"Trumpizm" z nami zostanie? "Nie wierzę już chyba w nic"
Donald Trump pokonał Kamalę Harris - tyle wiemy. Czym jednak kierowali się Amerykanie przy podejmowaniu takiej decyzji? - Normalnie wybieramy na podstawie poglądów od lewa do prawa. Politycy plasują się gdzieś pomiędzy tym. Kiedy Trump wkroczył do polityki, ten czas się skończył - mówi Joseph E. Uscinski, politolog z Uniwersytetu w Miami.
Wybory w USA potwierdziły, że amerykańskie społeczeństwo jest głęboko podzielone. Duży wkład w ten proces miał właśnie Donald Trump, który zostanie 47. prezydentem Stanów Zjednoczonych. Joseph E. Uscinski, politolog specjalizujący się w teoriach spiskowych, wskazuje moment przełomowy amerykańskiej polityki, jakim było wejście do niej Donalda Trumpa w 2016 roku. To wtedy właśnie załamał się tradycyjny model polityczny.
- Normalnie wybieramy na podstawie poglądów od lewa do prawa. Politycy plasują się gdzieś pomiędzy tym. Tak było w normalnych czasach do 2012 r. i wcześniej. Kiedy Trump wkroczył do polityki, ten czas się skończył - wskazuje naukowiec.
Końca dobiegł tradycyjny podział, który zastąpiony został nowym. Jakim? - Wtedy zaczął się czas ludzi, którzy lubią system i go nienawdzią - mówi. Trump zatarł zatem podział na prawicę i lewicę.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
"Halo Polacy". Amerykanie uwielbiają celebrować. "Cieszymy się z niepodległości"
- Do obozu Trumpa dołączyli ludzie ekstremalni z lewa i prawa. Ich wspólny mianownik to chęć wysadzenia establishmentu. Dlatego widzieliśmy te egzotyczne połączenia - tłumaczy.
Politolog wskazuje ponadto ważny dla narracji Trumpa czynnik, który przyczynił się do jego wygranej zarówno w wyborach w 2016 roku, jak i tegorocznych. To start z pozycji outsidera, dzięki czemu zyskał na wiarygodności. - Łatwiej jest mówić o tym, że chce się zaatakować i zmienić system, nie będąc u władzy. Z pozycji władzy jest o to zdecydowanie trudniej - podkreśla Uscinski. - To właśnie tu jego wiadomość najmocniej wybrzmiewa. Jako outsider do outsiderów - tłumaczy.
Outsider znaczy mniej wykształcony?
Te wybory pokazały także kolejny trend - zdecydowane różnice w preferencjach w zależności od wykształcenia. - Wykształceni wyborcy idą do Demokratów, mniej wykształceni do Republikanów. Trump powiedział, że ich kocha i zabiega o ich głosy - tłumaczy politolog. Jak się okazało, zrobił to skutecznie.
- Trump idzie za konkretnym typem człowieka - Republikanina, Demokraty czy bezpartyjnego. Tak samo mógł iść za ludzmi popierającymi Berniego Sandersa (brał udział w prawyborach Demokratów w 2020 roku - przyp.red.), który mówił, że system jest popsuty. Dlatego tak łatwo było mu zdobyć głosy tych ludzi.
- Trump użył swojego statusu outsidera, żeby zmienić zasady gry. Weźmy dla przykładu Jeb'a Busha. Przez osiem lat - z sukcesami - był gubernatorem Florydy. W tej trumpowskiej logice, przez te osiem lat stał się tylko bardziej skorumpowany. A bagno trzeba osuszyć. Dlatego Trump zmienił zasady gry, na taką, w której tylko on był gotowy brać udział. Dlatego łatwo go wtedy pokonał - podkreśla rozmówca Wirtualnej Polski.
Latynosi i mniejszości za Trumpem
Ponadto Trumpowi udało się przeciągnąć na swoją stronę młodych mężczyzn. Co ciekawe, nie tylko białych, ale także Latynosów i Afroamerykanów. Jednym z tematów, który wpłynął na tę decyzję, była kwestia migracji, którą prezydent-elekt mocno rozdmuchał.
- Trump zrobił z imigracji dużą kwestię. Ludzie generalnie nie popierają imigracji. Czy ona jest naszym dużym problem? Będę do tego w opozycji i powiem, że to nasza zaleta jako supermocarstwa, że ludzie do nas ciągną. Ale Republikanie próbują grać tym tematem. Tak to właśnie działa, że ludzie zaostrzają swoje poglądy. Skoro oni już dotarli, to nie chcą tutaj kolejnych Kubańczyków, Latynosów czy Meksykanów - tłumaczy.
Kwestia przeciągnięcia do siebie tych wyborców może być jednym z większych sukcesów. Lista "łupów" Trumpa na tym się jednak nie kończy.
Niebieska ściana rozbita
Kampania wyborcza obu kandydatów skupiała się na siedmiu tzw. swing states (stany, w których jest mniej więcej po równo wyborców Demokratów i Republikanów - przyp. red.). W tych wyborach były to: Wisconsin, Michigan, Pensylwania, Georgia, Karolina Północna i na zachodzie: Arizona i Nevada.
Wszystko wskazuje na to, że Trump wygrał we wszystkich z nich (w momencie publikacji tekstu ciągle nie ma całościowych wyników z Nevady i Arizony). Cztery z nich tworzą tzw. niebieską ścianę i wchodzą w skład Pasa Rdzy. Rozbicie wspomnianej niebieskiej ściany przynosi prezydenturę kandydatowi Republikanów. Tym razem Trump zrobił to z łatwością.
- Mamy po prostu stany, które są podzielone po 50/50 i raz idą w tę stronę, raz w inną - komentuje rozmówca Wirtualnej Polski.
Trumpizm wchodzi na stałe do polityki?
Kolejna kwestia to dziedzictwo polityczne Trumpa. Miliarder nie ma aspiracji partyjnych, w związku z czym nie skupia się na budowaniu struktur wśród Republikanów. Wśród nich ciągle istnieją jednostki, które nie zgadzają się z jego polityką i nie popierają go. Takim przykładem jest m.in. były sekretarz stanu Dick Cheney i jego córka Liz, którzy otwarcie sprzeciwili się Trumpowi. Są to jednak wyjątki.
Wielu Republikanów dołącza do Trumpa, bo widzi jego sukcesy - ocenia Uscinski. Doskonałym przykładem takiego koniunkturalizmu jest wiceprezydent elekt - J.D. Vance.
- Trumpizm może z nami zostać, jeśli się sprawdzi. J.D. Vance stał się przeciwieństwem tego, czym sam był. Zobaczył, że styl Trumpa przynosi sukces i na tej podstawie chce odciąć swój kawałek tortu - mówi politolog z University of Miami.
- Tylko czas pokaże, czy to się utrzyma. Ale czy trumpizm to jakieś konkretne poglądy, czy sam Trump ma jakaś wyklarowaną wizję? Tu odpowiedź jest negatywna - Trump jest elastyczny, jest taki, jakim potrzebuje być w danej chwili. On nie ma filozofii rządzenia. Zrobi tylko to, co uzna za słuszne w określonym momencie - uważa naukowiec i zaznacza, że nie trzeba być Trumpem, żeby powtórzyć jego sukces.
Teorie spiskowe wśrod wyborców Trumpa
Nieodłącznym elementem towarzyszącym zwolennikom Trumpa są teorie spiskowe. Trump lubuje się przecież w kłamstwach, a jego wyborcy chętnie odwołują się do wszelkich tego typu teorii, z tą o sfałszowanych wyborach w 2020 r. na czele. 6 stycznia, kiedy zwolennicy zrobili najazd na Kapitol, uważając, że doszło do fałszerstwa wyborczego, nie wydarzył się on przecież przypadkiem.
- Każdy może wierzyć w jedną czy dwie takie teorie. To nic nadzwyczajnego. Sympatycy Trumpa wierzą jednak w wiele teorii spiskowych i on to wykorzystał - podkreśla Uscinski. - Naszym problemem nie są ludzie. Takie osoby będą zawsze. Problemem jest to, czy liderzy będą chcieli po nich sięgnąć - wskazuje.
- Ludzie wierzą w teorie spiskowe, bo chcą w coś uwierzyć. Taka jest nasza natura, że szukamy odpowiedzi. A zazwyczaj pasują nam te, które chcemy usłyszeć. I tak będziemy postrzegać świat, tacy już jesteśmy. O prawdę jest dość trudno, więc ludzie mają jej różne wersje. Zajmuję się tym przez ponad 15 lat i nie wierzę już chyba w nic - kwituje.
- Uważam jednak, że teorie spiskowe są dla przegranych. Porównałbym to do piłki nożnej. Kto obwinia sędziego? Tylko ten, co przegra - podsumowuje.
Z Miami Tomasz Waleński, dziennikarz Wirtualnej Polski