To będzie kolejny trudny rok dla Kościoła w Polsce [OPINIA]
Postępować będzie laicyzacja, odpływ księży i kryzys powołań, a na obsadzenie czekać będą trzy istotne metropolie (i kolejne diecezje). Nic nie wskazuje też na to, by relacje państwo-Kościół miały się zasadniczo zmienić na lepsze. Jednak dla Kościoła największym problemem będzie zupełnie, co innego - pisze dla Wirtualnej Polski Tomasz P. Terlikowski.
To polityka określi pierwszą połowę roku 2025. Wybory prezydenckie, co widać, rozpalać będę ogromne emocje, bo obie, główne strony przedstawiają je już teraz w kategoriach niemal apokaliptycznych. Obecna koalicja mówi, że to być albo nie być reform, kluczowe wybory dla przyszłości Polski. Z kolei obecna opozycja przekonuje, że od tych wyborów zależy to, czy w Polsce zostanie wprowadzony nie tylko miękki, liberalny autorytaryzm, ale też czy katolicy będą okrajani, a Kościół prześladowany.
A zostawiając na boku populistyczne narracje, trzeba powiedzieć, że i obiektywnie stawka tych wyborów jest ogromna. Od tego, kto osiądzie w Pałacu Prezydenckim, zależy przecież nie tylko dalsze trwanie tej koalicji i jej sprawczość, ale i ewentualne trwanie (choć tu wynikanie jest mniej oczywiste) Prawa i Sprawiedliwości.
Obie strony wyborczego wyścigu będą więc robić wszystko, by nie tylko te wybory wygrać, ale i by wykorzystać do granic możliwości wszystkich niezależnych od państwa i partii uczestników życia społecznego. Kościół zaś jest - mimo tego, że słabnie - jednym z nich najważniejszych.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Jak rozgrywany jest Kościół
Ta wyborcza walka o Kościół (a czasem, choć to mniej w głównym nurcie, "z Kościołem") nie oznacza przy tym, że hierarchia czy wspólnota wiernych w Polsce, pozostaje podmiotowym graczem. Ten czas - przynajmniej na razie - minął.
Instytucja kościelna w Polsce, na własną prośbę, dając się głęboko skorumpować politycznie przez PiS, nie potrafiąc zaprezentować samodzielnej, społecznej, ale i politycznej wizji, dając się wciągać w partyjne wojenki, ale i kompromitując się brakiem zdolności do rozwiązywania własnych problemów, straciła status podmiotowy w bieżącej polityce.
A politycy - zarówno z prawej, jak i z lewej strony - do mistrzostwa opanowali sztukę prowokowania i wykorzystywania części (niestety znaczącej) duchowieństwa do swoich bieżących rozgrywek.
Jedni - by posłużyć się obrazową metaforą z przestrzeni polityki partyjnej - "walą prętem po klatce" i tym wywołują emocje strony kościelnej, po czym komentują: "Słychać wycie? Znakomicie!". Przykłady można mnożyć, i część elektoratu kupuje to nader chętnie, choć - co do zasady - niczego to nie zmienia, bo i religia jest nadal w szkołach, Fundusz Kościelny był i jest nadal, a i do spełnienia innych, także światopoglądowych czy moralnych obietnic, jest daleko.
Nie mogąc (albo nie chcąc) zaoferować wyborcom spełnienia obietnic, oferuje im się spektakl, w który zresztą hierarchowie, jakby zupełnie nie rozumiejąc natury gry politycznej, chętnie uczestniczą, mnożąc ostre wypowiedzi i deklaracje. Nic z tego nie wynika, ale show trwa.
Kościół jako przedmiot gry
I nawet jeśli w tej kampanii gra będzie się toczyć o głosy umiarkowanych Polaków, a to oznacza, że kartą antyklerykalną pogrywać się będzie ostrożniej, to bez wątpienia ona także będzie w użyciu, tyle że w nieco odmienny stylu.
W tych wyborach politycy Koalicji Obywatelskiej, ale także Polski 2050 będą robić wszystko, by udowodnić, że w istocie cały ich antyklerykalizm czy wypowiedzi, które mogą być interpretowane jako antykościelne (nie ma tu miejsca na rozstrzyganie, czy rzeczywiście takie były), od samego początku były skierowane przeciwko PiS, a nie Kościołowi, a jeśli dotykały Kościół, to jako "ekspozytury" czy "religijnego ramienia" polskiej prawicy.
Ta narracja - i to jest pewien paradoks - do pewnego stopnia opłaca się także PiS, który zrobi wszystko, by siebie opisać jako gwaranta "normalności" i "przywilejów" Kościoła, a także głównego przedstawiciela opcji katolickiej (nawet jeśli niekoniecznie religijnej, to z pewnością cywilizacyjnej). I z tej perspektywy narracja Koalicji Obywatelskiej o powiązaniu (oczywiście negatywnie ocenianym) Kościoła i prawicy, będzie się PiS opłacać, a z pewnością będzie przez niego wykorzystywana.
Jasno trzeba też powiedzieć, że odwoływanie się do rzekomo naruszonych praw Kościoła przez PiS będzie się opłacało KO i Rafałowi Trzaskowskiemu, który będzie mógł spokojnie przekonywać, że w istocie walczy on z PiS, a nie z Kościołem. I tak rozgrywać się będzie spektakl polityczny, którego Kościół będzie przedmiotem, i to przedmiotem zasadniczo stratnym.
Nie dać się wciągnąć w partyjną grę
I właśnie z tej perspektywy kluczowe dla Kościoła hierarchicznego jest to, by w pierwszej połowie tego roku nie dać się jeszcze bardziej wciągnąć w partyjną rozgrywkę. Pamięć o "złotych czasach PiS", gdy wszystko szło załatwić, a kasa do pewnych (wcale nie wszystkich, a jednak starannie wyselekcjonowanych) katolickich inicjatyw płynęła, jest wciąż żywa w części polskiej hierarchii, ale jeśli to ona zwycięży, to długofalowo Kościół straci jeszcze bardziej.
Korupcja polityczna, jaką stosowano wobec Kościoła w Polsce, tylko mu zaszkodziła, a opieranie własnej polityki na przeszłości, z której nie wyciąga się wniosków, osłabi go jeszcze bardziej. I właśnie dlatego hierarchowie powinni, czy to możliwe o tym za chwilę, maksymalnie odciąć się od bieżącej, partyjnej polityki, nie ulegać prowokacjom, zachować spokój, zarówno wobec zalotów PiS, jak i przeciągania prętem po klatce przez bardziej lewicowe czy liberalnej środowiska.
Ale to nie wszystko. Jeśli Kościół - w sferze politycznej, która nie jest dla niego kluczowa, ale ma znaczenia - chce wrócić do roli (osłabionego, o wygasającym znaczeniu, ale jednak samodzielnego) gracza, a nie pozostać jedynie pionkiem w grze, powinien zacząć pracować nad własną, samodzielną narracją społeczną i polityczną.
Ani wojna kultur, ani tym bardziej wojna polsko-polska nie powinna być istotnym elementem tej narracji. Kościół ma do zaproponowania spójną etykę społeczną (i to za brak jej realizacji można krytykować tę ekipę, zamiast skupiać się na walce o swoje, bo tak właśnie interpretowane są spory o religię w szkołach czy Fundusz Kościelny), podejście do migrantów, zielonych źródeł energii, ale też do solidarności społecznej.
Jego linia moralna wchodzi w konflikt zarówno z narracjami politycznymi PiS, jak i PO (ale również Lewicy, PSL, Konfederacji). I to trzeba eksponować, wskazując, że nie ma partii, którą katolik może poprzeć bez żadnych wątpliwości, i że tym bardziej nie ma takiej, którą popierać powinien. Kościół nie jest i nie powinien być junior partnerem partii, ale osobnym społecznym bytem z własnymi wartościami.
Czy to w ogóle możliwe?
I tu dochodzimy do kwestii kluczowej: czy w obecnym układzie kościelnym jest to w ogóle możliwe? Nowy przewodniczący KEP, arcybiskup Tadeusz Wojda, co jasno wynika z kolejnych jego wypowiedzi, nie jest do tego zdolny i już od jakiegoś czasu wchodzi w narrację raczej wojenną z obecną ekipą rządzącą. Z kolei wiceprzewodniczący, arcybiskup Józef Kupny, choć wcześniej uchodził za "kościelnego symetrystę" i doskonale zna naukę społeczną Kościoła, zamilkł już zupełnie.
Ani jeden, ani drugi nie jest więc w stanie w żaden sposób zmienić statusu instytucji, której symbolicznie przewodzą, z bycia pionkiem, do bycia figurą. Pewne nadzieje - choć sam nowy metropolita warszawski skutecznie się od nich odcina, nieustannie przypominając, że nie jest politykiem, a duszpasterzem - budzi postać arcybiskupa Adriana Galbasa. On może spróbować (ale bez wsparcia innych biskupów nie da się tego zrobić) nowego otwarcia w relacjach państwo-kościół, a z pewnością unikać będzie jednostronnego zaangażowania.
To jednak za mało, by zmienić wizerunek Kościoła, szczególnie w sytuacji, gdy otoczenie innych metropolitów (poza łódzkim, i jak się zdaje szczecińsko-kamieńskim) jest, jakie jest. Tu zmiany może wprowadzić Watykan, gdy mianuje nowych metropolitów poznańskiego, krakowskiego i katowickiego, ale nie wiadomo, ani kiedy to się stanie, ani kto zostanie tam mianowany.
I z tej perspektywy wielkich nadziei na budowanie podmiotowej pozycji Kościoła nie ma. Jest bardziej prawdopodobne, że będzie on dalej rozgrywany przez partie polityczne, dla których jest on wygodnym pionkiem w grze o stawkę, jakim jest prezydentura.
Tomasz P. Terlikowski dla Wirtualnej Polski