Jakub Majmurek: Czy prezydent Warszawy chce się zapisać do PiS‑u?
Od kilku lat powtarza się też ta sama smutna sytuacja. Organizatorzy Parady Równości proszą warszawski ratusz o jakąś formę uczestnictwa w wydarzeniu: udział kogoś z władz z miasta lub choćby patronat. I co roku spotykają się z milczeniem lub odmową. A przecież Parada to jedno z najważniejszych świąt w kalendarzu obywatelskiej Warszawy.
02.06.2017 | aktual.: 02.06.2017 18:59
Od kilkunastu lat warszawska Parada Równości gromadzi na ulicach tłumy. Przychodzą nie tylko osoby LGBTQ+, ich przyjaciele i rodziny, ale wszyscy, którym bliska jest idea państwa szanującego mniejszości, odmienne style życia, prawo każdej jednostki do poszukiwania miłości i szczęścia.
Milcząca postawa kontrolowanego przez PO ratusza była nawet jakoś politycznie zrozumiała w momencie, gdy Hanna Gronkiewicz-Waltz obejmowała władzę w stolicy. PO nie było wtedy partią szczególnie progresywną w kwestiach kulturowych, a sama pani prezydent mieściła się w tym względzie na prawym skrzydle swojej formacji. Gronkiewicz-Waltz od początku kariery publicznej związana jest przecież z konserwatywnymi organizacjami katolickimi, kampanię prezydencką w 1995 roku robili jej działacze Zjednoczenia Chrześcijańsko-Narodowego, łącznie z obecnym czołowym europosłem PiS, Ryszardem Czarneckim.
Dziś jednak mamy rok 2017. Krajem rządzi PiS, a mogąca pomóc PO także w wyborach samorządowych polaryzacja polityczna, często przebiega właśnie wokół takich kwestii, jak prawa mniejszości. W sprawie publicznej świadomości problemów osób LGBTQ+ wykonano sporą pracę i społeczne pojęcie o tym, co jest tu zdroworozsądkowe, przesunęło się wyraźnie od roku 2006, gdy PO obejmowała rządy w Warszawie. W tej sytuacji postawa HGW jest szczególnie anachroniczna i nie na miejscu. Jest też po prostu politycznym błędem.
#
Polityczną dynamikę wokół praw mniejszości, na którą ślepa pozostaje prezydent Warszawy, dostrzegli jej partyjni koledzy sprawujący władzę w Poznaniu, Łodzi i Gdańsku.
W Łodzi wiceprezydent miasta Tomasz Trela już w 2015 roku wziął udział w tamtejszym Marszu Równości. W Poznaniu prezydent miasta Jacek Jaśkowiak w zeszłym roku poprowadził tamtejszy. Jaśkowiak nigdy nie był wyrazistym konserwatystą, więc jego postawa tak bardzo nie zaskakuje. Inaczej niż ta prezydenta Gdańska, Pawła Adamowicza. W 2005 roku usiłował zakazać marszu środowisk LGBTQ+. W tym roku po raz pierwszy wziął udział w trójmiejskim Marszu Równości, przyznając, iż zmienił swoje "kiedyś bardzo konserwatywne poglądy". Wygłosił też naprawdę świetnie przygotowane przemówienie, w którym mówił o prawach osób nieheteroseksualnych, odwołując się do swojego rozumienia chrześcijańskiej zasady miłości bliźniego.
Takie posunięcia platformerskich samorządowców to nie tylko bardzo ważne symboliczne gesty, ale także przejaw mądrej, politycznej taktyki. Lokalni politycy PO zrozumieli, iż w sytuacji zaostrzającego się skrętu na prawo w kwestii szeroko rozumianych swobód osobistych, cały obóz nie-prawicy będzie oglądał się na samorząd, jako ostatnią przestrzeń wolności. Dotyczy to zwłaszcza bardziej liberalnego obyczajowo niż średnia elektoratu z wielkich ośrodków. W tej sytuacji – zwłaszcza wobec rozbicia i słabości lewicy – można kilkoma symbolicznymi gestami wiele politycznie wygrać.
Głosy liberalnego obyczajowo elektoratu mogą okazać się kluczowe dla zwycięstwa w drugiej turze wyborów na prezydentów miast za rok. Po podwójnej klęsce w 2015 roku PO powinna już wiedzieć, że nie może traktować tej grupy wyborców jako swojej własności – jeśli nie chce, by w drugiej turze został w domu, musi mu coś dać. Udział czy choćby patronat nad lokalnym marszem równości jest drobnym, a przy tym politycznie mało ryzykownym gestem. Elektorat przekonany, że udział w marszu na rzecz praw mniejszości seksualnych to dla polityczki powód do infamii, i tak głosuje na PiS lub Kukiza - centrum nie ma po co o niego walczyć.
#
HGW nie wystartuje w przyszłorocznych wyborach. Jej zachowanie w sprawie parady zapisze się jednak na konto następnego kandydata Platformy. W stolicy PiS ma potężny elektorat negatywny. Ale nie ma żadnej gwarancji, że w drugiej turze mimo wszystko nie zostanie on w domu i poprze kandydatkę PO. Na Platformie ciąży przecież sprawa afery reprywatyzacyjnej, za którą partia w Warszawie ponosi polityczną odpowiedzialność.
Tym bardziej Platforma nie powinna zrażać do siebie wyborców, dla których ważne są wolności obywatelskie i prawa mniejszości. W stolicy opowieść o tym, jak to liberalna opozycja chroni w Polsce europejskie wartości i uniemożliwia PiS wyprowadzenie Polski z Europy w rejony kulturowo bliskie światu poradzieckiemu, ciągle ma pewną moc mobilizacyjną.
Odmawiając patronatu nad paradą Gronkiewicz-Waltz, odcięła partię w stolicy od tego atutu. Pod listem poparcia dla parady w Warszawie podpisało się w tym roku 40 ambasadorów nie tylko krajów europejskich, ale także Argentyny, Australii i Stanów Zjednoczonych. HGW odmawiając wsparcia Paradzie, ustawiła się po stronie funkcjonariuszy PiS, opowiadających o Europie "upadającej pod ciężarem dyktatury politycznej poprawności".
Dziwi to tym bardziej, że reakcja ratusza na "Klątwę" w Teatrze Powszechnym mogła sugerować, iż rozumie on, jak powinien walczyć o wolnościowych wyborców. Zachowanie pani prezydent i jej administracji w tej sprawie należy uznać za wzorcowe. Miasto nie ugięło się przed nagonką środowisk narodowo-katolickich i naciskami premiera Glińskiego, stanęło murem za teatrem i zwiększyło dotację dla niego. Prezydent słusznie nie wydała też zgody na ostatnie demonstracje narodowców i Krucjaty Różańcowej pod teatrem – wolność zgromadzeń jest rzeczą bezcenną, ale trzeba rozróżnić między zgromadzeniem o charakterze perswazyjnym a terrorystycznym. W tym drugim wypadku nie chodzi o prezentację jakichkolwiek poglądów, ale o zastraszenie innych osób i uniemożliwienie korzystania im z ich praw. Tak też było w wypadku demonstracji pod TP, gdzie chodziło o sterroryzowanie widzów, artystów i dyrekcji teatru.
Sensowne zachowanie HGW w tej sprawie tym bardziej nie pozwala zrozumieć jej uporu w sprawie parady, gdzie prezydent Warszawy zachowuje się, jakby pod koniec ostatniej kadencji chciała wyborcom wysłać sygnał, że bliżej jej do PiS niż europejskich standardów.
#
Całe zamieszanie wokół marszów równości pokazuje bowiem jak daleka jest od nich Polska, z bardzo mocno przesuniętą na prawo sceną polityczną. Kwestie, które w krajach Europy Zachodniej, Stanach Zjednoczonych czy części państw Ameryki Łacińskiej są dziś częścią mieszczańskiego środka, w Polsce uchodzą za jakieś dzikie lewactwo. Najbardziej wyraźnie widać to w kwestiach ekologicznych i praw osób LBGTQ+.
Związki partnerskie, a nawet pełna równość małżeńska, stają się powoli cywilizacyjnym standardem. Z tego trendu wyłamują się jak dotąd głównie kraju muzułmańskie, afrykańskie, azjatyckie, poradzieckie i Polska. W Europie Zachodniej ustawodawstwo gwarantujące podstawowe prawa związkom jednopłciowym przechodziło przy poparciu sił chadeckich i konserwatywnych. W Wielkiej Brytanii równość małżeńską wprowadził konserwatywny rząd Davida Camerona. Nawet Donald Trump zapowiedział, że nie będzie dążył do odwrócenia wyroku Sądu Najwyższego, zobowiązującego wszystkie stany do zapewnienia równości małżeńskiej. U nas poza Partią Razem o równości małżeńskiej nikt nie ma odwagi mówić. PO nie chce rozmawiać o związkach partnerskich, Nowoczesna zobowiązała się o nie walczyć dopiero niedawno.
Analogicznie, trudno o poważnego niemieckiego czy holenderskiego chadeka, który będzie dowodził, że nie ma żadnej zmiany klimatu, promował wycinkę drzew i atakował rowerzystów jako agentów bolszewickiej rewolty – co bez przerwy zdarza się ministrom rządu premier Szydło. Polska prawica w roku 2017 jest nie tyle konserwatywna, co obskurancka i zwyczajnie irracjonalna (kwestie klimatyczne, Smoleńsk) – co lewicy i liberałom znacznie utrudnia prowadzenie z prawicą merytorycznego i sensownego sporu.
Wraz ze zwycięstwem PiS to przesunięcie na prawo poszło tak daleko, że polska scena publiczna zaryła i utkwiła głową w prawej ścianie. Najgorsze, co można zrobić w tej sytuacji, to podążać w tym kierunku za prawicą, licytując się z nią na polach, gdzie wygrać się z PiS czy Kukizem nie da. Z głową w prawej ścianie nie jest też nikomu specjalnie wygodnie i prędzej czy później polski elektorat zacznie robić korektę swojego skrętu w prawo i wracać w lewą stronę. Dobrze, by zarówno w liberalnym centrum, jak i na lewicy miał tam wyraziście różniącą się od PiS ofertę. Rozumie to Jaśkowiak, rozumie Partia Razem – czemu nie potrafi rządząca partia w stolicy?
Jakub Majmurek dla WP Opinie