Tajemnicze zaginięcie 16‑letniego Krzyśka. "Będziemy szukać syna cały czas"

- W tej chwili absolutnie nic nie ma większego znaczenia, niż to, by dowiedzieć się, że nasz syn żyje - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską mama 16-letniego Krzysztofa Dymińskiego, który zaginął 27 maja ubiegłego roku. - Będziemy szukać syna cały czas - dodaje.

Rodzice zaginionego Krzysztofa nie tracą nadziei
Rodzice zaginionego Krzysztofa nie tracą nadziei
Źródło zdjęć: © East News | Michal Zebrowski
Żaneta Gotowalska-Wróblewska

Krzysztof Dymiński w maju wyszedł z domu w miejscowości Pogroszew Kolonia (gmina Ożarów Mazowiecki, województwo mazowieckie). Od tej pory nie nawiązał kontaktu z bliskimi.

W dniu zaginięcia monitoring miejski zarejestrował 16-latka na Moście Gdańskim w Warszawie. Od tego momentu nikt nie wie, co się dzieje z Krzyśkiem. Zaginiony chłopak ma 174 cm wzrostu i jest szczupłej budowy ciała. Ma ciemne blond, bujne włosy i niebieskie oczy. 16-latek nosi stały aparat na zębach.

Zaginiony Krzysztof Dymiński
Zaginiony Krzysztof Dymiński© Archiwum prywatne

Żaneta Gotowalska-Wróblewska: Co jakiś czas pojawiają się informacje o tym, że ktoś widział osobę, która może być państwa synem. Jak reagujecie na takie informacje?

Agnieszka Dymińska, mama zaginionego: Za każdym razem jest to dla nas bardzo ważny sygnał, każdy traktujemy poważnie. Mamy nadzieję, że nasz syn żyje, dlatego reagujemy.

Co państwo robią?

Agnieszka Dymińska: Zawiadamiamy służby i grupy, detektywów z nami współpracujących. Nie możemy osobiście pojechać w każde miejsce, ale w miarę możliwości sprawdzamy informacje we własnym zakresie.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Ostatnio dostali państwo wiadomość, że ktoś podobny do państwa syna widziany był w Poznaniu.

Daniel Dymiński, tata zaginionego: Zgłosiliśmy te doniesienia do Komendy Stołecznej Policji. Poinformowali nas, że każdy sygnał jest sprawdzany. Jednocześnie współpracujemy z różnymi ludźmi, także detektywami, którzy nam pomagają. Jedna z grup jest z Poznania. We własnym zakresie sprawdzali te sygnały.

Agnieszka Dymińska: Oczywiście chcielibyśmy, aby to był pozytywny sygnał, czyli taki, który dałoby się zweryfikować nagraniem albo zatrzymaniem takiej podobnej do Krzysztofa osoby.

Daniel Dymiński: Na pewno nie mamy potwierdzenia, że osoba, która była wskazana w Poznaniu, to Krzysztof. Tej osoby nie udało nam się ani zidentyfikować, ani zatrzymać. Wskazaliśmy monitoring, który jest do zabezpieczenia przez policję. Komenda stołeczna się tym zajmuje, będzie to weryfikowała. Możemy jedynie wskazać punkty, miejsca, ale zabezpieczenie nagrań z monitoringu to już zadanie policji.

Mamy sygnały, że w tamtym rejonie chodził często Ukrainiec, który jest bardzo podobny do Krzysia. Raz był już zatrzymywany przez Straż Miejską, wykluczono, że to nasz syn.

Agnieszka Dymińska: Nie możemy jednoznacznie stwierdzić, że i tym razem to był Ukrainiec, a nie nasz syn. Tego nie wiemy.

Kiedy do tej pory pojawiały się zgłoszenia, że ktoś mógł widzieć państwa syna, nigdy nie doszło do sytuacji, żeby komukolwiek udało się zatrzymać go choćby na chwilę, porozmawiać, by zająć czas i zgłosić sytuację odpowiednim służbom.

Daniel Dymiński: Tak to bywa, niestety. Część osób po prostu jedzie samochodem i się nie zatrzyma. Nie mamy żalu do tych osób. Fajnie byłoby, żeby - jeśli widzą osobę podobną - podeszli, zapytali się o coś, próbowali porozmawiać. Każdy musi indywidualnie ocenić, czy jest w stanie podjąć taką inicjatywę. My nie możemy tego wymuszać. Od razu nasuwa mi się przykład dziewczynki z Andrychowa, która siedziała kilka godzin na mrozie i nikt do niej nie podszedł, nie zareagował. To każdy z nas musi jednak odpowiedzieć sobie na pytanie, czy ma siłę do tego, by podejść. Nie oceniamy tego.

Czasami po pół godzinie przychodzi u takiej osoby refleksja, że to mógł być Krzysiek. Wówczas, gdy takie informacje do nas przychodzą, jest już trochę późno. Ale tutaj jest rola służb, sprawdzenie monitoringu, ustalenie, czy to mógł być nasz syn. Muszę podkreślić, że po zmianie władzy nastawienie policji bardzo się zmieniło. Mam nadzieję, że tak zostanie na długo.

Ogłoszenie o zaginięciu Krzysztofa
Ogłoszenie o zaginięciu Krzysztofa© East News | Bogdan Sarwinski

Każda wiadomość, jaką państwo otrzymujecie to nadzieja, że sprawa zakończy się pozytywnie.

Daniel Dymiński: Mimo tylu działań podejmowanych przez służby, czy przez nas na Wiśle, nie ma żadnego dowodu na to, gdzie Krzysiek się znajduje. Każde sygnały, jakie do nas płyną, dają nadzieję i niosą za sobą pozytywny przekaz. Nie można zakładać ani wykluczać żadnego ze scenariuszy.

Agnieszka Dymińska: W związku z tym jesteśmy trochę w sytuacji zawieszenia, bezsilności, bezradności. Mówiąc bezsilność, mam na myśli taką niemoc, w której się znajdujemy. Są słabsze i nieco mocniejsze chwile, jak to w życiu.

Staramy się nie poddawać, gromadzić siły. Będziemy szukać syna cały czas. Nadzieja jest podtrzymywana nie tylko przez sygnały, jakie do nas płyną, ale także dzięki dobrym ludziom, zupełnie obcym, którzy nas wspierają. Motywują nas, mówią, żebyśmy się trzymali, że wierzą, że Krzysiek żyje.

Daniel Dymiński: Dużą siłę dają nam też rodzina, przyjaciele, wszyscy, którzy nam pomagają. Dzięki nim wizerunek Krzyśka jest bardzo żywy, dystrybuowany do różnych instytucji. Na bazie ogólnodostępnych danych zbieramy różne adresy, np. bazy danych wszystkich parafii, samorządów, szkół albo wspólnot mieszkaniowych - we wszystkie te miejsca wysyłamy informacje o zaginięciu Krzyśka, oferujemy wysyłkę plakatów z jego wizerunkiem.

Jest odzew?

Daniel Dymiński: Tak, duży. Na przykład od księży, którzy oferują, że wywieszą plakaty na tablicy ogłoszeń i poinformują w ogłoszeniach parafialnych o takiej sytuacji. Ze szkół dostajemy informacje, że dyrekcja przeprowadzi lekcje z uczniami i opowie o sytuacji. Z urzędów gmin, że pracownicy zostaną poinformowani, a plakat zostanie wywieszony na głównej tablicy. Spółdzielnie mieszkaniowe zamawiają plakaty i wywieszają je na klatkach schodowych.

Agnieszka Dymińska: To też są czynniki, które dają nam nadzieję.

Czy współpracują państwo, poza policją, także z jasnowidzami?

Daniel Dymiński: Takie osoby się do nas zgłaszają. Dla nas każdy sygnał jest ważny, każdy sprawdzamy. Tych jasnowidzów było sporo. Jeśli ktoś jest w stanie powiedzieć nam o jakimś konkretnym obszarze, wskazać jakieś miejsce, weryfikujemy to. Nie sprawdzamy jednak takich sygnałów, kiedy np. ktoś powie nam, żeby sprawdzić wszystkie piwnice w promieniu 40 km od naszego domu. Wolimy wtedy wysłać maile do wspólnot mieszkaniowych, co przyniesie lepszy efekt, niż "rzucać się" na taki przekaz.

Agnieszka Dymińska: Z naszej perspektywy wszystko jest ważne, wszystko bierzemy pod uwagę.

Daniel Dymiński: Korzystamy także z porad fachowców zagranicznych. W kontekście poszukiwań mieliśmy kontakt z grupą poszukiwawczą m.in.: osób zaginionych na wodzie z Wielkiej Brytanii - Specialist Group International. Ponad 2,5 godziny dyskutowaliśmy, jak prowadzić poszukiwania.

Agnieszka Dymińska: To były bardzo istotne rady z naszego punktu widzenia poszukiwań.

Czy przed zaginięciem Krzysztofa mieliście państwo jakieś obawy czy podejrzenia, że mógł nawiązać z kimś dziwne relacje w mediach społecznościowych?

Daniel Dymiński: Na podstawie naszych analiz, które jako rodzina wykonaliśmy, raczej nie ma takich wskazówek. Nie mieliśmy nigdy problemów z Krzyśkiem - ani w szkole, ani wśród rówieśników, ani w domu. Patrząc na jego obecność cyfrową, nic nie wskazywało na to, że próbował nawiązywać jakieś dziwne kontakty. Nie wiemy, co w tym zakresie ustaliła policja, jakie ma do tego podejście. Współpracujemy z policją, ale akurat w tym zakresie nie mamy żadnych informacji.

Dla nas najbardziej istotny jest ten element młodzieńczej miłości, zauroczenia. Upatrujemy bardziej w tym obszarze kwestii wyjścia z domu. Krzysiek był bardzo zakochany. Ostatnie spotkanie z dziewczyną w piątek i potem wyjście z domu z samego rana w sobotę bardzo się ze sobą wiążą.

Agnieszka Dymińska: On się zachowywał normalnie. Nie sprawiał żadnych kłopotów. Nie było żadnych odchyleń od tego zachowania. Ufaliśmy sobie. Mógł na nas polegać i my na nim. To się stało z dnia na dzień. Dlatego właśnie uważamy, że musiał w jego życiu nastąpić jakiś impuls, że coś musiało się wydarzyć. Coś nagłego musiało stać się nad ranem, że po prostu wyszedł z domu i nie dał nam szansy, by sobie pomóc czy zrozumieć. Nie rozumiemy tego, co się wydarzyło.

Daniel Dymiński: Krzysztof to radosny nastolatek, otwarty na nowe znajomości wyzwania. Zawsze gotowy, by pomagać. Przyjaciele, nauczyciele, księża, obsługa szkolna oraz nasi znajomi podziwiają Krzysia za optymistyczne podejście do życia, że jest lubiany, a jego główna cecha to to, że jest świetnym organizatorem.

W szkole mówiono na niego "manager". W piątek rano dzień przed zaginięciem przyniósł Agnieszce piękny bukiet kwiatów (wtedy był dzień matki) – razem się mocno przytulali. Następnie poszedł do szkoły, a po zakończeniu spotkał się z dziewczyną, w której był zakochany. Po powrocie jeszcze długo - do późnej nocy – z nią rozmawiał na komunikatorze. Zniknął przed 4 rano następnego dnia w sobotę…

W państwa dotychczasowych apelach pojawia się bardzo dojrzała postawa.

Agnieszka Dymińska: W tym momencie po prostu bardzo byśmy chcieli wiedzieć, czy on żyje. Jeśli zadzwoniłby i powiedział np. "mamo, kocham cię, ale nie chcę wracać", jestem przekonana, że pogodziłabym się z tym.

Powiedziałabym mu: "dobrze dziecko, dziękuję, że zadzwoniłeś i powiedziałeś, że żyjesz". W tej chwili absolutnie nic nie ma większego znaczenia, niż to, by dowiedzieć się, że nasz syn żyje.

Daniel Dymiński: W domu zawsze mówiliśmy sobie o wszystkim, akceptowaliśmy wybory naszych synów, wskazywaliśmy im drogę dobrych rozwiązań na podstawie naszych doświadczeń. Nie narzucaliśmy niczego, zawsze mieli możliwość powiedzenia swojego zdania. Gdyby stało się tak, jak mówi żona, że Krzysiek zadzwoniłby i powiedział, że nie chce wracać, byłoby to dla nas trudne, próbowalibyśmy go namówić, żeby wrócił. Ale najważniejszy byłby dla nas znak życia. Nic nie jest tak istotne, jak sygnał od niego.

Naszym celem jest odnalezienie Krzyśka, ale i zwrócenie uwagi na problemy wyjść dzieci z domu, na problemy, z którymi młodzież się boryka i z którymi nie daje sobie rady. To nie są wyłącznie problemy na linii rodzice-dzieci, ale przede wszystkim dotyczące dojrzewania, braku opieki psychologicznej w szkołach, braku zrozumienia. Krzysiek nie miał z tym problemu, ale być może nie poradził sobie z młodzieńczą miłością.

W kontekście oczekiwania na sygnał od syna, święta były na pewno dla państwa bardzo trudne.

Agnieszka Dymińska: Jesteśmy osobami wierzącymi. Prowadzimy nasz dom w tradycji, a rodzina jest dla nas jednostką nadrzędną. Bardzo się szanujemy, kochamy i przed świętami liczyliśmy na cud. Niestety to nie miało miejsca. Ale nadal nie tracimy nadziei, liczymy, że ten cud prędzej czy później się wydarzy.

Trudno jest nam wskazać jednoznacznie, jaka jest przyczyna wyjścia syna z domu. Ta jest najbardziej prawdopodobna. To nie jest ucieczka, rodzaj buntu. Spodziewam się, że wówczas syn by się lepiej do tego przygotował, np. wziął ze sobą więcej rzeczy. A on nie wziął prawie nic. Po prostu wyszedł z domu. Upatrujemy jakieś nagłej, impulsywnej przyczyny.

Nikt ze znajomych państwa syna nie zgłosił się z jakąś informacją, którą do tej pory trzymał w tajemnicy?

Daniel Dymiński: Nie było takiej sytuacji. Liczymy jednak, że może się to pojawić, bo wydaje nam się, że nie wszystko zostało do końca powiedziane. Coś mogło zostać w relacjach Krzyśka z kimś powiedziane, może jest jakiś brak odwagi, by o tym mówić. Dla nas jednak sama przyczyna nie jest najważniejsza. Liczy się rozwikłanie tej sytuacji.

Agnieszka Dymińska: Po prostu chcielibyśmy znaleźć syna.

Mierzą się państwo z hejtem?

Agnieszka Dymińska: Zdarza się hejt. Niektóre wiadomości są bardzo okrutne.

Daniel Dymiński: Niektórzy mówią, że chcemy wypłynąć medialnie. Inni, że prokurator odmówił nam dostępu do akt, bo coś złego się działo u nas w domu. A prokuratora w ogóle nie ma w tej sprawie. Osoby, które to piszą, mają chyba więcej problemów u siebie, a szukają ich u nas. Nie wiem, jak można, nie znając sytuacji, sugerować coś takiego. To są rzeczy "od czapy", które się nie spinają. Taki jest internet, tak wygląda hejt. Na szczęście nie jest to nagminne, ale każdy pojedynczy wpis bardzo boli.

Prowadzicie państwo zbiórkę, która może wspomóc wasze działania poszukiwawcze.

Daniel Dymiński: Poszukiwania na rzece Wiśle to bardzo skomplikowane i wymagające finansowo czynności. Nie poddajemy się i robimy to cały czas. Staramy się robić wszystko, na co pozwala pogoda.

Jak można jeszcze państwu pomóc?

Daniel Dymiński: Przede wszystkim jest strona dyminski.pl, na której można dołączyć się do poszukiwań. Przyjmujemy zgłoszenia od osób, które mają zdolności poruszania się w terenie, pływania łódką, latania dronami itp. Każda pomoc jest dla nas istotna. Ponadto można zamówić od nas plakaty, które wysyłamy do osób zainteresowanych. Na stronie można też zgłosić informację, jeśli widziało się kogoś podobnego do Krzyśka.

Drugi obszar to dystrybucja informacji o Krzyśku. Ważne jest, by udostępniać wszelkie działania do znajomych. Kolejna kwestia to pomoc finansowa, zbiórka, jaką organizujemy. Każda złotówka jest dla nas cenna. Jeśli ktoś nie ma jak nas wspomóc finansowo, może wystawić coś na aukcji, na licytację. Osoba kupująca wpłaca wówczas kwotę na zbiórkę.

Apelujemy do wszystkich, by zwracać uwagę na wizerunek Krzyśka, udostępniać go. Zwracajmy też uwagę na problem zaginięć dzieci, by rozmawiać o tym, nie bać się o tym mówić. Każde uratowane dziecko przez nasze działania, które robimy, to największa wartość.

Agnieszka Dymińska: Ważna jest uważność na dziecko, by rodzice zwracali uwagę na swoje dzieci. Żeby w tej trudnej i pełnej pędu codzienności po prostu znaleźli czas dla najbliższych. To jest bardzo trudny temat.

Daniel Dymiński: My cały czas zastanawiamy się, czy jest coś, co mogliśmy pominąć, nie zauważyć. I nie możemy znaleźć tej rzeczy.

Każdy, kto widział nastolatka lub posiada informacje o miejscu jego pobytu, proszony jest o pilny kontakt z Komisariatem Policji w Ożarowie Mazowieckim pod numerem 47 805 21 86, Wydziałem Poszukiwań i Identyfikacji Osób Komendy Stołecznej Policji, telefon: 47 72 369 88, 47 72 376 57 lub z rodziną pod numerem 604 944 800.

Gdzie szukać pomocy?
Gdzie szukać pomocy? © WP

Żaneta Gotowalska-Wróblewska, dziennikarka Wirtualnej Polski

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (278)