Uzasadnienie wyroku ws. katastrofy smoleńskiej obciąża m.in. urzędników kancelarii prezydenta Lecha Kaczyńskiego
Kancelaria Prezydenta, tak jak wszystkie urzędy odpowiedzialne za lot do Smoleńska 10 kwietnia 2010 r., wiedziała, że na tamtejszym lotnisku nie ma warunków do lądowania samolotu z prezydentem - twierdzi warszawski sąd. „Wyborcza” dotarła do uzasadnienia wyroku z czerwca 2016 r. ws. wiceszefa BOR.
16.01.2017 | aktual.: 16.01.2017 13:37
Pół roku temu Sąd Okręgowy w Warszawie skazał wiceszefa BOR gen. Pawła Bielawnego na półtora roku więzienia w zawieszeniu. W kwietniu 2010 r. odpowiadał on za zabezpieczenie wizyt prezydenta i premiera na cmentarzu w Katyniu pod Smoleńskiem. Na razie to jedyna osoba, która poniosła odpowiedzialność za katastrofę smoleńską.
„Wyborcza” dotarła do uzasadnienia tego wyroku, które obciąża pracowników kancelarii Tuska, jak i urzędników kancelarii Lecha Kaczyńskiego. Wiedzieli oni, że lotnisko w Smoleńsku nie jest bezpieczne.
Sąd nie dał wiary słowom Sasina
Wypowiedzi Jacka Sasina zostały przez sąd uznane za niewiarygodne. "Twierdził, że nie pamięta, by Kancelaria miała sygnały, że lotnisko w Smoleńsku może być zamknięte, i dopiero po katastrofie dowiedziała się, że jest nieczynne” – napisał sąd. „Niezależnie od motywów złożenia przez świadka Sasina takiej treści zeznań uznać należało oczywiście, że KPRP miała informacje o nieczynnym charakterze lotniska, bo tak wynikało z zeznań jej pracowników niższego szczebla”.
Zdaniem sądu wiedzę o stanie i statusie lotniska w Smoleńsku mieli urzędnicy niższego szczebla kancelarii (wśród nich Adam Juhanowicz i Maciej Jakubik), ale też Katarzyna Doraczyńska, wicedyrektor w gabinecie szefa KPRP.
Urzędnicy prezydenccy zeznali, że wiedzieli, iż „utrzymanie 10 kwietnia gotowości lotniska będzie trudne”. Mówili, że w kancelarii rozważano, czy nie lądować gdzie indziej, ale zrezygnowano z tego z powodu „zbyt dużej odległości i złego stanu dróg”.
Sąd podkreślił, że zamknięte od dłuższego czasu i pozbawione nowoczesnego sprzętu do naprowadzania lotnisko w Smoleńsku w ogóle nie powinno być brane pod uwagę jako miejsce lądowania samolotu o statusie HEAD, czyli wiozącego głowę państwa.
Bez apelacji w sprawie b. wiceszefa BOR
Warszawska prokuratura poinformowała 16 stycznia, że nie złoży apelacji w sprawie b. wiceszefa BOR gen. Pawła Bielawnego. Nie podała szczegółów tej decyzji, która zapadła pod koniec ub.r.
Apelację złożyła zaś obrona. Bielawny od początku mówił, że jest niewinny i wnosił o uniewinnienie. Jak dowiedziała się PAP w biurze prasowym SO, nie wpłynęły inne apelacje (oskarżycielem posiłkowym w procesie jest Jarosław Kaczyński)
.
Bielawnego oskarżono o niedopełnienie obowiązków związanych z planowaniem, organizacją i realizacją zadań ochronnych Biura. Według prokuratury, "skutkowało to znacznym obniżeniem bezpieczeństwa ochranianych osób, czym działał na szkodę interesu publicznego, tj. zapewnienia ochrony prezydentowi RP i prezesowi Rady Ministrów" oraz interesu prywatnego osób pełniących urząd prezydenta, jego małżonki oraz urząd premiera. Drugi zarzut to poświadczenie nieprawdy w dokumentach, że fotograf współpracujący z BOR jest funkcjonariuszem Biura w delegacji do Smoleńska. Za ten drugi zarzut grozi do 5 lat więzienia; za pierwszy - do 3 lat.
Podstawą oskarżenia były opinie dwóch biegłych, według których m.in. sposób organizacji i realizacji działań ochronnych był niezgodny z zasadami BOR. Według nich Bielawny odpowiada m.in. za "świadome odstąpienie" od rozpoznania przez BOR lotniska w Smoleńsku; nieobecność BOR na nim oraz niesprawdzenie tras przejazdu prezydenta. Prokuratura wnosiła o karę 2 lat więzienia w zawieszeniu; 10 tys. zł grzywny oraz 10 lat zakazu zajmowania stanowisk w państwowych służbach ochrony. Obrona chciała uniewinnienia.
W czerwcu 2016 r. SO po dwuletnim - częściowo niejawnym - procesie skazał Bielawnego za oba zarzuty na karę łączną półtora roku więzienia w zawieszeniu na 3 lata, 10 tys. zł grzywny i 5-letni zakaz stanowisk w państwowych służbach ochrony. SO uznał, że umyślnie nie dopełnił on obowiązków, czym spowodował zagrożenie dla ochrony prezydenta i premiera.
"Zatwierdził zaniżony stopień zagrożenia obu wizyt". Szereg zaniechań
Sąd wyliczał, że oskarżony m.in. "dopuścił do przeprowadzenia przez dowódcę obu zabezpieczeń nienależytej analizy zadania nieuwzględniającej zagranicznego charakteru obu zabezpieczeń"; "dopuścił do wyznaczenia nienależytego składu grupy rekonesansowej"; "odstąpił od przeprowadzenia przez funkcjonariuszy BOR przed 7 kwietnia 2010 r. rekonesansu z udziałem funkcjonariuszy rosyjskich służb ochrony miejsca planowanego lądowania"; "dopuścił do zaniechania pozyskania wszystkich niezbędnych informacji o sposobie zabezpieczenia przez stronę rosyjską obu wizyt w zakresie określania zasad współdziałania ze służbami gospodarza"; "zatwierdził zaniżony stopień zagrożenia obu wizyt" oraz "dopuścił do odstąpienia od zorganizowania ochrony miejsc bazowania samolotów specjalnych Tu-154 na smoleńskim lotnisku".
Sędzia Paweł Dobosz w uzasadnieniu wyroku podkreślał, że powszechną wiedzą podmiotów współorganizujących obie wizyty - w tym kancelarii premiera, jak i kancelarii prezydenta - było, że Smoleńsk-Siewiernyj było "lotniskiem zamkniętym". Tymczasem, według instrukcji HEAD, lądowanie samolotów z VIP-ami mogło następować tylko na lotniskach czynnych - dodał sędzia. Z przytoczonych przezeń zeznań świadków wynikało, że Rosjanie zapewniali stronę polską, iż lotnisko będzie czynne na wizyty premiera i prezydenta. Sąd uznał, że w tej sytuacji podmioty współorganizujące obie wizyty nie powinny w ogóle rozważać tego lotniska jako miejsca lądowania VIP-ów.
"Nie ma podstaw, by uznać, że przyczyną katastrofy był zamach"
Sędzia mówił też, że nie ma podstaw, by uznać, że przyczyną katastrofy był zamach przy użyciu materiałów wybuchowych, a BOR prawidłowo sprawdził pod tym kątem Tu-154 przed lotem. Żadne dowody będące w dyspozycji sądu nie wskazywały na hipotezę zamachu; tym samym nie ma podstaw do twierdzenia, że BOR tej katastrofie nie zapobiegło - dodał.
Zaraz po wyroku prok. Józef Gacek mówił, że wyrok jest "zupełnie słuszny co do uznania winy". Zapowiedział, że wystąpi do sądu o pisemne uzasadnienie wyroku, bo chce poznać jego pełną argumentację. Ustne uzasadnienie sądu pomijało bowiem sprawy objętych tajemnicą zasad działań ochronnych BOR (dlatego też proces był w dużej części niejawny - PAP). Prok. Gacek nie wykluczył wtedy złożenia apelacji, gdyż sąd częściowo zmienił opis czynu oskarżonego. Bielawny nie komentował wyroku.
Był to pierwszy wyrok sądu karnego związany z katastrofą w Smoleńsku. - Mam nadzieję, że będzie jeszcze więcej wyroków - komentował wtedy Jarosław Kaczyński. Przed tym samym sądem trwa proces karny, z oskarżenia prywatnego części rodzin ofiar katastrofy, pięciorga urzędników (w tym b. szefa KPRM Tomasza Arabskiego) o niedopełnienie obowiązków przy organizacji lotu prezydenta.