Czas Nadii ucieka, bo zadecydowało "prawo krwi"
Gdyby matka porzuciła ją na przystanku albo zostawiła w oknie życia, mała Nadija pewnie już miałaby nową rodzinę. Ale miała podwójnego pecha. Trafiła w prawny klincz. Nikt nie może jej adoptować, a czas ucieka.
- Ukrainka pozostawiła nowo narodzone dziecko w szpitalu w Krakowie
- Po napaści Rosji Ukraina zablokowała możliwość adopcji dzieci z ukraińskim obywatelstwem przez obcokrajowców
- Ze względu na sytuację wojenną również adopcja przez ukraińską rodzinę jest praktycznie niemożliwa
- Ofiarą całej sytuacji i prawnego klinczu jest maleńka Nadija, która potrzebuje jak najszybciej opiekuna, aby prawidłowo się rozwijać
Zegar tyka
O matce wiadomo niewiele. Miała 19 lat. Urodziła w krakowskim szpitalu. Tam zostawiła dziecko.
W każdej innej sytuacji po upływie sześciu tygodni Nadija trafiłaby do adopcji. Na nową rodzinę zdrowe, prawidłowo rozwijające się malutkie dziecko nie musiałaby długo czekać. Ale mama Nadii była Ukrainką. I historia jej córeczki może nie mieć szczęśliwego zakończenia.
Nikt nie może jej adoptować.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Gdy Rosja napadła na Ukrainę, międzynarodowa adopcja ukraińskich dzieci została całkowicie zakazana, choć według informacji International Social Service (ISS) w roku 2020 Ukraina była drugim krajem na świecie pod względem liczby adopcji zagranicznych.
- Każdy dzień spędzony w domu dziecka jest dla niej stratą. Przez biurokrację Nadija traci szansę na prawidłowy rozwój. Jeśli to szybko nie zostanie rozwiązane, może nigdy nie nadrobić tego czasu – mówi dr Katarzyna Dyląg, pediatra z krakowskiego Szpitala Świętego Ludwika.
Zobacz także
Prawo krwi
W Polsce, podobnie jak w wielu europejskich krajach, obowiązuje zasada Ius sanguinis, czyli dosłownie prawo krwi. Oznacza to, że dziecko urodzone w Polsce automatycznie dostaje obywatelstwo po rodzicach. W przypadku Nadii jest to obywatelstwo ukraińskie.
- Sytuacja z ukraińskimi dziećmi jest trudna – przyznaje w rozmowie z WP Bożena Sawicka, dyrektorka Wojewódzkiego Ośrodka Adopcyjnego w Warszawie.
Jeszcze przed pełnoskalową inwazją rosyjską, Ukraina niechętnie zgadzała się na adopcję dzieci przez polskie rodziny.
Sawicka: - Mieliśmy takie przypadki. Kobiety przyjeżdżały do Polski, przytrafiała się ciąża. Liczyły, że ich rodziny w Ukrainie nigdy się o tym nie dowiedzą. Ale w przypadku każdego dziecka sąd wszczyna sprawę i informuje stronę ukraińską.
Potem zaczynają się poszukiwania dalszej rodziny w Ukrainie.
- Zdarzało się, że po dziecko zgłaszała się babcia. Chciała zająć się wnukiem – mówi Sawicka.
W większości wypadków dzieci trafiały w klincz prawny, który powodował, że na długie miesiące były skazane na pobyt w domu dziecka. Wojna jeszcze bardziej skomplikowała tę sytuację.
W Ukrainie wznowiono procedury adopcyjne, kiedy ponownie zaczęły pracować instytucje państwowe, ale z szeregiem wykluczeń. O adopcję dzieci mogą starać się tylko rodziny z terenów nieobjętych działaniami wojennymi. A do nowych rodzin mogą trafić tylko dzieci, które jeszcze przed wojną miały uregulowaną sytuację prawną.
Zobacz także
Moratorium na adopcje
Już na początku inwazji, kiedy do Polski zostały ewakuowane tysiące dzieci wraz z opiekunami i opiekunkami, wielu Polaków interesowało się możliwością adopcji sierot.
- Mieliśmy w Lublinie dom dziecka ewakuowany z Mariupola. Było wiele pytań o to, jak najlepiej zadbać o te dzieci. Dość szybko odbyło się spotkanie z ukraińskim konsulem, podczas którego klarownie wyjaśniono, że prowadzenie procedur adopcyjnych wobec ukraińskich dzieci jest absolutnie niemożliwe – mówi Krystyna Kwaśniewska, dyrektorka Wojewódzkiego Ośrodka Adopcyjnego z siedzibą w Lublinie.
Do wprowadzenia moratorium na międzynarodowe adopcje ukraińskich dzieci wzywało wiele działających w Polsce i międzynarodowych organizacji. Jedna z nich to Fundacja Happy Kids.
- Ewakuowaliśmy z Ukrainy ponad 1500 dzieci z różnych placówek opiekuńczych. Naszym celem jest zapewnić im bezpieczeństwo. Uważamy, że dzieci powinny pozostać w Polsce aż do zakończenia wojny. Ale powinno to się odbywać z poszanowaniem ukraińskiego prawa – mówi Agnieszka Smarzyńska, prezes fundacji.
Według Smarzyńskiej wojna sprawiła, że wiele dzieci przebywających w ukraińskiej pieczy zastępczej na długi czas straciło szansę na znalezienie się w rodzinie adopcyjnej.
- Jest to trudna sytuacja, ale podczas wojny kraj skupia się na innych sprawach. Jest duże ryzyko, że adopcje nie zostaną przeprowadzone należycie. Dlatego cały czas stoimy na stanowisku, że moratorium na międzynarodowe adopcje jest słuszne.
Prawie 20 proc. terytorium Ukrainy pozostaje pod okupacją, jest więc obawa, że władze nie będą w stanie zweryfikować, czy rodzina dziecka żyje, czy jest w niewoli albo została deportowana do Rosji.
- Każde dziecko ma prawo do rodziny, do swoich najbliższych. Nie można pozbawiać ich korzeni i tożsamości. Wojna kiedyś się skończy - mówi Krystyna Kwaśniewska.
Klincz prawny
Czas jednak jest kluczowy w przypadku małych dzieci. Teraz Nadija ma osiem miesięcy. Ze szpitala, w którym się urodziła, została przekazana do jednego z krakowskich domów dziecka. Na razie trwa procedura przyznania praw opiekuńczych placówce. Następnie dyrektor domu dziecka wystąpi do ośrodka adopcyjnego z prośbą o wszczęcie procedury adopcyjnej.
Z góry jednak wiadomo, że odpowiedź będzie odmowna.
W czerwcu tego roku ukraiński rząd przyjął uchwałę, która pozwala Ukraińcom znajdującym się za granicą adoptować dzieci również przybywające w ewakuacji poza granicami kraju. Jednak dotyczy to tylko dzieci z uregulowaną sytuacją prawną. Nadija do nich nie należy.
- Sytuacja jest dramatyczna, bo każdy dzień spędzony w domu dziecka zabiera Nadii szansę na prawidłowy rozwój. Dziecko do drugiego roku życia kształtuje więź, która jest potem wzorcem relacji na całe życie. Dlatego we wczesnym dzieciństwie jest tak ważne, żeby był stały opiekun. Widać, że Nadija lubi swoich opiekunów, reaguje na próby kontaktu z ich strony, ale to są tylko pracownicy placówki - podkreśla dr Katarzyna Dyląg.
We wczesnej fazie rozwoju dziecko uczy się komunikować swoje potrzeby poprzez płacz. Wie, że dając ten sygnał, ma gwarancję reakcji rodziców. Ale w domach dziecka panuje przejmująca cisza, bo dzieci w końcu przestają płakać.
- Tej straty potem nie da się nadrobić. Zmiany zachodzą na poziomie neuronalnym. Tworzą się tak zwane Reaktywne Zaburzenia Przywiązania (RAD), które będą determinować problemy z emocjami i relacjami przez całe życie dziecka.
Czas ucieka, a jedną z niewielu opcji, które ma Nadija, jest rodzina zastępcza w Polsce, prowadzona przez Polaków lub Ukraińców.
- Jest to rozwiązanie tymczasowe, ale przynajmniej w tym kluczowym okresie dziewczynka powinna mieć stałych opiekunów. Jestem za ochroną obywateli Ukrainy, ale nie wiemy, kiedy skończy się wojna. Każde inne dziecko w analogicznej sytuacji już miałoby nową rodzinę. Paradoks tej sytuacji polega na tym, że gdyby matka porzuciła Nadiję na przystanku albo zostawiła ją w oknie życia bez informacji, że jest Ukrainką, już zostałaby wszczęta procedura adopcji. Ale w tej chwili, choć Nadija funkcjonuje w polskim systemie pieczy zastępczej, jest dyskryminowana – mówi dr Dyląg.
Nawet jeśli wojna się skończy i Nadija trafi do Ukrainy, jej sytuacja tylko się skomplikuje.
- Teraz dorasta w polskojęzycznym środowisku. Więc będzie stąd wyrwana do zupełnie nowej rzeczywistości – mówi dr Dyląg. I przyznaje: Bardzo mi zależy na Nadii. Jest super dziewczynką, słodkim ośmiomiesięcznym niemowlęciem. Mam nieco starszego synka i bardzo mnie boli myśl, że Nadija obudzi się w nocy, będzie płakała, ale nie będzie przy niej rodzica, który utuli, nakarmi, ułoży spać z powrotem. Będzie opiekun, jeden dla wielu dzieci. Dlaczego? Bo jest klincz prawny?
Tatiana Kolesnychenko jest dziennikarką Wirtualnej Polski.