten do córki.
- Pięć lat się z córką nie widziałem - rzuca mimochodem. - Wnuczka ma teraz osiem.
Gdy skończy ziemniaki, pojedzie na dworzec Wileński. Posiedzi tam do północy. Potem pójdzie na klatkę, ma upatrzony jeden blok.
- Jedno marzenie mam - mówi. - Mieszkanie mieć i rodzinę założyć. Może kiedyś się uda.
Krzysiek i Robert wrócą nad Wisłę. Tam śpią w namiotach. Przykryją się grubymi śpiworami. Dziś noc będzie zimniejsza.
- Jak są pieniądze, wysyłam totka. Jeśli wygram, od razu chatę kupię. Ale najwięcej czwórkę strzeliłem. Miałem trzysta złotych.
8:00
Piotr obudzi się na klatce. Krzysiek i Robert pod namiotami. Paweł w noclegowni.
Przewodnik dla osób bezdomnych "GDZIE zjeść, spać, umyć się" 2020 w Warszawie wydaje Wspólnota Sant'Egidio. Wersję elektroniczną pobrać można ze strony wspólnoty.