ŚwiatUkraińska misja Aleksandra Kwaśniewskiego

Ukraińska misja Aleksandra Kwaśniewskiego

- Aleksander Kwaśniewski tak się zaangażował na Ukrainie, że zaprzepaścił sobie widoki na międzynarodową karierę w ONZ, na którą miał szansę po zakończeniu prezydentury. Władimir Putin nigdy nie wybaczył mu jego zaangażowania w Kijowie, a Rosja ma jeden z decydujących głosów w ONZ - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską Maciej Olchawa, autor książki "Misja Ukraina", która niedawno ukazała się w księgarniach nakładem Wydawnictwa RM. Jak podkreśla, Kwaśniewski do dziś pełni funkcję ambasadora Ukrainy, lobbując w instytucjach zachodnich na rzecz Kijowa. Doceniają to sami Ukraińcy, którzy wybrali byłego prezydenta Polski najlepszym lobbystą ich kraju na świecie.

Ukraińska misja Aleksandra Kwaśniewskiego
Źródło zdjęć: © AFP | SERGEI SUPINSKY
Tomasz Bednarzak

26.02.2016 10:47

WP: Książka "Misja Ukraina" koncentruje się wokół postaci Aleksandra Kwaśniewskiego i jego roli w burzliwych wydarzeniach na Ukrainie na przełomie lat 2013-2014. Ale swoją opowieść zaczyna Pan od pomarańczowej rewolucji.

- Tak, bo to było kluczowe, by wrócić do tamtych wydarzeń. Prezydent Aleksander Kwaśniewski odegrał wtedy niezwykle istotną rolę w rozwiązaniu kryzysu między Wiktorem Janukowyczem a Wiktorem Juszczenką. To też umożliwiło mu później udział w ukraińskiej misji Parlamentu Europejskiego w 2012 roku. W czasie pomarańczowej rewolucji polskiemu prezydentowi, razem z Javierem Solaną (ówczesny Wysoki Przedstawiciel Unii ds. Zagranicznych i Polityki Bezpieczeństwa - przyp. red.) i prezydentem Litwy Valdasem Adamkusem, udało się stworzyć warunki do tego, żeby doszło do porozumienia między skonfliktowanymi obozami. A dzięki temu Kwaśniewski zdobył na Ukrainie ogromne zaufanie. Umiał rozmawiać z obiema stronami konfliktu, usiąść przy stole i znaleźć drogę do kompromisu w momencie, gdy wydawało się, że ani jedna, ani druga opcja nie odpuści.

WP: Kwaśniewski za wszelką cenę starał się zachować neutralność w tym sporze, co zaprocentowało później.

- Polski prezydent miał swoje sympatie, jak większość demokratycznego świata, który kibicował obozowi Juszczenki. On zresztą namawiał Kwaśniewskiego, by założył pomarańczowy szalik, wystąpił z przemówieniem na Majdanie. Jednak ten do końca odgrywał rolę obiektywnego, niezależnego mediatora. Dzięki temu osiem lat później Janukowycz i jego Partia Regionów zgodzili się, by był częścią misji Parlamentu Europejskiego na Ukrainę.

Z drugiej strony, tym, że tak się zaangażował na Ukrainie, zaprzepaścił sobie widoki na międzynarodową karierę w ONZ, na którą miał szansę po zakończeniu prezydentury. Władimir Putin nigdy nie wybaczył mu jego zaangażowania w Kijowie, a Rosja ma jeden z decydujących głosów w ONZ.

WP: Mało kto zdaje sobie sprawę, że już wtedy sprawy mogły przybrać krwawy obrót, podobny do tego z 2014 roku. Jak niewiele brakowało do realizacji tego najczarniejszego scenariusza?

- W pewnym momencie, gdy miało dojść do rozmów obozu Juszczenki z obozem Janukowycza, kilkadziesiąt tysięcy górników z Doniecka miało ruszyć na Majdan. To z pewnością skończyłoby się rękoczynami i rozbiciem demonstracji. Kwaśniewski uratował sytuację, bo miał telefon do Serhija Tihipki, szefa sztabu wyborczego Janukowycza, którego znał od lat. Przekonał go, by tego nie robić, później Janukowycz pojechał do górników i powiedział, żeby się wstrzymali. Tam rzeczywiście mogło dojść do rozlewu krwi.

WP: Wychodzi na to, że gdyby nie znajomości Kwaśniewskiego, pomarańczowa rewolucja mogłaby przybrać diametralnie inny, bardziej dramatyczny obrót.

- Te kontakty umożliwiły bezpośrednie zapobieżenie wydarzeniom, które prawdopodobnie zmieniłyby bieg historii. Kwaśniewskiemu towarzyszyła cała polska delegacja, która potrafiła razem z nim działać szybko i zdecydowanie, w najbardziej odpowiednich momentach. Kwaśniewski wspominał w którymś z późniejszych wywiadów, że to Jacek Kluczkowski, minister w kancelarii premiera Marka Belki, miał prywatne numery do ukraińskich polityków. Okazuje się, że takie małe rzeczy mogły uratować życie wielu osobom na Majdanie.

WP: Pomarańczowa rewolucja nie spełniła nadziei Ukraińców. Gdy w 2011 r. ekipa Wiktora Janukowycza wsadziła do więzienia Julię Tymoszenko, Parlament Europejski postanowił wysłać na Ukrainę specjalną misję. Jaki był jej cel?

- Założenie było takie, żeby odmrozić stosunki unijno-ukraińskie, zamrożone od czasów aresztowania Julii Tymoszenko, która miała w Parlamencie Europejskim ogromne wsparcie. Jej partia Baktwiszczyna była związana z Chadecją, więc politycy tego ugrupowania mieli bezpośredni dostęp do europosłów i polityków unijnych. W ten sposób mogli lobbować w jej sprawie na forum UE. Z misją chodziło o to, żeby wymyślić jakiś mechanizm, który będzie niekonwencjonalny, żeby Unia Europejska, która nie słynie z tego, że potrafi być elastyczna czy dynamiczna w takich działaniach, wyszła poza oficjalną linię Kijów-Bruksela. To właśnie była misja Kwaśniewski-Cox. Początkowo Martin Schulz, przewodniczący Parlamentu Europejskiego, chciał, żeby mandat misji obejmował więźniów politycznych z Tymoszenko na czele. Jednak Kwaśniewski namówił go, żeby misja monitorowała wszystkie reformy ukraińskiego wymiaru sprawiedliwości i prawa.

WP: Kwaśniewski, mimo ogromnego doświadczenia związanego z Ukrainą, nie był pierwszym kandydatem do tej roli. Najpierw zwrócono się do Romano Prodiego, który co prawda był bardzo doświadczonym politykiem, ale nie miał prawie nic wspólnego z Europą Wschodnią, nie znał języka ani tym bardziej nie miał na Ukrainie żadnych kontaktów. Jaki był w tym sens?

- Pamiętajmy, że do 2004 roku Romano Prodi był szefem Komisji Europejskiej. W połączeniu z Irlandczykiem Patem Coxem, który był wcześniej przewodniczącym Parlamentu Europejskiego, to dawało autorytet instytucjonalny UE. Więc w tym wymiarze symbolicznym nie był to taki zły pomysł. Prodi jednak zdawał sobie sprawę ze swoich słabości, nie podjął się ukraińskiej misji, więc kolejnym wyborem był Kwaśniewski. Jego znajomość języka i postsowieckiej mentalności ukraińskich polityków była ogromnym walorem. Były polski prezydent z powodzeniem wykorzystywał tę wiedzę na korzyść strony unijnej. Nie wiem, czy Romano Prodi, z całym swoim doświadczeniem, byłby w tym przypadku tak skuteczny jak Aleksander Kwaśniewski. Chyba lepiej dla UE i Ukrainy wyszło, że to Polak pojechał do Kijowa. Chodziło również o pewien konsensus polityczny i geograficzny. Pat Cox, polityk zachodniego państwa UE, jest z partii liberalnej, a Kwaśniewski, ze wschodniej części Unii, zawsze był związany z lewicą.

WP: Jak z dzisiejszej perspektywy należy oceniać tę misję? Przecież nie udało się zrealizować głównych celów - ani nie doprowadzono do uwolnienia Julii Tymoszenko, ani do podpisania przez Ukrainę umowy stowarzyszeniowej z UE. Stało się to dopiero po zwycięstwie Euromajdanu i ucieczce Janukowycza z kraju.

- Tak, tyle że moją główną tezą jest, że misja Kwaśniewski-Cox podtrzymywała nadzieję na proeuropejską przyszłość Ukrainy. Janukowyczowi byłoby bardzo na rękę, gdyby UE postawiła mu ultimatum, że dopóki nie wypuści z więzienia Tymoszenko, nie będzie umowy stowarzyszeniowej. Wtedy ukraiński prezydent mógłby powiedzieć: "Proszę bardzo, Unia poświęciła europejską przyszłość 50-milionowego narodu dlatego, że jakaś złodziejka jest w więzieniu". Misja Kwaśniewskiego powodowała to, że ta nadzieja cały czas żyła. W momencie, kiedy Janukowycz, a nie UE, zamroził prace nad umową stowarzyszeniową na tydzień przed szczytem Partnerstwa Wschodniego w listopadzie 2013 roku, to ludzie się zbuntowali i wyszli na Majdan. Myślę, że misja PE była jedną z ważnych cegiełek składających się na fundament położony pod proeuropejską i prodemokratyczną rewolucję na Ukrainie.

WP: Nie ulega wątpliwości, że Kwaśniewski odegrał kluczową rolę w pomarańczowej rewolucji. Dlaczego w burzliwych wydarzeniach na przełomie 2013 i 2014 roku nie miał już takiej mocy sprawczej?

- Euromajdan był pewnym rodzajem dogrywki po pomarańczowej rewolucji. Demonstrujące społeczeństwo nie dało się już nabrać politykom, tak jak dziesięć lat wcześniej. Tym razem to Majdan rządził politykami, a nie odwrotnie. Nie wierzę, że unijna misja Kwaśniewskiego i Coxa mogła powstrzymać rozlew krwi. To Janukowycz zdecydował się na rozwiązanie siłowe i strzelanie do ludzi. Rola jakiejkolwiek mediacji zagranicznej była tutaj ograniczona. Dopiero po tragicznych wydarzeniach w Kijowie ministrowi spraw zagranicznych Polski Radosławowi Sikorskiemu, wraz z szefem MSZ Niemiec Frankiem-Walterem Steinmeierem i Francji Laurentem Fabiusem, udało się wypracować porozumienie (opozycji z Janukowyczem - przyp. red.), które zapobiegło dalszemu rozlewowi krwi. Nawet, gdy Sikorski wypalił do opozycji, że "jeśli tego nie podpiszecie, to wszyscy będziecie martwi", to był przykład bardzo skutecznej dyplomacji, którą akurat Kwaśniewski dobrze ocenił. Prawdopodobnie bowiem pozwoliła uratować ludzkie życie.

WP: Czy była jakaś szansa, by jednak tamte wydarzenia nie przybrały tak dramatycznego przebiegu?

- Janukowycz w 2014 roku miał o wiele więcej do stracenia niż w 2004. Przez lata swojej prezydentury stworzył całe mechanizmy państwa gangsterskiego, w którym on i jego rodzina niewyobrażalnie się wzbogacili. Janukowycz wiedział, że jeśli utraci władzę, to cała jego fortuna runie i prawdopodobnie skończy się tak, jak się to rzeczywiście skończyło, czyli na ucieczce z kraju. Dlatego był gotów użyć opcji siłowej.

WP: Jaką rolę w tym wszystkim odegrała Rosja i Władimir Putin?

- Bardzo zastanawiające są wydarzenia z nocy z 21 na 22 lutego. Mimo podpisania porozumienia z opozycją, Janukowycz po zmroku opuszcza stolicę i leci do Charkowa. On twierdził, że odbywało się tam wcześniej zaplanowane zebranie przedstawicieli jego Partii Regionów, w którym ma wziąć udział. Jednak pod jego nieobecność parlament usunął go z urzędu, a z więzienia wyszła Julia Tymoszenko. Paradoks polega na tym, że porozumienie wynegocjowane między Janukowyczem a opozycją, zaakceptowane przez Euromajdan, wydawało się korzystne dla ukraińskiego prezydenta. A jednak on uciekł z Kijowa. Pojawia się pytanie - dlaczego? Kwaśniewski stawia tezę, że Janukowycz konsultował się Władimirem Putinem i to przywódca Rosji nakazał mu ucieczkę. To zresztą zostało częściowo potwierdzone rok później, gdy Putin przyznał się, że nakazał służbom "uratowanie" prezydenta Ukrainy.

WP: Dlaczego jednak Putin powiedział Janukowyczowi, by salwował się ucieczką z Kijowa?

- Według Kwaśniewskiego Putinowi mogło zależeć na tym, by na Ukrainie zapanowała destabilizacja i totalny chaos. Mówiono, co podkreślał premier Arsenij Jaceniuk, że w momencie, gdy pod nieobecność Janukowycza funkcjonariusze resortów siłowych opuszczą budynki administracji, to tłum spali gmachy ministerstw, pałac prezydencki itd. A wtedy władza będzie miała pretekst do siłowego rozprawienia się z demonstrantami. Na szczęście protestujący nie dali się sprowokować w ten sposób, a los Janukowycza potoczył się tak, jak się potoczył.

Zastanawiająca jest inna rzecz. Kwaśniewski twierdzi, że łatwo było przewidzieć, że protesty przeciwko niepodpisaniu przez ekipę Janukowycza umowy stowarzyszeniowej z UE przerodzą się w społeczny wybuch przeciw korupcji, oligarchom i wszystkim innym patologiom władzy na Ukrainie. Janukowycz jednak tego nie zrobił.

WP: Być może łatwo tak mówić z dzisiejszej perspektywy.

- Według Aleksandra Kwaśniewskiego Janukowycz po prostu był osobą o zbyt ograniczonych horyzontach, ale Putin najpewniej już nie. Bo możemy założyć dwa wyjaśnienia - że albo rosyjski prezydent totalnie nie wiedział, co dzieje się na Ukrainie, co jest mało prawdopodobne. Albo że jemu chaos na Ukrainie był na rękę, bo chciał ją integrować ze swoją Unią Eurazjatycką. Wiedział, że Kijów nie będzie miał wyjścia, bo pogrążony w destabilizacji nie będzie miał szans na integrację z Unią Europejską.

WP: Czy Ukrainie, która zdecydowanie nie radzi sobie z porewolucyjnymi reformami, potrzebna jest nowa misja UE?

- W moim przekonaniu zostawiałbym takie specjalne misje na sytuacje bardzo ekstremalne. Bo one mają wtedy autorytet, działają ad hoc, i - jak widać po tym, co zrobił Kwaśniewski na Ukrainie - są wtedy skuteczne. Natomiast teraz są inne instytucje, które nie tylko doradzają Kijowowi, ale również w ogromnym stopniu go wspierają.

WP: Aleksander Kwaśniewski może jeszcze odegrać jakąś ważną rolę w kontekście ukraińskim w niedalekiej przyszłości?

- Wydaje mi się, że odgrywa ją cały czas. Na Zachodzie Kwaśniewski cieszy się ogromnym uznaniem, bo jest postrzegany jako prezydent, który przede wszystkim wprowadził Polskę do NATO i UE. Jeżeli on mówi o tym, że trzeba nieustannie wspierać Ukrainę, że ona jest cały czas na celowniku Rosji, że zmaga się z ogromnymi problemami i w interesie świata euroatlantyckiego jest, by jej pomagać, to cały czas pełni funkcję tego ambasadora, który lobbuje w instytucjach zachodnich na rzecz Kijowa.

WP: Dostrzegają to sami Ukraińcy, którzy wybrali Kwaśniewskiego najlepszym lobbystą Ukrainy na świecie.

- Ukraińcy przede wszystkim doceniają, że polski prezydent dobrze rozumie ich kraj. Nie chodzi tylko o język, bo Kwaśniewski zna dobrze ich zwyczaje, poczucie humoru, wie, jacy oni są. I umie przetłumaczyć rzeczywistość ukraińską na Zachodzie, tam, gdzie jej nie rozumieją. On wie, w których momentach używać kontrastów z Rosją, żeby nie porównywać do niej Ukrainy, która jest zupełnie innym państwem. A w pewnych momentach używać przykładu Polski i doświadczeń, które my przeszliśmy. Zachodni politycy lepiej jednak znają historię polskiej transformacji, dlatego Kwaśniewski używa naszego przykładu do przekonywania innych, by dać Ukrainie szansę. Bo skoro Polsce się udało, to jej też się uda.

WP: Nie obawiał się Pan zarzutów, że wystawia Pan byłemu prezydentowi laurkę? Mimo wszystko postać Aleksandra Kwaśniewskiego budzi kontrowersje wśród niektórych środowisk politycznych w Polsce.

- Akurat zacząłem książkę od cytatu śp. Lecha Kaczyńskiego, który z uznaniem wypowiadał się o roli odegranej przez Kwaśniewskiego w trakcie pomarańczowej rewolucji. Ogólnie staram się zawsze znaleźć rzeczy pozytywne, które łączą, a nie dzielą. W polskiej polityce zagranicznej Ukraina zawsze łączyła polityków i z prawej, i z lewej strony. Gdy pracowałem jako doradca w Parlamencie Europejskim obserwowałem momenty, które rzadko przebijają się w mediach, gdy polscy politycy należący do skłóconych obozów, w sprawie Ukrainy mówili jednym głosem. Czy to był Ryszard Czarnecki czy Marek Siwiec, Michał Kamiński czy Paweł Kowal, każdy z polskich europosłów działał na rzecz eurointegracji Ukrainy, czyli działał, w moim przekonaniu, w interesie Polski. Ten pozytywny przekaz starałem się oddać w książce.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Zobacz także
Komentarze (134)