PolskaTusk wygrał ze "Sztywnym Miszą" i "Zielonym Moherem"?

Tusk wygrał ze "Sztywnym Miszą" i "Zielonym Moherem"?

"Sztywny Misza", "Green Moher" i "Lucyfer" - to nazwy dopalaczy, w walkę z którymi zaangażował się osobiście Donald Tusk. Po serii zatruć, dopalacze stały się tematem numer jeden w mediach. W konsekwencji obrót tymi specyfikami stał się nielegalny. - Jeśli dopalacze znikną z rynku, będzie to ósmy cud świata - twierdzi sceptycznie prof. Marian Filar, specjalista od prawa karnego. Wirtualna Polska przedstawia kolejne hasło "Słownika 2010", które zrobiło karierę w mijającym roku.

Tusk wygrał ze "Sztywnym Miszą" i "Zielonym Moherem"?
Źródło zdjęć: © PAP

Dopalacze miały być legalną alternatywą dla narkotyków. Substancje o działaniu podobnym do nielegalnych środków były sprzedawane w sklepach jako "produkty kolekcjonerskie nie przeznaczone do spożycia", ponieważ w ich składzie nie było substancji zakazanych przez polskie prawo. Korzystając z tej luki prawnej, sklepy w całej Polsce wprowadziły na rynek nowe narkotyki.

300 ofiar?

"Masakrator", "Tajfun" i inne specyfiki stały się przyczyną śmierci kilkunastu osób. Najwięcej miłośników i ofiar dopalaczy było wśród nastolatków. Jak twierdzili sprzedawcy, produkty te z założenia nie były przeznaczone do spożycia, dlatego mogły kupować je również osoby niepełnoletnie.

Według informacji podanych przez wiceministra zdrowia Andrzeja Fronczaka, w ciągu 10 miesięcy 2010 roku do szpitali trafiły 304 osoby z objawami zatrucia dopalaczami. Substancje te były prawdopodobną przyczyną śmierci 18 osób.

Odurzeni trutką na szczury

Lekarze nie potrafią jednoznacznie stwierdzić, czy przyczyną wszystkich wymienionych zatruć i zgonów były substancje znajdujące się w dopalaczach, ponieważ skutki ich działania na organizm człowieka często nie są znane.

Wśród substancji znajdujących się w dopalaczach są między innymi składniki powszechnie dostępnych produktów spotykanych m.in. w nawozach lub trutce na szczury. Po zażyciu w niewielkich ilościach działają jak narkotyk. W większych dawkach powodują poważne problemy ze zdrowiem, a nawet śmierć. Jedną z substancji psychoaktywnych, które do niedawna można było kupić legalnie jest między innymi mefedron - narkotyk o działaniu podobnym do ecstasy. W próbkach badanych przez sanepid znaleziono również środki znieczulające - lidokainę i benzokainę.

Ustawa w zamrażarce

Gdy rząd zastanawiał się, co zrobić z narastającym problemem, okazało się, że odpowiednia ustawa została przygotowana dużo wcześniej. Projekt ustawy autorstwa SLD był gotowy od półtora roku.

Poseł tego ugrupowania Jerzy Wenderlich twierdził, że ustawa była przetrzymywana przez Bronisława Komorowskiego, który wówczas pełnił funkcję marszałka sejmu. Ustawa SLD została wcześniej pozytywnie zaopiniowana przez sejmową komisję ustawodawczą, w której większość stanowili posłowie PO. Szef rządu twierdził jednak, że o żadnej ustawie nie słyszał. Dlatego rząd napisał własną akt prawny.

Brutalny szef rządu

- Specjalny zespół rządowy z moim udziałem podjął stosowne decyzję i tę kwestię rozstrzygniemy w trybie błyskawicznym, w sposób zdecydowany, żeby nie powiedzieć brutalny - mówił premier Donald Tusk. - Nie będzie litości dla tych, którzy życie młodych obiecujących ludzi chcą zamienić w piekło uzależnienia.

Jeszcze zanim uchwalono ustawę zakazującą handlu dopalaczami, rozpoczęła się akcja wymierzona w sklepikarzy. 2 października pracownicy sanepidu w asyście 3 tys. policjantów skontrolowali 1 645 miejsc, w których sprzedawano dopalacze. Zamknięto 797 sklepów w całej Polsce. Na granicy prawa

- Postanowiliśmy wykorzystać wszystkie możliwości prawne w akcji przeciw dopalaczom. W walce z dopalaczami, jak będzie trzeba, będziemy działać na granicy prawa, ale w ramach prawa - mówił stanowczo premier.

Jan Bondar, rzecznik Głównego Inspektora Sanitarnego wyjaśniał, że akcja prowadzona jest na polecenie minister zdrowia Ewy Kopacz "w związku z licznymi przypadkami zatruć dopalaczami".

Inspektorzy sanitarni zabezpieczyli próbki towaru. 5 października rzecznik komendanta głównego policji Mariusz Sokołowski informował, że zamknięto 970 punktów, w których sprzedawane były dopalacze.

23-letni "król dopalaczy"

Głównym dystrybutorem dopalaczy w Polsce był 23-letni Dawid B. z Łodzi, nazwany przez media "królem dopalaczy". Swój pierwszy sklep otworzył w październiku 2008 roku, po powrocie z Wielkiej Brytanii, gdzie pracował jako barman. To właśnie na wyspach pierwszy raz zetknął się z legalnymi substytutami narkotyków.

Jak powiedział w jednym z wywiadów, na rozpoczęcie działalności pożyczył od kolegi kilkanaście tysięcy złotych. Długo nie mógł znaleźć wspólników. Już w 2009 roku zysk jego firmy wynosił 5,5 mln złotych. Przedsiębiorstwo zatrudniało zespół adwokatów i chemików. Ich zadaniem było dostosowanie oferty do zmieniających się przepisów.

Zakaz sprzedaży wzmocni czarny rynek

8 listopada prezydent Bronisław Komorowski podpisał ustawę zakazującą swobodnego obrotu substancjami, które mogą być wykorzystane jako środki odurzające lub psychotropowe. Złamanie zakazu może kosztować sprzedawcę nawet milion złotych.

- Gdyby dopalacze zniknęły z rynku, byłby to ósmy cud świata - twierdzi prof. Marian Filar, specjalista od prawa karnego z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu i poseł Stronnictwa Demokratycznego. - Problemu nie rozwiąże, ani ten rząd, ani żaden inny. Dopalacze będzie można kupić na czarnym rynku. Tak jest ze wszystkimi używkami. Przykładem może być zakaz sprzedaży alkoholu, wprowadzony w USA.

Marcin Bartnicki, Wirtualna Polska

Źródło artykułu:WP Wiadomości
ustawadopalaczesłownik 2010
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (4)