"W Laponii też inflacja?". Zostałem mikołajem do wynajęcia
Olek ani myślał wziąć cukierka. Ruszył sprintem, byle jak najdalej od strasznego dziada w czerwonym. Starsza pani chciała się tylko przytulić, a wąsacz z nosem czerwonym jak u renifera - żebym dorzucił do wina. Przez trzy dni byłem mikołajem.
- Daj znać, z którego komisariatu cię odebrać.
Żona nie ma litości. Kilku znajomych też drze łacha, że jak tylko zacznę w czerwonym stroju machać do dzieci, zwinie mnie policja. Pewnie nie będzie tak źle, ale lekki stres jest. W końcu to mój pierwszy dzień. Mam rozdawać cukierki w galerii handlowej.
Grzegorz, rekruter w dużej firmie, z którą zacząłem współpracę, uspokaja: mikołaja lubi każdy, mało kto przechodzi obojętnie. Niedawno w Warszawie przez "świętego" prawie doszło do wypadku. Kierowca, zamiast patrzeć na drogę, zaczął mu machać.
Gdziekolwiek mikołaj się pojawia, najczęściej wzbudza radość.
Mały Usain Bolt
Grzegorz miał rację.
Ledwo zakładam przed galerią czapkę i sztuczną brodę, a już kilkoro dzieciaków pokazuje rodzicom, że przyjechał mikołaj. Zamiast z sań, wysiada ze starszego mitsubishi, ale ma dzwoneczek i worek wypchany cukierkami, więc jest OK.
Na schodach łysy facet macha, jakby zobaczył przyjaciela sprzed lat. Dalej jest jeszcze lepiej. Gdzie nie spojrzę, uśmiechnięte twarze. Euforia okazuje się jednak przedwczesna. Wyskakuję zza rogu, żeby zrobić niespodziankę małemu chłopcu.
- Hoł, hoł, hoł! Wesołych świąt! (długo ćwiczyłem to przed lustrem).
Mama podłapuje z uśmiechem: - Zobacz, Olusiu, kogo spotkaliśmy!
Ale Oluś, zamiast wybrać cukierka, rusza niczym Usain Bolt po rekord na sto metrów (kategoria do lat czterech), byle jak najdalej od strasznego pana z brodą. Mam wyrzuty sumienia. Przeprosiłbym mamę Olka, gdyby nie to, że właśnie goni synka.
Może w strefie świątecznej pójdzie lepiej?
Przy głównym wejściu czerwony fotel dla mikołaja, ogromne lizaki i chatka z piernika. Chyba byłem w tym obrazku brakującym puzzlem. Po kilku minutach otacza mnie chmara dzieciaków z konkretnym celem: dostać cukierka.
Amelka uznaje, że najlepiej przytakiwać.
- Kochasz świętego Mikołaja?
- Tak.
- A jak masz na imię?
- Tak.
Za to Michałek, na oko sześć lat, podchodzi do sprawy śmiertelnie poważnie. Patrzy w bok i milczy. Ewidentnie analizuje, czy faktycznie był grzeczny.
Gorąco jak w saunie, w sztucznej brodzie trochę trudno się oddycha. Na szczęście nikomu nie przeszkadza, że mikołaj jest cały spocony.
Najważniejsze, że ma cukierki.
Mikołaj "level ekspert"
- Nie mam szans - myślę tydzień wcześniej przed rozpoczęciem castingu w centrum Warszawy.
Przyszło kilku panów z brzuszkiem, większość w okolicach czterdziestki i pięćdziesiątki. Na pewno są bardziej "mikołajowi" niż ja.
Casting organizuje duża firma współpracująca z kilkudziesięcioma mikołajami. Obsługują wizyty domowe, imprezy komercyjne, chodzą po telewizjach śniadaniowych. Ostatnio ich mikołaj rozdawał prezenty na imprezie z Rafałem Trzaskowskim. Pełna profeska.
Grzegorz, HR menedżer, wygląda jak święty z obrazka, tyle że odmłodzony o dwadzieścia lat: broda, lekko pucułowata twarz, łagodne spojrzenie. Na start ostrzega: z samego mikołajowania nie da się żyć. On jest HR-owcem w dużej korporacji, po godzinach realizuje się jako aktor teatru amatorskiego.
Tłumaczy zasady:
- Standardowa wizyta domowa trwa dwadzieścia minut. Można zarobić nieco ponad stówę w zależności od pozycji w hierarchii. Nowicjusz kasuje najmniej. Jeśli dostaniesz kilka pozytywnych recenzji od rodzin, zostajesz "starym" mikołajem. Jest jeszcze "level ekspert" - najlepsi z najlepszych, największe komercyjne zlecenia.
Grzegorz chce sprawdzić, czy się nadajemy. Zamienia się w małego Grzesia, któremu mamy dać prezent. Na każdego zastawia pułapkę.
- Nie chciałem takiego prezentu! ("Nie płacz, mikołaj coś jeszcze dla ciebie ma").
- Asia mówi, że św. Mikołaj nie istnieje! ("Coś jej się pomyliło").
- A gdzie są renifery? ("Czekają przed blokiem").
Poszło mi całkiem nieźle. Po dwóch dniach telefon, że mogą mnie wypróbować.
- Niech pan na początek pójdzie w stroju do galerii albo na jarmark. Żeby zobaczyć, na czym polega robota.
Zaczynam w poniedziałek.
Darek. Mikołaj-amant
Zanim wyruszę w teren, proszę kilku doświadczonych mikołajów o rady.
Najważniejsza: "bądź gotowy na wszystko".
Dom pachnie sernikiem, wszyscy w świątecznym nastroju. Ona właśnie przyrządza herbatę z goździkami, on prasuje koszulę, podśpiewując "Last Christmas". Karolek czy inna Marysia czeka z ekscytacją na dzwonek do drzwi.
Co może pójść nie tak?
Darek, mikołaj z 30-letnim doświadczeniem:
Małżeństwo po trzydziestce z trzyletnią córką. Wszystko idzie zgodnie z planem: Darek dzwoni dzwoneczkiem, Kasia (tak nazwijmy dziewczynkę) skacze z radości, sadzają mikołaja w fotelu.
Darek uśmiecha się, a to do dziecka, a to do rodziców. Ona: atrakcyjna blondynka w eleganckim żakiecie, odwzajemnia uśmiech. On: dobrze zbudowany, krótko ostrzyżony, posępny, mruczy coś pod nosem. Nagle cięcie:
– Kasieńko, idź się na chwilę pobawić do pokoju – prosi córkę mruk i wbija wzrok w Darka.
– Dlaczego pan do nas przyszedł?
– Pana żona mnie zamówiła – duka zmieszany Darek.
– Czyli się znacie? Widzę, jak pan na nią patrzy.
– Przepraszam, jestem w pracy. Owszem, ma pan piękną żonę...
Żona spanikowana ("Przestań, Wiesiek, dla Kasi zamówiłam!"), ale dla mruka to już za wiele. Bierze Darka za chabety i ciągnie w stronę drzwi: – Więcej mi się tu, gościu, nie pokazuj!
Kasia pewnie zawiedziona, ale mogło być gorzej. Gospodarz łapa jak bochen chleba, a Darek chucherko.
Gdyby doszło do pojedynku, renifery musiałyby go wieźć na SOR.
Przepraszam, my do Grincha
Mnie nikt bić nie chce.
Dzień drugi. Jarmark świąteczny w Krakowie. Fale ludzi przelewają się między stoiskami przy dźwiękach kolęd. Kiełbasy i szaszłyki skwierczą na grillu, w małych buziach ekspresowo znikają owoce w czekoladzie.
Grupa nastolatków krzyczy coś o "dziadzie w czerwonym" (chyba o mnie). Pod spożywczym pan z nosem czerwonym jak u renifera prosi, żeby żebym dorzucił się do wina. Bełkocze, że jeśli ktoś był niegrzeczny, "może mu obić mordę". Zabrał mi z worka chyba z dziesięć cukierków.
Poza tym wszyscy mili.
– W Laponii też inflacja, że święty Mikołaj taki chudy?! - zaczepia brunetka oferująca wycieczki meleksem. Faktycznie, pasowałoby trochę przytyć.
Powtórka z galerii: otaczają mnie uśmiechnięte twarze. Nie tylko dziecięce. Starsza pani pyta, czy mikołaj pozuje za darmo. Zanim zdążę przytaknąć, opowiada swój dzień: była u okulisty, wizyta nie poszła za dobrze. Tłumaczy: jak przytuli się do mikołaja i zrobi zdjęcie, poprawi jej się trochę humor.
Do usług! Wesołych Świąt!
Trzy uśmiechające się dziewczyny pewnie też chcą fotkę.
– Ho! Ho! Ho! Przyszłyście do mikołaja?!
– Przepraszamy, my do Grincha.
Zgasiły mnie jak peta.
Grinch rozstawił się kilka metrów dalej.
Nie dość, że chce ukraść święta, to jeszcze robi konkurencję.
Po Grinchu wpadka numer dwa.
Czas na przerwę obiadową, a w najbliższej restauracji płatność tylko gotówką. Wsuwam kartę do bankomatu i słyszę za plecami oskarżycielski ton:
– Nieprawdziwy!
Dziewczynka w czapce z pomponem ani spojrzy na mikołaja. Już przejrzała mnie na wylot.
Jeśli mikołaj wybiera z bankomatu pięć dych, raczej nie przyleciał z Laponii.
Michał. Mikołaj-alpinista
Choinka. Sernik. Magia świąt. Co może pójść nie tak?
Wyjaśnia Michał, właściciel firmy mikołajowej.
Szczyt sezonu, telefon dzwoni co chwilę. Starsza pani zamawia wizytę dla wnuczki i pyta, czy mikołaj może wejść balkonem. Michał bezrefleksyjnie się zgadza. Uznaje - diabli wiedzą dlaczego - że na pewno parter.
Przyjeżdża na miejsce: czwarte piętro.
Pani wyraźnie zdenerwowana, przecież obiecał. Nie da rady wspiąć się po rynnie?
– Bardzo przepraszam, źle panią zrozumiałem. Nie wejdę po ścianie, nie jestem alpinistą.
– Przecież mikołaj może wszystko!
Chwila ciszy, najwyraźniej pani mówi zupełnie poważnie. Po kilku minutach jakoś udaje się ją przekonać do planu B: Michał przemknie przez salon i zaczeka na balkonie, aż gospodyni go wpuści.
Wszystko idzie gładko. Mała Julka w ogóle się nie domyśla, że zaraz zostanie obdarowana prezentami.
Krzątają się z babcią po salonie, wychodzą do drugiego pokoju. Pięć minut. Dziesięć. Piętnaście. I nic. Michał uświadamia sobie, co jest grane.
– Ta starsza pani o mnie zapomniała, rozumiesz?! Chyba że chciała mnie ukarać, że się nie wspiąłem.
Mroźny dzień, mikołaj drży na balkonie jak DiCaprio w Titanicu. Skacze, macha, wali w szybę. Aż pani Halina wreszcie sobie przypomina: no tak, mikołaj!
Michał zmarznięty na kość.
Babcia wzruszona.
Julka szczęśliwa - dostała zabawkową kuchnię
Powiedzmy, że wszystko się udało.
Miał być inny model
Na wizytę domową muszę trochę poczekać. Największa szansa będzie w Wigilię - duży ruch, zlecenia idą też do nowych.
Zwykle bywa przyjemnie, ale "domówka" to jednocześnie stąpanie po polu minowym. Jeden fałszywy krok i wybuch gotowy.
Grzegorz opowiada:
– 6 grudnia grupa sąsiadów zorganizowała dla dzieci większą imprezę z mikołajem. Któryś z tatusiów się spóźniał. Od słowa do słowa i nagle durnie rzuciłem, że musiał zostać dłużej z sekretarką. Nigdy nie zaliczałem podobnych wpadek, a tu się wymsknęło... Tatusiowie w śmiech, mamusie milczą. Później jedna z nich wysłała maila. Lepiej nie cytować.
Na wizytach domowych najlepiej widać, że to praca na emocjach.
Michał pamięta, jak raz rodzice kupili córce kucyka.
– Wszedłeś im do domu z koniem?
– Czekał przed domem. Dziewczynka była tak szczęśliwa, że przestała mnie zauważać. Zawinąłem się, bo co miałem robić...
– A najbardziej nietrafiony prezent? - pytam.
Rezydencja jak z "Dynastii", piękni ludzie siedzą na pięknych meblach. Kilkuletni chłopczyk odpakowuje gigantyczne pudło. Wspaniały samochód elektryczny, fotele i skrzynia biegów wykonane z najmniejszymi detalami.
Tymczasem dzieciak z wściekłością ciska pudłem o ziemię.
– Chciałem inny model!
Krzyżuje ręce i zapłakany wybiega. Mama próbuje wybrnąć, że najwyraźniej elfy się pomyliły. Jak tylko zbliża się Michał, chłopiec próbuje go kopnąć. Mikołaj chętnie nauczyłby gówniarza szacunku, ale trzeba zacisnąć zęby.
Ojciec daje znak, że nic z tego nie będzie. Wizyta skończona.
Wesołych Świąt.
Dołączają elfy
Dzień trzeci. Plac przed Galerią Krakowską.
– Mikołaj! Cykniemy sobie jeszcze jedno zdjęcie?!
Widzieliśmy się pół godziny wcześniej. Jest ich czworo, a robią hałas jak wojsko. Ania ma czapkę z pomponem, Bartek – coś, co z daleka przypomina rogi renifera, a Paulina – świecidełka. Dominik niesie torby z prezentami i słodyczami.
Przyjechali z różnych miast, spotykają się w takim składzie pierwszy raz w życiu. Poznali się na forum muzycznym. Wpadli na pomysł, że na Święta Bożego Narodzenia przygotują paczkę dla domu dziecka. Napisali do kilku placówek, najszybciej odpisała jedna z Krakowa. Właśnie tam idą.
Właściwie mikołaj by im się przydał. Mogą być moimi elfami. Szybka akcja: wchodzimy, dajemy prezenty, znikamy. OK, wchodzę w to. Kwadrans później pukamy do domu dziecka w centrum miasta.
Do jednego chłopczyka przyszła mama w odwiedziny, reszta w świetlicy. Jako pierwszy w korytarzu pojawia się Kamil. Zanim dopada do worka z prezentami, daje znać pozostałym, że przyszedł mikołaj.
Chmara dzieciaków od kilku do mniej więcej dziesięciu lat. Szaleństwo!
Jedne wpatrują się we mnie jak w obrazek, inne buszują w torbach, żeby wybrać najlepszego cukierka. "Ciocia" troskliwie przypomina: nie za dużo czekolady, zaraz kolacja.
Żeby dostać prezent, trzeba zdradzić mikołajowi na ucho, o czym najbardziej marzy się na święta: o ogromnej lalce (Michalina), telefonie (Staszek), pięknej choince (Gosia), prawdziwej pandzie (Asia), torbie pełnej słodyczy (Jacek).
O domu nikt nie marzy. Dom przecież mają.
U dzieciaków coraz większa radość, a nam coraz trudniej się uśmiechać.
Dobrze, że mam brodę.
Mikołajowi też robi się czasem smutno.
Siadaj, mikołaj, napijemy się
– Ta robota to praca na emocjach, ale nie tylko dzieci. Dotyczy to też mikołaja – opowiada Grzegorz.
Wizyta w szpitalu dziecięcym. Ciężko chory chłopczyk chce usiąść ci na kolanach, ale trudno mu zrobić kilka kroków. Pogładź go po włosach, tubalnie się zaśmiej i życz Wesołych Świąt tak, żeby nie łamał ci się przy tym głos. Powodzenia.
Darek ma w głowie inną historię.
Stara kamienica z gatunku: lepiej nie wchodzić. Skrzypiące schody, tynk odpada ze ścian. Starsza pani zamówiła mikołaja dla wnuczków. Pod koniec wizyty prosi Darka, czy nie zaszedłby do sąsiadów – ona zapłaci. Małżeństwo z małą dziewczynką. Klepią biedę, pod choinką tylko kurz. Niechże dziecko, chociaż przytuli mikołaja.
Dzwonek do drzwi.
Pięcioletnia Laura równie szczęśliwa, co zaskoczona: - Mama mówiła, że święty Mikołaj jest bardzo zapracowany i w tym roku może nie zdążyć.
Dostaje zwykłą lalkę, a skacze pod sufit. Tuli i całuje mikołaja. Darkowi szklą się oczy, matka wyciera swoje chusteczką. Mówi mikołajowi, że nie stać jej na opłacenie wizyty. Sprząta u ludzi, może odpracować.
Nie trzeba. Wszystko załatwione.
Ale nagle przestaje być miło.
– O ku...! Mikołaj! Siadaj, coś wychylimy! – pijany tata Laury zwlekł się z kanapy. Jego bełkot trudno zrozumieć. Dopiero popołudnie, a ledwo stoi na nogach. Córka ucieka do pokoju, mama ma ochotę schować się za choinką.
Mikołaj nic nie wychyli. Będzie się już zbierał.
Inne dzieci czekają.
Najlepiej, jak jest ciepło
Darek puentuje:
– Bywają naprawdę trudne momenty. Ale wiesz, co najbardziej lubię w tej pracy? Ciepło.
Trudno opisać je słowami, łatwiej poczuć.
Nieraz od razu widzisz, że domownicy przykleili na twarzy uśmiech numer 1 i ładnie się ubrali, ale rodziną są tylko na zdjęciach. Ojciec nie ma pojęcia, o czym marzy na gwiazdkę jego syn. Matka wścieka się na córkę, że zbiła bombkę.
Sam nie miałem nigdy normalnej rodziny i jestem na to wyczulony. Uwielbiam wchodzić do domów, w których ludzie naprawdę są razem. Widać to w drobnych gestach.
Córka wskakuje ojcu na kolana.
Żona spontanicznie złapie męża za rękę.
Poprawiasz brodę, sączysz herbatę w fotelu i łapiesz się na myśli, że chciałbyś zostać z tymi ludźmi dłużej. Pewnie oni sami nie mają nieraz świadomości, jak fajny tworzą dom.
Ale przecież święty Mikołaj widzi wszystko.
Dariusz Faron, dziennikarz Wirtualnej Polski
***
Zmieniłem imiona dzieci