Ustka - tonęły dwie dziewczynki. Ratownicy mają dość. "Przestaliśmy mieć skrupuły"
Rano w Ustce ratowano dwie dziewczynki, które wpadły do dołu przy drewnianym falochronie. - Przykład skrajnej nieodpowiedzialności opiekunów mimo ostatnich tragedii - mówi WP Piotr Wasilewski, szef miejscowych ratowników.
Środowe przedpołudnie w Ustce, tydzień po tragedii w Darłówku i kilkanaście godzin po tym, jak media w Polsce obiegło nagranie z akcji w Łebie, gdzie ojciec tonął z 8-latką, bo nie chciał stracić zabawki za 20 zł. Ratownicy WOPR nie zaczęli jeszcze dyżuru na strzeżonej plaży i właśnie kończyli rozgrzewkę, a już musieli ratować ludzkie życie.
Dwie dziewczynki wpadły do rowu przy drewnianych ostrogach. W tym czasie czworo dorosłych opiekunów zajętych było rozkładaniem parawanów.
- Na dzieci już nie patrzyli. To nagminne zachowanie. Niestety - mimo ostatnich dramatycznych przypadków utonięć i apeli w mediach - ludzie niczego się nie nauczyli. Przecież nawet pokazywaliśmy nagranie, że przy drewnianych palach dno nagle opada i może być tam ponad 3 m głębokości - nie kryje rozgoryczenia szef ratowników w Ustce.
"Nowa strategia: publicznie zawstydzamy"
Piotr Wasilewski wyjaśnia też, że teraz podczas dyżurów jego ekipy na stanowiskach stosują nową metodę.
- Jeśli chodzi o dzieci, przestaliśmy mieć skrupuły. Sięgamy za każdym razem za megafon i staramy się mówić dosadnie i głośno tak, aby inni też zwrócili uwagę na przykład nieodpowiedzialności - przekonuje w rozmowie z Wirtualną Polską ratownik.
Przyznaje, że może być to odebrane jako napiętnowanie, ale - jego zdaniem - liczba utonięć w tym sezonie (ponad 330 do poniedziałku ) nakazuje drastyczne działania.
- Musimy jakoś wstrząsnąć ludźmi. Nasze uwagi przez megafon słyszy nie tylko rodzic. Wstaje też "pół plaży", żeby zobaczyć, co się dzieje. Dopiero wtedy ojciec - czerwony już ze wstydu - zdaje sobie sprawę, że chodzi o jego dziecko i zaniedbanie, którego się dopuścił - relacjonuje przedstawiciel słupskiego WOPR.
Przesyła też zdjęcie sprzed dwóch dni z opisem "Odpowiedzialny tatuś i czerwona flaga 20 sierpnia". Na fotografii widać dzieci w wodzie tuż za znakiem z całkowitym zakazem kąpieli oraz ich ojca siedzącego na plaży.
"Wchodzą na miny, a później krzyk, że nogi oberwało"
W środę rano na plażach Pomorza Środkowego jeszcze wiało, ale po południu fale osłabły i na stanowiskach ratowników w większości nadmorskich miejscowości powiewają białe flagi. Tak jest też w Darłowie, gdzie mieszkańcy i turyści wciąż nie mogą zapomnieć o śmierci trojga dzieci.
- To olbrzymia tragedia... Cóż, czekamy na kontrolerów Najwyższej Izby Kontroli, ale nie mamy sobie nic do zarzucenia. Miejsce w pobliżu falochronu to jedyny niebezpieczny odcinek na pięciu kilometrach plaż, którymi administrujemy. Jest dobrze i wyraźnie oznaczony - zgodnie z przepisami - mówi nam Leszek Walkiewicz z biura prasowego magistratu w Darłowie.
Urzędnik, podobnie jak wcześniej Anna Gliniecka-Woś, rzecznik prasowy Urzędu Morskiego w Słupsku, zauważa, że kluczem do zapobiegania podobnym dramatom jest poczucie odpowiedzialności dorosłych - za siebie i dzieci.
- Bałtyk to morze, czyli żywioł, który jest bardzo groźny. Szukanie winnych, np. wśród ratowników, może przypominać trochę sytuację osoby, która weszła na oznaczone tablicami pole minowe, traci kończyny, a później krzyczy: "urwało mi nogi, kto do tego doprowadził" - stwierdza wprost Walkiewicz.
Masz newsa, zdjęcie lub film? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl