Ukraina nie rozumie swojej diaspory [OPINIA]
Przez lata Kijów nie mógł znaleźć pomysłu na komunikację z diasporą i skuteczne wykorzystanie jej potencjału. Pozbawienie ukraińskich mężczyzn prawa do otrzymania paszportów poza granicami kraju nie doprowadzi do zwiększenia liczby żołnierzy na froncie, ale pogłębi nieufność pomiędzy "tymi, którzy tu" i "tymi, którzy tam" - pisze Olena Babakova dla Wirtualnej Polski.
28.04.2024 19:06
Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
W lutym i marcu 2022 roku Ukraińcy byli dla siebie najwspanialszymi ludźmi pod słońcem. Agresja rosyjska na pełną skalę w kilka godzin przypieczętowała milczącą umowę społeczną: każdy obywatel w kraju i poza jego granicami nie narzeka, tylko w miarę swoich możliwości działa na rzecz oporu i zwycięstwa.
Ochotnicy poszli do wojska, wolontariusze zbierali pieniądze na broń i leki, przyjmowali uchodźców. Odpędzenie wroga od Kijowa w kwietniu 2022 r., udana kontrofensywa w obwodzie charkowskim jesienią, wyzwolenie Chersonia w listopadzie były chwilami wspólnej radości.
Następne miesiące, wraz z brakiem dalszych sukcesów na froncie, przypomniały oczywistą oczywistość: chociaż mieszkańcy Użhorodu mogą wkurzać się na przypominające ostrzał fajerwerki, a uchodźczyni w Londynie może trząść się ze strachu przez powiadomienie na telefonie o alarmie powietrznym w jej rodzinnym Kijowie, to problemy w życiu Ukraińców bardzo się różnią w zależności od tego, gdzie żyją.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Walczącym na froncie jest obiektywnie gorzej niż ludności cywilnej, mieszkańcom Charkowa - gorzej niż mieszkańcom Kijowa. Analogicznie - kijowianom jest gorzej niż tym w Czerniowcach. Wspólne doświadczenie wojny nie jest aż takie wspólne.
Zwłaszcza, jeżeli jesteś członkiem ukraińskiej diaspory.
Wspólnota obywateli Ukrainy mieszkających poza granicami kraju liczy obecnie ponad 10 mln ludzi. Jeżeli zaliczyć do tej wspólnoty także obywateli innych krajów pochodzenia ukraińskiego, robi się grubo ponad 25 mln. Tylko w ramach migracji zarobkowych po 2014 roku kraj opuściły ponad 2 mln osób. Według unijnych danych już za rok 2024 w krajach UE żyją ponad 4 miliony ukraińskich uchodźców wojennych.
Badania pokazują, że poziom PTSD (zespół stresu pourazowego - red.) jest najwyższy właśnie wśród uchodźców poza granicami kraju (wyższy, niż wśród Ukraińców, którzy nie wyjechali ze swoich domów i tych, którzy znaleźli schronienie na terenie ojczystego państwa).
Problemy ze znalezieniem pracy, wynajmem mieszkania, zerwaniem więzi społecznych odbijają się na kondycji fizycznej i psychicznej członków diaspory. Jednak to właśnie migranci i uchodźcy w wypowiedziach ukraińskich władz i liderów opinii coraz częściej są postrzegani jako ci, którzy prowadzą rzekomo "beztroskie" życie - kosztem rodaków w kraju.
"Batalion Wiedeń". "Brygada obrony terytorialnej Wrocław". Pole do kpin jest żyzne, bo nastroje wśród Ukraińców nie są dobre. Diaspora jest wygodnym chłopcem do bicia w obliczu pogłębiających się problemów gospodarczych, po wyjściu na jaw afer korupcyjnych, po nieudanej kontrofensywie 2023 r. i opóźnieniach dostaw broni. To na emigrantów ukraińska władza próbuje skierować powszechny gniew.
Nie masz pan paszportu i co pan zrobisz
Jednym z najbardziej palących problemów Ukrainy jest brak około 500 tysięcy żołnierzy. Na ochotników już nie ma co się liczyć, pozostaje mobilizacja. W marcu 2024 r. po długich miesiącach obrad Rada Najwyższa uchwaliła nową ustawę o mobilizacji, która m.in. ma usprawnić ewidencję poborowych, zaostrzyć kary za niestawienie się w punkcie rekrutacyjnym, wprowadzić zasady ewidencji wojskowej Ukraińców mieszkających poza granicami kraju.
Ustawa wchodzi w życie 18 maja.
Natomiast już 22 kwietnia w czasopiśmie "Dzerkało tyżnia" podano, że MSZ nakazało wszystkim instytucjom dyplomatycznym czasowe zaprzestanie świadczenia usług konsularnych mężczyznom w wieku poborowym, z wyjątkiem rozpatrywania dokumentów związanych z powrotem na Ukrainę.
Oznacza to brak możliwości wyrobienia paszportu, poświadczenia pełnomocnictwa, załatwienia formalności majątkowych. 23 kwietnia szef MSZ Dmytro Kułeba potwierdził te doniesienia. "Po wejściu w życie ustawy o mobilizacji 18 maja 2024 r. proces przyjmowania i rozpatrywania wniosków o podjęcie działań konsularnych będzie kontynuowany z uwzględnieniem nowych wymogów wynikających z przepisów ustawy" – wyjaśniło MSZ.
24 kwietnia Gabinet Ministrów wydał uchwałę zakazującą wydawania dokumentów mężczyznom w wieku od 18 do 60 lat przebywającym poza Ukrainą za pośrednictwem oddziałów służby migracyjnej za granicą, stworzonych specjalnie po 24 lutego 2022 r. w celu bardziej sprawnej obsługi mieszkańców.
Chociaż opisane restrykcje miały obowiązywać wobec nowych wniosków, już 24 kwietnia oddział służby migracyjnej w Warszawie odmówił obywatelom Ukrainy wydania już gotowych dokumentów. Pracownicy raz powoływali się na problemy techniczne, raz na służbowe instrukcje.
Dziś sytuacja wygląda tak: jeżeli obywatel Ukrainy płci męskiej w wieku poborowym mieszkający za granicą chce dostać paszport, musi jechać do Ukrainy. Gdzie paszport dostanie, ale już nie wyjedzie - chyba, że ma trójkę dzieci czy osobę niepełnosprawną pod opieką.
"Uchodźcy i obywatele"
We współczesnym świecie zmuszenie mężczyzny do służby wojskowej w swojej skuteczności przypomina zmuszenie kobiety do urodzenia dziecka. Nie ma co liczyć na to, że mieszkający poza granicami kraju Ukraińcy zaczną teraz masowo wracać do domu i zaciągać się do wojska.
Rozporządzenie dotyczy także tych, którzy w Ukrainie nie mieszkają od lat dwutysięcznych, czyli ludzi, którzy nierzadko nie mają w kraju ani rodziny, ani nieruchomości do zamieszkania. Zresztą także ukraińscy oficerowie w wywiadach wspominają, że im są potrzebni nie jacykolwiek, tylko zmotywowani podkomendni.
W decyzji władz ukraińskich chodzi nie o efekt praktyczny w postaci tysięcy poborowych. W zmęczonej wojną Ukrainie istnieje ogromny - i uzasadniony! - popyt na sprawiedliwość. Na bardziej solidarną odpowiedzialność za kraj. Zresztą wprost powiedział to mediom ukraińskim minister Kułeba:
"Moim zadaniem jako dyplomaty jest ochrona Ukraińców za granicą i zrobię to. Ale chodzi o sprawiedliwość, uczciwość w stosunkach pomiędzy Ukraińcami za granicą a Ukraińcami w Ukrainie. I sprawiedliwość w stosunkach między państwem ukraińskim a obywatelem Ukrainy".
Ekipa Wołodymyra Zełenskiego nigdy nie śpiewała hymnów diasporze. Zresztą wszystkie poprzednie rządy traktowały ukraińskich migrantów z pogardą: jako zdrajców, którzy ośmielili się organizować swoje życie za granicą i uniemożliwiają dyplomatom wykonywanie "normalnej pracy" (ten stosunek władz ukraińskich do diaspory bardzo kontrastuje ze stosunkiem Warszawy do diaspory polskiej).
Zobacz również: Szok dla Ukraińców w Polsce. Rząd potwierdził zmiany
Stąd m.in. brak normalnej organizacji głosowania w wyborach za granicą ("gdyby potrzebowali Ukrainy, głosowaliby w domu"), pożałowania godne funkcjonowanie służby konsularnej (niekończące się kolejki w celu załatwienia podstawowych spraw obywatelskich), ignorowanie migrantów podczas wizyt państwowych. Władze Ukrainy często i chętnie dziękowały i dziękują innym krajom i ich obywatelom za pomoc, ale już wysiłek diaspory pozostaje w cieniu. Organizacje diaspory prowadzą tysiące inicjatyw fundraisingowych, pomocy humanitarnej, są adwokatami interesów swojego państwa. Zaangażowani w nie ludzie nie oczekują laurek. Natomiast rażące lekceważenie ich roli przez władzę jest bardzo wymowne.
Szczytem pogardy wobec Ukraińców mieszkającymi poza krajem było wystąpienie prezydenta Zełenskiego w Sylwestra 2024 r. "Macie wybrać, kim jesteście - obywatelami czy uchodźcami" - to jeden z dylematów, który rodakom przedstawił prezydent. Z przekazu wprost płynie, że ten kto z kraju wyjechał, obywatelem już nie jest…
Zełenski to artysta, który dokonuje cudów, widząc podziwiającą go publiczność. Tak było podczas kampanii prezydenckiej w 2019 roku, którą wygrał z fenomenalnym wynikiem 73 proc. głosów, tak było w pierwszym roku wojny, kiedy Ukraińcy i świat podziwiali go za pozostanie w zaatakowanym kraju i słowa: "potrzebuję amunicji, nie podwózki".
Ostatnio z tą miłością ze strony rodaków jest jednak ciężko: problemy na froncie, dymisja popularnego dowódcy, gen. Wałerija Załużnego. Przekierowanie gniewu Ukraińców z rządu na diasporę daje prezydentowi pożądane poczucie rezonowania ze społeczeństwem.
Trudno powiedzieć, co w Zełenskim budzi taką niechęć do diaspory. Wysoki wynik Petra Poroszenki w okręgu zagranicznym w 2019 roku? Stereotypy przez lata ugruntowywane przez Rosję o Ukraińcach w Europie jako sprzątaczkach i hydraulikach, którzy za grosz matkę sprzedadzą? Prawda jest chyba jednak jeszcze bardziej smutna - w XXI wieku władze ukraińskie nadal nie rozumieją, dlaczego ludzie migrują, jak żyją na emigracji, oraz jak kompetentnie wykorzystywać zasoby migrantów.
W Ukrainie panuje dziecinna ekscytacja, kiedy jakaś gwiazda Hollywood, której dziadek urodził się pod Odessą i wyjechał stąd 150 lat temu, powie coś a-la "Ukrainians stay strong". Ale jednocześnie prawie nie ma w przestrzeni publicznej rozmów o zasługach tych, którzy wyjechali po 1991 roku. Bo fajnie jest być Chrystią, której pradziadkowie przybyli do Kanady i tam urządzili sobie życie. Chrystia ma dziś kasę i koneksje do zaoferowania w świetle kamer.
Co innego pani Chrystyna, która dziesięć lat temu zaczęła opiekować się osobami starszymi w Polsce, przekazywała wszystko, co mogła, swojej rodzinie na Ukrainie, ale nie zapraszają jej na imprezy do ambasady.
Wspomniane ograniczenie w wydawaniu paszportów dotyczy wszystkich obywateli Ukrainy, podczas gdy ich sytuacja i intensywność związków z Ukrainą są bardzo różne. Migranci zarobkowi, którzy często żyją poza Ukrainą od ponad dekady i obiektywnie od dawna nie mają tam – jak to nazywają socjologowie – ośrodka interesów życiowych, to tylko część diaspory.
Drugą grupą są uchodźcy po 2022 roku (posiadający formalny status tymczasowej ochrony), którzy z punktu widzenia legalizacji pobytu i pracy nierzadko mają lepiej niż pierwsi, lecz to właśnie okoliczności ich wyjazdu (łapówka dla pogranicznika? przekroczenie zielonej granicy po ciemku?) budzą ogromne zaniepokojenie społeczeństwa ukraińskiego. Są właściciele odnoszących sukcesy biznesów i są pracownicy bez płacy minimalnej. Są tacy, którzy naprawdę chcą wrócić i są tacy, dla których Ukraina jest ważną częścią tożsamości, ale na pewno już nie domem.
Proporcje pomiędzy tymi grupami zależą od konkretnego kraju UE (tak, większość obywateli Ukrainy w Polsce to osoby, które przybyły przed 2022 rokiem, a nawet przed pandemią COVID-19). Dość aktywny udział tych wszystkich grup w akcjach wspierających Ukrainę, wolontariacie i zbiórkach pieniędzy był możliwy m.in. dlatego, że ojczyzna nie oferowała Ukraińcom za granicą niczego, ale też niczego od nich nie chciała (przynajmniej w sensie prawnym).
Zmiana status quo prowadzi nie tyle do reakcji "bardziej dbajmy o ojczyznę", tylko "bardziej dbajmy o siebie". Owszem, migranci nie są w gorszej sytuacji niż mieszkańcy Charkowa czy Zaporoża. Ale rutyna w nowym kraju bez wypracowanych w ciągu życia więzi społecznych potrafi dać w kość. Brak ważnych dokumentów podróży nadszarpuje i bez tego kruche poczucie bezpieczeństwa.
Polski strzał w kolano
Działania władz ukraińskich, zwłaszcza w trybie "z dziś na jutro", stwarzają problemy nie tylko dla migrantów, ale także dla państw ich przyjmujących. Wszystkie kraje Zachodu mierzą się obecnie z kryzysem demograficznym. Wskaźnik zatrudnienia Ukraińców - nawet jeżeli bierzemy tylko uchodźców - pozostaje relatywnie wysoki. W Polsce to ponad 70 proc. Rąk do pracy potrzebują wszyscy. Wypadnięcie z legalnego rynku pracy, systemu opieki zdrowotnej i edukacji tysięcy osób, których dokumenty stracą ważność, sprawi kłopoty lokalnym władzom.
Część krajów UE, jak Niemcy, będzie po prostu tolerować przeterminowane ukraińskie paszporty. Inne państwa mogą przyjąć praktykę wydawania Ukraińcom dokumentów podróży dla cudzoziemca - takich, jakie Polska wydaje pozbawionym usług konsularnych Białorusinom. Wbrew mokrym snom internetowych hejterów nie będzie żadnych deportacji ani odsyłania Ukraińców na granicę. Wydaleni mogą zostać tylko skazani wyrokiem sądu za szczególnie ciężkie przestępstwa.
Natomiast słowa takie, jak polskiego ministra obrony narodowej Władysława Kosiniaka-Kamysza o możliwej współpracy z Ukrainą w transporcie do kraju obywateli, których Kijów chce ściągnąć z powrotem, są bezsensowne. Nie ma takiej normy polskiego prawa która pozwoliłaby na eskortowanie ukraińskich mężczyzn do kraju pochodzenia. Zresztą szef MSWiA Marcin Kierwiński już potwierdził, że Polska nie ma nawet obowiązku udostępniania Ukrainie danych osobowych migrantów i uchodźców.
Wypowiedź Kosiniaka-Kamysza była strzałem we własne, polskie kolano. Wysłanie ukraińskich mężczyzn do domu miałoby katastrofalne skutki dla polskiej gospodarki. Nagle zabrakłoby pracowników na budowach, w transporcie, w rolnictwie i w logistyce. Zmalałyby wpływy do ZUS - a to składki od cudzoziemców w istotnej mierze pomagają mu przetrwać skutki obniżenia wieku emerytalnego. Niebezpodstawne jest także pytanie - kto w przypadku wyjazdu Ukraińców będzie spłacał ich kredyty, w tym hipotekę?
Ponadto zapowiedzi odesłania Ukraińców budzą oczekiwania po stronie skrajnej prawicy. Brak ich realizacji tylko wzmocni przekaz o "antypolskiej władzy". Jednocześnie w opinii społecznej tworzy się fałszywy dylemat: albo musimy składać się na broń dla Ukrainy, albo eksportujemy jej obywateli na front. Tymczasem wojsko ukraińskie potrzebuje i broni, i ludzi, a ukraińska gospodarka - pomocy finansowej. Nie da się wygrać wojny z Rosją wybierając tylko jedno z trzech.
Dwie Ukrainy
Prawie dwie dekady temu znany intelektualista Mykoła Riabczuk pisał o dwóch Ukrainach: postsowieckiej i proeuropejskiej, przedstawiciele których mieszkają w jednym kraju, ale mają tak odrębne wizje jego przyszłości, że zwalczają się nawzajem. Dziś Ukraińcy jednoznacznie popierają integrację euroatlantycką, sentyment postsowiecki (przynajmniej jako część mainstreamu politycznego i kulturowego) znikł. Dzisiejsze dwie Ukrainy nie kłócą się o przyszłość, różni je teraźniejszość. Bardzo odmienne przeżywanie wojny - w kraju i za granicą.
Teraz w mediach społecznościowych da się znaleźć wideo, gdzie rozżaleni Ukraińcy w Warszawie mówią o Ukrainie per "to państwo". Ukraińscy urzędnicy mówią o rozżalonych per "ci ludzie". Ciężko tu o grunt do wspólnych rozmów.
Temat już stał się polem do popisu dla rosyjskich trolli, które rozkręcają i bez tego mocne emocje. Nie ma już śladu radości po niedawnej decyzji o dostawach amerykańskiej broni.
Chęć tych, którzy pozostali pod ostrzałami i bez światła, by współobywatele w Warszawie i Wiedniu dzielili z nimi brzemię obrony kraju i odpowiedzialności za niego, jest jak najbardziej prawdziwa i zrozumiała. Przed władzą wobec tego stoi nie lada zadanie: jak bardziej zaangażować ukraińską diasporę w obronę?
Ze wszystkich rozwiązań wybrano najgorsze. Jak podkreśla portal Texty w artykule redakcyjnym, zamiast przeanalizować, dlaczego nie powiodła się poprzednia fala mobilizacji, władza nastawia Ukraińców przeciwko sobie. Nie zwiększając liczby żołnierzy, ale niszcząc tak potrzebny podczas wojny kapitał zaufania społecznego.
Dla Wirtualnej Polski Olena Babakova