W Magdalence nie dało się uniknąć ofiar?
Były zastępca komendanta głównego policji Władysław Padło zeznał w piątek podczas procesu w sprawie policyjnej akcji w Magdalence, że wykrycie bomby, która zabiła i raniła funkcjonariuszy było bardzo trudne, jeśli nie niemożliwe.
31.03.2006 | aktual.: 31.03.2006 14:10
Władysław Padło występujący przed Sądem Okręgowym w Warszawie w charakterze świadka powiedział, że okoliczności akcji w Magdalence badały dwa powołane przez komendanta głównego zespoły.
W skład pierwszego z nich weszli m.in. byli dowódcy GROM-u gen. Sławomir Petelicki i płk Roman Polko. Nie stwierdzili oni błędów na etapie planowania i przeprowadzenia akcji. Uznali, że ładunek wybuchowy, którego eksplozja zabiła dwóch i raniła 16 policjantów był niemożliwy do wykrycia w warunkach panujących podczas szturmu budynku.
Drugi zespół złożony z policyjnych ekspertów stwierdził jednak, że wystąpiły nieprawidłowości m.in. podczas planowania szturmu. Na jego raporcie w znacznej mierze opiera się akt oskarżenia.
W procesie, m.in. o niedopełnienie obowiązków podczas planowania i przeprowadzenia akcji, oskarżonych jest troje oficerów policji - była naczelnik wydziału do walki z terrorem kryminalnym Komendy Stołecznej Policji Grażyna Biskupska, były dowódca pododdziału antyterrorystów Kuba Jałoszyński i były zastępca szefa stołecznej policji Jan P., który nie zgodził się na publikację swego nazwiska. Oskarżonym grozi do ośmiu lat więzienia.
W marcu 2003 r. policyjni antyterroryści szturmowali kryjówkę groźnych bandytów Igora Pikusa i Roberta Cieślaka w podwarszawskiej Magdalence. Gangsterzy - odpowiedzialni również za śmierć policjanta w Parolach w 2002 r. - zaminowali teren posesji. W wyniku eksplozji zginęło dwóch policjantów, a 16 zostało rannych. Obaj bandyci zaczadzieli w płonącym, ufortyfikowanym domu.