Tragiczny bilans katastrofy statku Costa Concordia
Ratownicy pracujący w zatopionym wraku Costa Concordia odnaleźli ciała kolejnych dwóch osób. Tym samym bilans śmiertelnych ofiar katastrofy wycieczkowca wzrósł do pięciu, a rannych zostało kilkadziesiąt osób. Wciąż nie ma informacji o 15 poszukiwanych osobach. Wcześniej odnaleziono we wraku młode małżeństwo z Korei Południowej, oboje czują się dobrze. Polski konsulat nawiązał kontakt z ostatnim poszukiwanym Polakiem.
14.01.2012 | aktual.: 20.01.2012 14:35
Rośnie liczba zabitych
We wraku statku leżącego u wybrzeży Toskanii ratownicy znaleźli ciała dwóch starszych mężczyzn - podały media, powołując się na Straż Przybrzeżną.
Po znalezieniu zwłok dwóch osób w pobliżu miejsca, gdzie gromadzili się pasażerowie podczas ewakuacji, liczba śmiertelnych ofiar katastrofy wzrosła do pięciu.
Polski konsulat w Rzymie poinformował, że nawiązał kontakt z dwunastym obywatelem polskim, który był na pokładzie wycieczkowca. Okazało się, że to osoba mieszkająca na stałe we Włoszech, która powróciła do swego domu i odpoczywała po przeżyciach. - Również ta osoba, podobnie jak 11 innych Polaków, jest cała i zdrowa - powiedziała konsul Jadwiga Pietrasik.
Tajemniczy hałas
Wcześniej strażacy przez ponad dwie godziny słyszeli hałas, który dochodził z jednego z pokładów, sygnalizujący według nich obecność osoby ocalonej z wypadku wycieczkowca. Potem hałas umilkł.
Ratownicy przypuszczali, że chodzi o policjanta pracującego na statku. Próba dotarcia do miejsca, gdzie przebywał, była bardzo trudna. Ratownicy musieli przedostać się przez zalane pomieszczenia.
W końcu jednak - po kilku godzinach akcji i po półtorej doby uwięzienia - z wraku wydobyli żywego człowieka. To członek służby porządkowej, który po katastrofie kierował ewakuacją i w jej trakcie złamał nogę. Nie był już w stanie wydostać się ze statku.
Włoch czekał na ratunek, wołając o pomoc. Strażacy dotarli do niego w niedzielę przed południem. - Cały czas wierzyłem, że nadejdzie ratunek, przeżyłem 36 godzin koszmaru - powiedział ocalony Marrico Giempetroni.
Kiedy w piątek wieczorem statek Costa Concordia uderzył o skały i przechylił się nabierając wody, szef obsługi pokładowej Giempetroni pomagał pasażerom schodzić do szalup ratunkowych. Następnie zszedł na jeden z dolnych poziomów, by sprawdzić, czy są tam jeszcze ludzie. Wtedy poślizgnął się i złamał nogę. Nie mógł więc o własnych siłach opuścić statku.
Uratowani Koreańczycy byli w podróży poślubnej
Koreańskie małżeństwo również uratowano po tym, gdy strażacy usłyszeli wołanie dochodzące ze statku. Ratownicy szybko dotarli do kajuty, w której znajdowali się rozbitkowie. Ocaleni to młode małżeństwo z Korei Południowej. Oboje mają po 29 lat i rejs na pokładzie luksusowego wycieczkowca po Morzu Śródziemnym miał być największą atrakcją ich miesiąca miodowego i podróży poślubnej.
Zostali oni wyciągnięci z wraku statku i przewiezieni karetką do szpitala, który opuścili po przeprowadzeniu badań. Oboje są w dość dobrej formie, uwzględniając fakt, że na ratunek czekali ponad dobę - podała Ansa.
Włoski wycieczkowiec Costa Concordia wpadł na skały u wybrzeża Toskanii w piątek późnym wieczorem. W katastrofie zginęły trzy osoby, a kilkadziesiąt zostało rannych. Nie ma wiadomości o 40 osobach, w tym o jednym z 12 Polaków, którzy byli na pokładzie.
"Niezręczny manewr" czy "niewybaczalna lekkomyślność"?
Kapitan statku "Costa Concordia", który rozbił się o skały u wybrzeży Toskanii, został kilkakrotnie poproszony przez Straż Przybrzeżną o powrót na pokład, gdy trwała tam jeszcze ewakuacja, ale nie posłuchał tych apeli - podała agencja Ansa.
Przebywający w areszcie kapitan Francesco Schettino, zatrzymany na wniosek prokuratury, łamiąc wszelkie zasady opuścił statek po północy, a więc dwie godziny po wypadku, gdy trwała tam ewakuacja 4200 osób. Zakończyła się ona o godzinie 6 rano w sobotę.
Według Ansy, powołującej się na wiarygodne źródła, Straż Przybrzeżna bezskutecznie apelowała do kapitana, by powrócił na pokład i pomógł w akcji ratunkowej.
Jeśli informacja ta potwierdzi się, podkreślają obserwatorzy, będzie to dodatkowa okoliczność obciążająca dla kapitana, któremu prokuratura zarzuca nieumyślne spowodowanie śmierci ludzi i porzucenie statku. Prokuratura twierdzi, że bezpośrednią przyczyną wypadku był błąd kapitana, który obrał kurs w kierunku wyspy Giglio. Dlatego ogromny statek osiadł na mieliźnie i wpadł na skałę.
- Kapitan bardzo niezręcznie zbliżył się do wyspy Giglio; statek uderzył o skałę, która wbiła się w lewy bok, wskutek czego przechylił się i nabrał mnóstwo wody w ciągu dwóch-trzech minut - powiedział prokurator Francesco Verusio.
Prowadzący dochodzenie badają także hipotezę, że kapitan obrał specjalnie kurs w kierunku pięknie oświetlonej wyspy, by pokazać ją uczestnikom rejsu i pozdrowić syreną mieszkańców. O tym, że taki zwyczaj panuje, przypomniał tamtejszy burmistrz. - Wiele statków podpływa do Giglio, by syreną okrętową pozdrowić mieszkańców. Ale tym razem źle to się skończyło - przyznał.
- Jeśli to prawda, to byłaby niewybaczalna lekkomyślność - stwierdził prokurator.
"Włoski Titanic"
Gdy statek zaczął niebezpiecznie się przechylać, ludzie w panice i w panującym chaosie skakali do wody nie czekając na zejście do szalup ratunkowych.
Obrońca kapitana, osadzonego w areszcie śledczym więzienia w Grosseto, oświadczył zaś, że jego klient uratował setki osób. Argumentował, że skały, na jakie wpadł wycieczkowy olbrzym, nie były zaznaczone na mapie.
Ale tę linię obrony kwestionują wszyscy zauważając, że skały są powszechnie znane nie tylko miejscowej ludności. Za karygodną prokuratura uważa postawę kapitana, który zszedł z pokładu po północy, podczas gdy ostatni pasażerowie zostali ewakuowani około godziny 6 nad ranem w sobotę.
Nieznany los 15 osób
Według najnowszych danych nie ma informacji o 15 osobach, których nazwiska figurują na listach pasażerów i członków załogi - powiedział w niedzielę przedstawiciel władz regionu Toskania Enrico Rossi.
Nie wyklucza się, że część z tych ludzi nie została zarejestrowana w chwili ewakuacji do jednego z wielu miejsc, gdzie dotarli rozbitkowie.
Według włoskich mediów, nie można wykluczyć, że ludzie ci pozostali wewnątrz statku albo mogli zostać przez niego przygnieceni, gdy się przechylił na bok. Płetwonurkowie - ratownicy jeszcze tam nie zeszli z powodu groźby dalszego wywrócenia się jednostki.
Statkiem, pływającym po Morzu Śródziemnym na trasie z Włoch do Francji i Hiszpanii podróżowało 3200 pasażerów 62 narodowości. Załoga liczyła ponad 1000 osób.
Celem rejsu była przede wszystkim zabawa i ucieczka od szarości codziennego życia - zapowiadali organizatorzy wyprawy, dramatycznie przerwanej gwałtownym uderzeniem o skały podczas uroczystej kolacji w piątek.