To nie Trump wybierze nowego papieża [OPINIA]

Stan zdrowia papieża, i to wynika nie tylko z oświadczeń lekarzy, ale także z ezopowych stanowisk Watykanu, nie jest najlepszy. A to oznacza, że raczej wcześniej niż później, nawet jeśli Franciszek z tego kryzysu wyjdzie, odbędzie się nowe konklawe. Donald Trump, który jest w ideowym konflikcie z papieżem, chętnie by zaś na nie wpłynął - pisze dla Wirtualnej Polski Tomasz Terlikowski.

Donald Trump i Franciszek
Donald Trump i Franciszek
Źródło zdjęć: © EAST_NEWS
Tomasz P. Terlikowski

Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.

Sytuacja w Watykanie jest dynamiczna. Stan zdrowia papieża, który - jak się zdaje w połowie tygodnia się ustabilizował, później zdecydowanie się pogorszył. Lekarze jasno komunikują, że stan zdrowia Franciszka jest krytyczny, że podawano mu tlen i dokonano transfuzji, a jeden z amerykańskich kardynałów wprost stwierdza, że przed papieżem są zarówno drzwi do zdrowia, jak i do śmierci.

Watykańscy hierarchowie - zazwyczaj nieoficjalnie - przyznają też, że Stolica Apostolska przygotowuje się do różnych scenariuszy, z nowym konklawe włącznie. To zresztą nic zaskakującego, bo wielu watykanistów przyznaje, że nawet jeśli papież teraz wyjdzie jeszcze z tej zapaści zdrowia, to z całą pewnością nie zostało mu już wiele życia. I wszyscy mają tego świadomość.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Posłowie PiS klaskali Trumpowi. "Chwilowa euforia"

Papieża, warto przypomnieć, wybierają kardynałowie elektorzy, zamknięci w Kaplicy Sykstyńskiej, aby uniknąć jakichkolwiek wpływów otoczenia. Katolicy wierzą, że w tym wyborze hierarchom towarzyszy specjalna asystencja Boża, ale to wcale nie oznacza, że - jak niekiedy niepoprawnie się podkreśla - papieża wybiera Duch Święty. To o wiele bardziej - nawet z perspektywy osoby religijnej - skomplikowane.

Nie zawsze najlepszy kandydat

Polityka i politycy wielokrotnie wpływali na wybór nowego papieża (i to nie tylko w średniowieczu czy wczesnej nowożytności, ale nawet w wieku XIX), frakcje i koterie kardynalskie kierowały się nie tylko kwestiami religijnymi, ale i poglądami politycznymi, a Duchowi Świętemu - o czym wielokrotnie przypominał Joseph Ratzinger - nie zawsze udawało się doprowadzić do wyboru najlepszego kandydata, bo czasem zapobiegał on tylko wyborowi najgorszemu. Kardynałowie mogą, ale wcale nie muszą, bo to nie jest magia, kierować się jego natchnieniami.

I właśnie z tej perspektywy warto spojrzeć na doniesienia portalu "Politico", który przekonuje, że administracja Trumpa mogłaby chcieć (szczególnie biorąc pod uwagę mocny ideowy konflikt Franciszka z J. D. Vancem w kwestii "porządku miłości" i imigracji) wpłynąć na kolejne konklawe. "Oni już wpłynęli na politykę europejską, nie mieliby problemu z wpłynięciem na konklawe. Mogą szukać kogoś mniej konfrontacyjnego" - zacytowali dziennikarze "Politico" "jednego z bliskich obserwatorów polityki Watykanu".

To twierdzenie, jeśli traktować je jako zapowiedź planów samego Trumpa i jego otoczenia, może być oczywiście prawdziwe, bo wiele z wypowiedzi prezydenta USA i jego otoczenia sugeruje, że jest on przekonany, że jego słowa i myśli mają moc kształtowania rzeczywistości. Jednak w niczym nie zmienia to faktu, że nie jest to wcale tak proste do przełożenia na realne decyzje konklawe.

Raczej nie sprzyjają Trumpowi

Jeśli ktoś miałby być realnym rozgrywającym interesy USA podczas nadchodzącego konklawe, to - jak bywało to w przeszłości - powinni to być kardynałowie amerykańscy. Tyle że - o czym nie można zapominać - Franciszek zadbał o to, by z jego nominacji pochodzili głównie kardynałowie o zbliżonych do niego, a nie do Trumpa (czy do linii republikańskiej) hierarchowie. Arcybiskupi i metropolici konserwatywni, o których wiadomo było, że sympatyzują z republikanami, nie byli powoływani do konsystorza i nie otrzymywali czerwonych kapeluszy.

Amerykańscy hierarchowie są więc albo bliscy Franciszkowi, albo - przynajmniej - niechętni angażowaniu autorytetu Kościoła w walkę polityczną w USA. Z czego wynika ta niechęć? Odpowiedź jest prosta: ze świadomości, że amerykańscy katolicy są głęboko podzieleni, a migranci stanowią sporą część katolickiego zaplecza. To wymusza ostrożność w podpisywaniu się pod postulatami Donalda Trumpa i jego otoczenia.

Jeszcze ostrożniejsi w realizacji pomysłów Trumpa byliby kardynałowie z globalnego Południa, których - w znacznej liczbie - papież powołał w ostatnich latach do konklawe. Nie ma żadnych powodów, by hierarchowie z Oceanii czy Dalekiego Wschodu (który często poddany jest wpływom chińskim) czy z Afryki, głosowali zgodnie z oczekiwaniami USA, które w ich oczach uchodzi za imperialną siłę, której trzeba się lękać, a nie którą trzeba wspierać.

Wypowiedzi Trumpa, który opowiada o deportacji dwóch milionów Palestyńczyków i wybudowaniu w miejscu, gdzie oni żyli, nowej Riwiery z całą pewnością nie wzmacnia jego pozycji wśród ludzi z krajów globalnego Południa. A i Niemcy, wciąż liczący się w roli autorytetów w kolegium kardynalskim, czy Włosi, o często politycznie progresywnym i antyamerykańskim nastawieniu, nie będą chcieli grać, jak im Trump zagra.

Dynamika kolegium kardynalskiego jest zdecydowanie odmienna niż ta wewnątrz innych systemów politycznych. Powodem nie jest zaś to, że kardynałowie są inni niż politycy (bo często nie są), ale to, że powody, dla których głosuje się za tym lub innym kandydatem, są odmienne. Politycy chcą zostać wybranym na kolejną kadencję, osiągnąć jakieś cele swojej formacji czy swojego narodu. Kardynałowie kierują się raczej wizją Kościoła jaką mają, interesami tej instytucji czy obawami przed możliwymi schizmami. Oczywiście każdy z nich ma jakąś wizję polityczną, a zapewne myśli niekiedy o interesie swojego kraju, ale rozproszenie narodowościowe jest w kolegium na tyle duże, że nie interesy narodowe mają decydujące znaczenie.

"Człowiek Franciszka" przypilnuje konklawe

Franciszek, i to także wiadomo, zatroszczył się o to, by w procesie wyboru jego następcy, kontrolę nad dynamiką zgromadzenia kardynalskiego (którego 79 procent członków on mianował) sprawował jego człowiek. 6 lutego, krótko przed pójściem do szpitala, papież przedłużył kadencję włoskiego kardynała Giovanniego Battisty Re na stanowisku dziekana Kolegium Kardynałów. Co to oznacza? Że to ten hierarcha, bliski linii Franciszka, będzie przeprowadzał przygotowania do wyboru nowego papieża i on będzie miał istotny głos w tej sprawie.

Sam Re głosować nad wyborem papieskim nie będzie, bo jest człowiekiem 91-letnim (co oznacza, że nie jest elektorem), ale pewne istotne decyzje będą należeć do niego. I także to zabezpiecza to, że wybór nowego papieża dokona się raczej po myśli Franciszka, niż Trumpa.

Tyle polityka, ale jako katolik, wierzę też, że Duch Święty, choć nie zawsze jest w stanie doprowadzić do wyboru kandydata najlepszego, ma jednak coś niecoś do powiedzenia w czasie konklawe. Jasne nauczanie kolejnych papieży uświadamia zaś, że polityka Donalda Trumpa, jego wizja stosunków międzynarodowych, migracji, kwestii społecznych, o stosunku do innych ludzi, nie ma nic wspólnego z Ewangelią czy nauczaniem Kościoła, a nawet jest jej zaprzeczeniem. A skoro tak, to jest też nadzieja, że Duch Święty będzie tak kierował pracami kolegium kardynalskiego, by nie wybrało ono - mimo starań otoczenia Trumpa - nikogo, kto byłby Mu bardziej bliski.

Tomasz P. Terlikowski dla Wirtualnej Polski

Tomasz P. Terlikowski, doktor filozofii, publicysta RMF FM, felietonista "Plusa Minusa", autor podcastu "Wciąż tak myślę". Autor kilkudziesięciu książek, w tym "Wygasanie. Zmierzch mojego Kościoła", "To ja Judasz. Biografia Apostoła", "Arcybiskup. Kim jest Marek Jędraszewski"

Wybrane dla Ciebie

Komentarze (125)