PolitykaUSA w chaosie po rewelacjach CIA. Wielki sukces rosyjskich służb

USA w chaosie po rewelacjach CIA. Wielki sukces rosyjskich służb

Zdaniem analityków Centralnej Agencji Wywiadowczej, rosyjskie służby ingerowały w amerykańskie wybory po to, by wygrał w nich Donald Trump. Prezydent-elekt i niektórzy republikanie zbywają te doniesienia jako "śmieszne". Jednak niezależnie od intencji, działania rosyjskich hakerów osiągnęły być może ważniejszy cel: polityczną destabilizację i podważenie wiary i zasad systemu politycznego w USA.

USA w chaosie po rewelacjach CIA. Wielki sukces rosyjskich służb
Źródło zdjęć: © PAP/EPA | JUSTIN LANE

12.12.2016 | aktual.: 12.12.2016 19:27

"USA 2016 to bez wątpienia jedna z najlepszych operacji w długiej historii rosyjskiego wywiadu" - skomentował sprawę na Twitterze John Schindler, były oficer amerykańskiej Agencji Bezpieczeństwa Narodowego (NSA) i zwolennik Republikanów. Biorąc pod uwagę efekty działań rosyjskich hakerów, trudno mu nie przyznać racji.

- Rosja miała dwa cele: po pierwsze wspomóc Trumpa, kóry jest prorosyjski i proputinowski, czego nigdy nie ukrywał. Po drugie, skompromitować cały system wyborczy i ustrój demokratyczny - mówi WP dr Grzegorz Kostrzewa-Zorbas, amerykanista z Wojskowej Akademii Technicznej. - Chodzi o to, by stworzyć chaos, a jeszcze bardziej, by stworzyć wrażenie chaosu, przypadkowości, nieuczciwości i oszustw - dodaje.

Jak pokazały już pierwsze godizny po ujawnieniu informacji CIA przez "Washington Post", oba cele zostały osiągnięte - i to w spektakularny sposób. Trump i Republikanie zostali postawieni w trudnej sytuacji, bo musieli albo przyznać, że mogli być beneficjentami działań rosyjskich służb, albo podważyć kompetencje CIA i - pośrednio - oskarżyć amerykańskie służby o próby podważenia władzy. Trump wybrał tę drugą opcję. Raport CIA nazwał "absurdalnym i niedorzecznym", dodając przy tym, że stoją za nim "ci sami ludzie, którzy mówili że Saddam Husajn ma broń masowego rażenia". Podobnych przymiotników użyła szefowa jego kampanii Kellyanne Conway, dodając, że Trump zamierza wprowadzić do Agencji "także swoich własnych ludzi". Jeszcze dalej posunął się John Bolton, były ambasador USA przy ONZ, który w administracji Trumpa ma zostać wicesekretarzem stanu. Bolton zasugerował, że działania hackerów były "operacją pod fałszywą flagą", mającą "wrobić" Rosjan. Prawdziwym winowajcą mogła być jego zdaniem... administracja
Obamy.

Zdaniem Kostrzewy-Zorbasa, taka postawa nie wyjdzie na dobre ani Trumpowi, ani samym Stanom Zjednoczonym.

- CIA jest szczególnie ważną i autonomiczną władzy wykonawczej. To agencja, którą trudno zmieniać z zewnątrz i dla której ostre zmiany oznaczałymby wielkie ryzyko utrudnienia pracy, a nawet bezpieczeństwa - mówi ekspert. - Postępowanie szefa władzy wykonawczej wymaga woli współpracy i zrozumienia ich ostrożności. Wchodzenie w konflikt z CIA jeszcze przed objęciem prezydentury przez Trumpa zapowiada duży problem i słabość jego prezydentury - dodaje.

Ale nie wszyscy republikanie przyjęli postawę taką jak prezydent-elekt. Spiker Izby Reprezentantów Paul Ryan wyraził swoje zaniepokojenie sytuacją i uznał, że ingerencja z zewnątrz w amerykańskie wybory jest "nie do zaakceptowania". Jednocześnie nie wezwał do wszczęcia śledztwa w tej sprawie. Zrobili to jednak w niedzielę wieczorem John McCain i Lindsey Graham, którzy wspólnie z demokratami Chuckiem Schumerem i Harrym Reidem wystosowali wspólny list apelujący o poważne zajęcie się sprawą. "To nie może stać się partyjną sprawą. Stawka dla naszego kraju jest jest zbyt wysoka" - napisali senatorzy.

Zdaniem Kostrzewy-Zorbasa, to jedyna słuszna decyzja, jaką w tej sytuacji mogą zrobić republikanie - choć tylko mniejszość wybrała tę drogę.

- Unikanie zbadania faktów jest bardzo źle widziane. Republikanie narażają się na oskarżenia, że coś ukrywają. To może być trwałym osłabieniem prezydentury Trumpa. To strategiczny błąd, który przypomina fatalny sposób reakcji na aferę Watergate - ocenia ekspert.

Co do ingerencji Rosjan w amerykańską kampanię wyborczą wątpliwości nie miał dotąd prawie nikt - poza Trumpem i niektórymi jego zwolennikami. Było o niej wiadomo od czerwca, kiedy portal Wikileaks opublikował e-maile kampanii Clinton niedługo po tym, jak hackerzy z Rosji włamali się na serwery Partii Demokratycznej. Do niedawna głównym założeniem służb było jednak to, że celem Rosjan było wprowadzenie chaosu i podważenie wiary w uczciwość wyborów. CIA zmieniła jednak po tym, jak okazało się, że włamania dokonano także na serwery partii Republikańskiej - lecz Rosjanie nie zdecydowali się ujawnić efektów. To nie tylko wskazuje na chęć pomocy Trumpowi, ale stwarza też możliwość szantażu republikanów i nowej administracji.

Ale to nie koniec problemów. Rewelacje CIA rzucają także cień na rolę innej gałęzi amerykańskiego wywiadu: FBI. Jak zarzucają służbie politycy demokratów, w tym były lider partii Harry Reid, Biuro - i jego szef James Comey, niegdyś podwładny sojusznika Trumpa Rudy'ego Giulianiego - wiedziało o rosyjskiej ingerencji, lecz nie zdecydowało się podzielić tą wiedzą publicznie. Comey tłumaczy, że to ze względu na brak całkowitej pewności co do diagnozy o udziale Rosjan i celu tych działań. Krytycy zarzucają jednak że ta sama zasada nie została zastosowana, kiedy szef FBI na dziesięć dni przed wyborami poinformował o wznowieniu śledztwa w sprawie e-maili Hillary Clinton - mimo że już kilka dni później okazało się, że żadnych nowych maili nie znaleziono.

Wszystko to składa się na fatalny obraz powyborczej Ameryki: skłóconej, skrajnie podzielonej według partyjnych linii nawet w obliczu zewnętrznej ingerencji, będącej w instytucjonalnym kryzysie. Rosyjski wywiad nie mógł wyobrazić sobie większego sukcesu. Sukcesu, który - jak obawiają się europejskie stolice - będzie chciał powtórzyć w przyszłorocznych wyborach w Niemczech czy Francji.

Zobacz także
Komentarze (178)