Trump nakłada sankcje na Rosję, ale ciągle nie wiemy, jaki jest jego strategiczny cel [OPINIA]
Stany Zjednoczone nałożyły sankcje na rosyjskich gigantów naftowych: Rosnieft i Łukoil. Dobrze się stało, że decyzja o sankcjach zapadła. Osłabia Rosję i pomaga broniącej się przed jej agresją Ukrainie. Przekroczona została ważna psychologiczna i polityczna bariera - pisze dla Wirtualnej Polski Jakub Majmurek.
Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
Za polityką prezydenta Trumpa w kwestii Rosji i Ukrainy naprawdę trudno nadążyć. Jeszcze w poprzedni weekend czytaliśmy doniesienia dziennika "Financial Times" informujące, że amerykański prezydent miał w trakcie wizyty Zełenskiego w Białym Domu w ubiegły piątek naciskać na prezydenta Ukrainy, by zaakceptował propozycje Rosji, oddał jej cały obwód doniecki, bo inaczej Ukraina "zostanie zniszczona" przez rosyjską maszynę wojenną. Kilka dni później, a konkretnie w ostatnią środę, sekretarz skarbu Scott Bessent ogłosił nałożenie sankcji na dwa największe rosyjskie koncerny naftowe – Łukoil i Rosnieft oraz ich spółki zależne.
Od 21 listopada wszelkie znajdujące się w amerykańskiej jurysdykcji aktywa obu spółek mają być zamrożone, a amerykańskie podmioty nie będą mogły z nimi prowadzić żadnych biznesowych transakcji.
Znaczący ruch
Eksperci mają różne opinie na temat ekonomicznego wpływu tych sankcji na Rosję. Konsensus mówi jednak, że raczej nie zatrzymają one finansowania rosyjskiej maszyny wojennej, choć z pewnością będą dla Rosji i jej partnerów kłopotliwe. Łukoil i Rosnieft odpowiadają za około połowę rosyjskiego eksportu nieprzetworzonej ropy naftowej. Eksperci przewidują, że sankcje mogą poważnie ograniczyć morski eksport do indyjskich rafinerii – Indie są dziś ważnym odbiorcą rosyjskich surowców – w mniejszym stopniu eksport rurociągami do Chin.
"Putin boi się końca wojny". Analityk o przedłużającym się konflikcie
Sankcje zaprojektowane są raczej tak, by raczej skłonić Rosję do wyprzedaży ropy za mniejszą cenę, zmniejszając dochody z eksportu, niż by zupełnie odciąć państwo Putina od globalnych rynków. Putin na razie twardo przekonuje, że sankcje są "nieproduktywne" i nie zaszkodzą Rosji, na co Trump odpowiada: "porozmawiamy za pół roku".
Równie ważne, jak gospodarczy wymiar sankcji jest ich znaczenie polityczne. Nakładając sankcje, administracja Trumpa przekroczyła pewien Rubikon, po raz pierwszy od powrotu prezydenta do Białego Domu realnie zastosowała wobec Rosji kij. Do tej pory Trump tylko groził Putinowi sankcjami i zwiększeniem pomocy Ukrainie, po czym przesuwał wyznaczane przez siebie deadline'y, zmieniał zdanie, dawał Rosji kolejne cenne tygodnie, a nawet próbował rozwijać przed Putinem czerwony dywan na Alasce. Teraz po raz pierwszy działania administracji realnie podążają za twardą retoryką wobec Rosji.
Lepiej późno niż później
Ogłoszenie sankcji nastąpiło chwilę po tym, gdy administracja ogłosiła, że zapowiadane wcześniej spotkanie Trumpa z Putinem w Budapeszcie w najbliższej przyszłości się nie odbędzie. Z tego, co wiemy z doniesień medialnych, Rosjanie mieli zaprezentować stanowisko niedające nadziei na wynegocjowanie zawieszenia broni i w zasadzie przekreślające sens spotkania na najwyższym szczeblu. Zwłaszcza że kolejne po Alasce nieproduktywne spotkanie liderów Stanów i Rosji duża część opinii publicznej na zachodzie uznałoby za kolejny przykład na to, jak Putin rozgrywa amerykańskiego prezydenta.
Trump więc po prostu chyba w końcu stracił cierpliwość do Putina. - Za każdym razem, gdy rozmawiam z prezydentem Putinem, mamy świetną rozmowę, tylko one donikąd nie zmierzają – skarżył się dziennikarzom amerykański prezydent. Można tu oczywiście wyzłośliwiać się, czemu Trumpowi — który, jak można sądzić, przekonany jest, że znajduje się w gronie najinteligentniejszych, a na pewno najsprytniejszych ludzi na świecie — zrozumienie takiej oczywistości zajęło tak dużo czasu. Czyli 10 miesięcy, odkąd objął prezydenturę. Nie trzeba przecież nawet rozmawiać z Putinem, by widzieć, że w sprawie negocjacji o zakończeniu wojny w Ukrainie nie działa on w dobrej wierze, że nie zależy mu na pokoju, że cały czas liczy na to, że jakoś uda się mu podporządkować sobie całą Ukrainę, a przynajmniej zablokować jej możliwości geopolitycznego zakorzenienia w świecie Zachodu.
Jak jednak mawia przysłowie, lepiej późno niż później. Dobrze się stało, że decyzja o sankcjach zapadła. Osłabia ona Rosję i pomaga broniącej się przed jej agresją Ukrainie. Przekroczona została ważna psychologiczna i polityczna bariera. Jeśli Putin utwierdził się w ostatnich miesiącach w przekonaniu, że Ameryka nie jest w stanie zastosować wobec niego środków nacisku i na tym opierał swoją taktykę, to teraz będzie ją musiał poważnie zweryfikować.
Co jest celem Trumpa
Jednocześnie nałożenie sankcji nie oznacza jeszcze, że polityka Trumpa wobec Rosji i Ukrainy stała się zbieżna z ukraińskimi, polskimi czy europejskimi interesami. Sankcje to krok w dobrym kierunku, ale nie można jeszcze stwierdzić, że Trump zrozumiał, że powinien użyć amerykańskiej siły do tego, by wymusić na Rosji jakoś minimalnie sprawiedliwy rozejm w Ukrainie.
Jak można zgadywać, podstawowy cel sankcji w tej formie jest jeden: odblokowanie realnych rozmów pokojowych w Budapeszcie. Amerykańska administracja chce zmusić Rosjan, by zaczęli na poważnie rozmawiać o zakończeniu konfliktu, a najlepiej by zgodzili się na jakieś akceptowalne dla Ukraińców i Unii Europejskiej zawieszenie broni. Tak, by Trump obok Gazy mógł dodać kolejny dyplomatyczny sukces do swojej kolekcji, by wzmocnił swoje pretensje do Nobla.
Co, jeśli Rosja nie siądzie do stołu? Choć pewnie bez jakiegoś ustępstwa ze strony Moskwy Stany nie wycofają się z sankcji, to jest otwartym pytanie, jakie jeszcze środki nacisku Trump będzie gotów zastosować wobec Putina.
Wreszcie Unia Europejska, a zwłaszcza nasz region nie mogą ignorować pytań o to, z jaką agendą Amerykanie zasiądą do stołu z Rosjanami – jeśli kiedyś do tego dojdzie. Sankcje nie likwidują obaw o to, do jakich ustępstw wobec Putina ostatecznie będzie gotowy amerykański prezydent i czy nie zostawią nas one z kruchym zawieszeniem broni, które Rosja złamie, gdy tylko poczuje się trochę silniejsza.
Wiemy, że sprawiedliwy pokój w naszym regionie nigdy nie był celem tej administracji. Trump od początku drugiej kadencji chciał możliwie najszybciej zakończyć wojnę, której przyczyn i stawek nie rozumie i chyba nie bardzo ma ochotę podjąć wysiłek, by zrozumieć. Tak by zapisać się w historii jako człowiek, który przyniósł pokój, kończąc ukraińską "wojnę Bidena". Oprócz tego prezydent miał też ambicje zainicjowania nowego otwarcia z Rosją, zarówno w wymiarze gospodarczym, jak i politycznym. Bo nawet jeśli obecna administracja nie wierzy w "odwróconego Kissingera", to zależy jej na możliwym osłabieniu chińsko-rosyjskich więzi.
Dlatego też w najbliższych dniach i tygodniach wszystkimi możliwymi kanałami Unia Europejska musi próbować oddziaływać na Trumpa, by pomóc mu utrzymać obecny twardy kurs wobec Rosji i by skłonić prezydenta Stanów do tego, by negocjując nowe otwarcie z Rosją, nie robił tego kosztem Ukrainy i Europy. Oczywiście, Europa jest słaba, podzielona, ma swoje własne problemy z "partiami rosyjskimi", a obecna administracja patrzy często na Unię z mieszaniną wyższości i wrogości – nie możemy jednak nie próbować.
Dla Wirtualnej Polski Jakub Majmurek
Z wykształcenia filmoznawca i politolog. Działa jako krytyk filmowy, publicysta, redaktor książek, komentator polityczny i eseista. Związany z Dziennikiem Opinii i kwartalnikiem "Krytyka Polityczna". Publikuje także w "Kinie", "Gazecie Wyborczej", portalu "Filmweb". Redaktor i współautor wielu publikacji, ostatnio "Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej".