Nie tylko policjanci uratowali życie mężczyźnie podczas przejazdu Trumpa. "Mieli całe ręce we krwi"
O bohaterskiej postawie mieszkańców Warszawy nikt nie mówił.
Gdy Trump przejeżdżał po raz pierwszy przez stołeczne ulice, doszło do poważnego wypadku. Ani stołeczna policja, ani Ministerstwo Spraw Wewnętrznych nie wspomniało o jednym istotnym fakcie - że pomoc nieśli również mieszkańcy Warszawy.
W czwartek minister Mariusz Błaszczak pochwalił policjantów za zabezpieczenie Warszawy podczas wizyty prezydenta Donalda Trumpa w Polsce. Podczas czwartkowej konferencji prasowej powiedział, że sukces ten "zawdzięczamy pracy 4,5 tysiąca funkcjonariuszy policji". To jednak nie wszystko. - Podjęto akcję pomocy człowiekowi, który stracił przytomność. Dzięki profesjonalizmowi ten człowiek żyje, to właśnie służba - opowiadał minister Błaszczak.
Co się dokładnie stało? W mediach pojawiła się informacja, że policjanci uratowali życie mężczyźnie, który przyszedł zobaczyć przejazd kolumny z amerykańskim prezydentem. Do zdarzenia doszło przed godz. 23 w pobliżu skrzyżowania ulicy Żwirki i Wigury z ulicą Wyjazd.
Do jednego z funkcjonariuszy, który brał udział w zabezpieczeniu przejazdu prezydenckiej komuny, podbiegła kobieta i poinformowała go o mężczyźnie, który kilka metrów dalej upadł na chodnik i stracił przytomność. We wskazane przez kobietę miejsce podbiegli trzej policjanci: asp. Klaudiusz Borucki, st. sierż. Daniel Chmielewski oraz st. sierż. Wiktor Bis.
- Funkcjonariusze od razu podjęli reanimację mężczyzny. Prowadzili ją na zmianę do czasu przyjazdu karetki pogotowia - powiedział Marczak. Okazało się, że stan 37-latka jest bardzo ciężki - dopiero po użyciu defibrylatora udało się przywrócić czynności życiowe u mężczyzny. Został on natychmiast przewieziony do jednego z warszawskich szpitali, gdzie pozostaje pod opieką lekarzy.
Wydawać, by się mogło, że ta historia mogłaby zakończyć się w tym momencie. Jednak ani stołeczna policja, ani Ministerstwo Spraw Wewnętrznych nie wspomniało o jednym istotnym fakcie - że pomoc nieśli również mieszkańcy Warszawy. - Przyznam szczerze, że przykro się czytało te artykuły, gdzie nie było ani słowa o osobach, które jako pierwsze przystąpiły do akcji ratunkowej, nie zważając na krew - mówi jeden z mężczyzn, który był świadkiem udzielania pomocy poszkodowanemu podczas przejazdu kolumny Trumpa.
Wspólna walka o życie
Nasz rozmówca nie chce podawać swojego imienia, ani nazwiska. Na Żwirki i Wigury pojawił się wraz z kolegą, chcieli zobaczyć, jak amerykański prezydent przejeżdża przez Warszawę. Gdy Bestia minęła zgromadzonych, nagle zauważyli, jak jeden z mieszkańców okolicznego osiedla zaczął reanimować leżącego na ulicy mężczyznę.
- Mój kolega dobiegł do niego i razem zaczęli ratować chłopaka, dołączyła jeszcze jedna osoba, z którą się zmieniali. Dopiero chwilę później ktoś powiadomił policjantów, którzy przyłączyli się do akcji - mówi świadek zdarzenia. - Padały pytania, czy ktoś wezwał karetkę. Od tego momentu zacząłem nagrywać na telefonie dalszą akcję. Ambulans przyjechał po 10 minutach - dodaje.
Zanim do tego doszło trwała akcja ratunkowa policjantów i cywilów. - Najbardziej walczyło o życie tego mężczyzny trzech panów z osiedla Marina, w tym mój kolega. Podjęli akcję ratunkową bez rękawiczek, a ten chłopak bardzo krwawił z buzi. Oraz dwóch policjantów, którzy potem już do końca robili masaż serca - wspomina nasz rozmówca.
We wczesnej akcji ratunkowej zabrakło profesjonalnego sprzętu. Jak mówi mężczyzna, który był na miejscu zdarzenia, ludzie pytali, czy ktoś może ma maskę do resuscytacji. Wdechy i wydechy były wykonywane przez foliowy woreczek, dopóki mieszkanka osiedla nie przyniosła swojej maseczki. - Byłem zdegustowany tym, że policjanci nie mieli tego przyrządu w swoich apteczkach - wspomina świadek.
"Mieli całe ręce we krwi"
Gdy ratownicy zaintubowali poszkodowanego, użyli też dwa razy defibrylatora. Chłopak zaczął oddychać, wróciła akcja serca. - Wtedy przenieśli go na nosze i zabrali do karetki, w której chyba znowu nastąpiło zatrzymanie, bo widzieliśmy jak znowu zaczęli robić masaż serca. Po chwili odjechali do szpitala - wspomina rozmówca WawaLove.pl.
Świadkowie zdarzenia powoli zaczęli wracać do pobliskiego osiedla. - Kolega i sąsiad z Mariny mieli całe ręce w krwi, pobrudzona krwią odzież - mówi mężczyna. - Od rana zastanawiałem sie, czy ten chłopak przeżył, dopiero po południu znalazłem pierwszy, potem drugi artykuł - dodaje.
To, co rzuciło się w oczy... to brak wzmianki o pomocy cywilów w akcji ratunkowej. Nasz rozmówca zaczął komentować artykuły w internecie, by podkreślić ten fakt. - Moim celem nie było absolutnie umniejszenie zasług policjantów, bo były olbrzymie - mówi mężczyzna, dodając, że pomimo tego brak pełnej informacji był "przykry".
Nasz rozmówca zaczął usuwać swoje komentarze pod artykułami o akcji ratunkowej. Dlaczego? - Zaczęła się fala hejtu, epitety w stylu, że jestem "cebulą", "kolejną marudą", itd. - przyznaje. - Głupio mi było, bo czułem się tak jakbym sobie zmyślił to, co się wydarzyło - dodaje mężczyzna.
Przeczytajcie również: Andrzej Duda pomógł niepełnosprawnemu małżeństwu z Warszawy