Trzy piętra afery wizowej [OPINIA]
Mamy prawo domagać się wyjaśnień od rządu. Jeżeli jest to działalność zarobkowo-korupcyjna, to może się skończyć tym, że wyrzucą nas z Schengen. Ciekawe, co o działalności Zbigniewa Raua i jego ekipy pomyślą Polacy, gdy będą musieli stać w kolejkach na granicy - pisze dla WP były ambasador RP Jerzy Marek Nowakowski.
Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
Wszystkie informacje o wyborach 2023 znajdziesz TUTAJ.
Dla każdego ambasadora Polski największym koszmarem były zawsze interwencje w sprawach wizowych. Po wprowadzeniu systemu elektronicznej rejestracji w konsulatach, dotyczyły one najczęściej niemożności zarejestrowania się w kolejce. Ale często były to też tak zwane reklamacje.
Dzwonią wszyscy, członkowie rządu (tak polskiego, jak i miejscowych), rektorzy uczelni, przedsiębiorcy, znajomi. A mało kto wie, że zgodnie z przepisami ani ambasador, ani minister nie mają prawnego umocowania, by wpływać na proces wydawania wiz. To suwerenna decyzja konsula.
Oczywiście tyle teoria. W praktyce przełożeni konsula mają wystarczające środki nacisku, by skłonić go do podjęcia decyzji zgodnej z sugestią naciskającego. A już szczególnie dotyczy to polityków czy osób kierujących MSZ.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Naciski na konsulów
O ile jednak przed nastaniem rządów "dobrej zmiany" dość sztywne procedury urzędnicze chroniły autonomię konsula, o tyle po zmianie ustawy o służbie zagranicznej i nastaniu pełnego, jak to określam, woluntaryzmu politycznego w zarządzaniu kadrami, mało kto jest skłonny zaryzykować karierę dla obrony procedur urzędowych.
Dodam od razu, że niekiedy takie interwencje z góry są zasadne. Ktoś dostaje stypendium na uniwersytecie, albo jest zaproszony na konferencję naukową i nie może w żaden sposób zalogować się w systemie. Czasem dotyczy to też lokalnych VIP-ów, których przyjazd do Polski jest w interesie państwa. Wtedy trzeba ominąć kolejkę.
Tyle tylko że są to sytuacje incydentalne i jednostkowe. W mojej praktyce dyplomatycznej zdarzyły się dosłownie kilka razy. Zresztą nie wymagały jakiegoś wielkiego nacisku na konsula, a raczej poinformowania go o istniejącej sytuacji, wykraczającej poza standardy.
Afera wizowa wiązana z nazwiskiem wiceministra Wawrzyka to jednak całkiem inna historia. A właściwie mówimy o co najmniej trzech aferach w jednej. Pierwsza to właśnie konkretne naciski, wysyłanie gigantycznych list nazwisk osób, którym konsulaty w trybie natychmiastowym mają wydać wizy.
"Minister Wawrzyk nie wygląda na bossa mafii"
Dziennikarze odkryli mechanizm zapraszania rzekomych ekip filmowych, składających się z ludzi, którzy z filmowym biznesem nie mieli nic wspólnego, natomiast szybko odnajdywali się w Meksyku, próbując przez zieloną granicę przedostać się do Stanów Zjednoczonych. Inni przepadali gdzieś w Europie. A taka wiza, a dokładniej możliwość przedostania się do USA czy Wielkiej Brytanii kosztuje w Indiach czy Nigerii co najmniej 20 tys. dolarów. Kto je inkasował?
Zapewne nie nasz dzielny wiceminister, tylko jego protegowani organizujący cały proceder. Szczerze mówiąc minister Wawrzyk nie wygląda na potężnego bossa mafii wizowej, a raczej na naiwniaka, który ułatwiał innym gigantyczny biznes w zamian za jakieś drobne "wyrazy wdzięczności". Nie wiem nawet, czy Edgar K. (jak ustaliła Wirtualna Polska, usłyszał w kwietniu 2023 r. zarzuty płatnej protekcji i został aresztowany przez sąd w Lublinie), był rzeczywistym motorem całej operacji.
Takimi działaniami zajmują się potężne międzynarodowe organizacje przestępcze. Niewątpliwie jednak co najmniej kilkoro współpracowników pana Wawrzyka było w ten proceder zamieszanych. Czy za ułatwienie kariery w dyplomacji czy za gotówkę? – to musi ustalić śledztwo. A pewnie nie uda się go zamieść pod dywan, bo wygląda na to, iż cała afera ujrzała światło dzienne po interwencji Amerykanów.
I o tej aferze, z niechęcią wprawdzie, ale są skłonni mówić politycy rządzącej partii. Stwierdzają przecież, że chodzi o kilkaset osób. Tymczasem listy rzekomych filmowców wysyłane z MSZ do placówek to zaledwie ułamek afery, która przypadkowo ujrzała światło dzienne. Bo nagle okazało się, że Polska jest europejskim liderem w wydawaniu wiz schengeńskich (czyli uprawniających do podróżowania po całej Europie). Wydaliśmy ich setki tysięcy. A to już całkiem odrębna afera.
Wyrzucą nas z Schengen?
Europejska wiza jest w całej Azji i Afryce dobrem cennym i bardzo pożądanym. Tymczasem wspólna polityka wizowa Unii Europejskiej jest mocno restrykcyjna. Szczególnie wobec krajów dostarczających masowo pracowników lub wręcz terrorystów.
O ile pamiętam, w zależności od kraju jeszcze parę lat temu liczba odmownych odpowiedzi na wnioski wizowe wahała się od 40 do 90 proc. Teraz okazuje się, że z polskimi wizami wjechało do Europy kilkaset tysięcy osób. Czy jest to po prostu zabieganie MSZ o zarobek, bo przecież za każda wizę inkasuje się od kilkudziesięciu do kilkuset dolarów?
Warto to wyjaśnić. Szczególnie, że oficjalna polityka rządu PiS to twarda walka z imigracją. Wydajemy miliardy na płoty graniczne i ochronę granicy z Białorusią, ścigamy pojedynczych nielegalnych migrantów po lasach, a równocześnie setkami tysięcy wydajemy wizy. To ciekawa polityka. Czyżby imigrant z kasą był lepszy od tego, który nie potrafi sobie załatwić wizy?
Może to też wyjaśnić tajemnicę, dlaczego nie zniechęcamy do wyjazdu do Polski na miejscu. Bo skuteczniejsze od płotu byłoby przeprowadzenie w krajach, z których ludzie emigrują do Polski, dużej akcji informacyjnej pod tytułem: "do Polski nie wjedziecie, a jeśli nawet wjedziecie, to was deportujemy". Tymczasem z jednej strony robimy referendum antyimigracyjne, a równocześnie tworzymy pod egidą MSZ wielkie centrum wizowe w Łodzi, mające rocznie wydawać co najmniej 400 tysięcy wiz.
Mamy prawo domagać się wyjaśnień od rządu, bo jeżeli jest to działalność zarobkowo-korupcyjna, to może się to skończyć tym, że nas wyrzucą z systemu Schengen. Ciekawe co o działalności ministra Raua i jego ekipy będą myśleć Polacy, gdy będą musieli stać w kolejkach na granicy Niemiec czy Litwy?
Podejrzenia korupcyjne
Afera wizowa ma jeszcze trzeci krąg. Nazywa się on uczenie outsourcing. Istotnie wiele państw stosuje tę metodę. Firma pośrednicząca zbiera wnioski wizowe, opracowuje je i przekazuje do konsulatów do ostatecznej decyzji. Istotnie globalnym liderem w tej działalności jest indyjska firma VFS Global. Ale też bardzo często w związku z procedurą outsourcingu zgłaszano podejrzenia korupcyjne. Nie mówiąc już o tym, że VFS była kilka lat temu uwikłana w aferę związaną z przetargiem związanym z wydawaniem wiz w Ukrainie.
Pięter korupcji może być w tym wypadku kilka. Niekoniecznie na poziomie globalnej firmy, a raczej w relacjach lokalnych pośredników z konsulatami. Niemal wszędzie pojawiają się przecież oskarżenia o łapówkarstwo przy wydawaniu wiz. A schowanie się za pośrednikiem jest najwygodniejszym sposobem rozmycia odpowiedzialności.
Państwo z kartonu
No i rzecz ostatnia. Kartonowe państwo. Ze swojej praktyki pamiętam sytuację, jak polska firma przysyłała zapotrzebowania na pracowników z Armenii. I wszystko było świetnie do chwili, gdy kontrola w Polsce wykazała, iż tych pracowników w tej firmie nie ma. Przyjechali, po czym rozpłynęli się. No i później wnioski tej firmy lądowały w koszu.
Tyle, ze wymaga to współdziałania różnych instytucji: MSZ, Straży Granicznej, Policji, Inspekcji Pracy. A wiemy, że nasz rząd jest konfederacją ministerstw skąpo wymieniających się informacjami miedzy sobą. Niestety afera wizowa kolejny raz dowiodła, że władze interweniują wtedy, gdy z obcych ambasad otrzymują informację o naszych własnych problemach.
Trzy piętra afery wizowej są smutnym dowodem na to, że zarówno bezpieczeństwo obywateli, jak interes międzynarodowy Polski, są podrzędne wobec politycznej propagandy i małych oraz wielkich przekrętów finansowych robionych pod politycznym parasolem.
Dla Wirtualnej Polski Jerzy Marek Nowakowski
Jerzy Marek Nowakowski jest historykiem, był ambasadorem RP na Łotwie (2010-14) oraz w Armenii (2014-17), w latach 1997-2001 pracował jako podsekretarz stanu w KPRM. Od 2020 roku jest prezesem Stowarzyszenia Euro-Atlantyckiego.