Szokujący raport BtS. Rozterki izraelskich żołnierzy podczas operacji w Strefie Gazy
Było lato 2014 r., trwała izraelska operacja w Strefie Gazy. Gdy jeden z żołnierzy strzelił do staruszka, medycy bali się podejść z pomocą. Mógł mieć przecież na sobie materiały wybuchowe. W końcu zdecydowano, by opancerzony buldożer zrzucił na umierającego kupę gruzu. To tylko jedna z wielu historii izraelskich żołnierzy zebranych przez organizację byłych wojskowych Breaking the Silence (BtS). Wirtualna Polska analizowała już na podstawie raportu BtS wojenne strategie armii Izraela - teraz przygląda się jednostkowym poczynaniom i rozterkom żołnierzy, które są równie porażające.
Izraelska organizacja byłych wojskowych Breaking the Silence opublikowała w ubiegły poniedziałek ponad setkę relacji żołnierzy, którzy wzięli udział w konflikcie zbrojnym w Strefie Gazy latem 2014 roku. Bilans tej 50-dniowej wojny, zwanej przez Izraelczyków operacją "Ochronny Brzeg", był dramatyczny: zginęło około 2200 Palestyńczyków, w większości ludność cywilna, 11 tysięcy zostało rannych, izraelskie bombardowania uszkodziły 100 tysięcy domów, a 18 tysięcy zostało kompletnie zniszczonych. W trakcie inwazji lądowej w walkach z palestyńskimi bojownikami zginęło 67 izraelskich żołnierzy, a od palestyńskich rakiet wystrzeliwanych ze Strefy Gazy na przypadkowe cele w Izraelu - sześć osób cywilnych.
Wirtualna Polska jako pierwsza w kraju opisywała, jakie doktryny i zasady użycia broni obowiązywały izraelskie wojsko w trakcie tej wojny. Z relacji żołnierzy i komentarza BtS wyłania się radykalnie nieproporcjonalna reakcja Izraela na rakiety wystrzeliwane przez palestyńskie ugrupowanie Hamas, bardzo luźne reguły otwierania ognia i polityka metodycznego niszczenia infrastruktury cywilnej.
Jednak równie niepokojące są indywidualne poczynania żołnierzy, ich wyznania o zatraceniu poczucia dobra i zła, pogubieniu moralnym. Rzadko w relacjach mówią z empatią o Palestyńczykach w Gazie - dużo częściej są zaniepokojeni losem zwierząt, błąkających się po polu walki. Spędzają więcej czasu, zastanawiając się, czy to etyczne zrobić sobie filiżankę kawy znalezionej w kuchni okupowanego przez nich domu palestyńskiej rodziny, niż czy to w porządku wysadzić ten dom w powietrze.
Rozkazy są jasne: żołnierze mają strzelać do każdego, kogo zobaczą na zajętych terenach; opancerzone buldożery D9 powinny pracować non-stop równając z ziemią sady, budynki, stacje benzynowe itd. ("jakby bawiły się w piaskownicy"), a artyleria - regularnie ostrzeliwać okoliczne dzielnice. Żeby realizować takie strategie, nie mogą się zastanawiać, czy staruszek zmierzający w ich kierunku jest niewinną osobą; nie powinni sobie wyobrażać, co zrobią wielodzietne rodziny, gdy zastaną swoje domy w gruzach.
Czytając ich relacje, widać, że żołnierze działają w dwóch rozłącznych trybach. Pierwszy to wojskowa konieczność - nie ma tu miejsca na wybory, są za to rozkazy, wytyczne. Z moralności tych działań nie muszą się przed nikim tłumaczyć, nawet przed sobą. Za to w drugim trybie - tym zwykłym, ludzkim, oceny etyczne są jak najbardziej na miejscu: gdy na przykład chcą napić się kawy albo ukraść z okupowanego domu "pamiątkę".
Relacja 38. Wszystko zaczyna przypominać grę komputerową
BtS: Zastanawiałeś się nad tym, co jeśli w środku [samochodów, do których strzelacie dla zabawy - red.] są ludzie? Czy w ogóle rozmawialiście o tym w czołgu, że to mogą być cywile? Sierżant: Mi osobiście, gdzieś głęboko w środku, trochę to przeszkadzało. Ale po trzech tygodniach w Gazie, podczas których wystrzeliwujesz ogromne ilości amunicji do wszystkiego, co się rusza, i też do tego co się nie rusza - przestaje ci to przeszkadzać. To co dobre i co złe trochę zaczyna się mieszać, twoje zasady moralne gubią się, tracisz rozum, i wszystko zaczyna przypominać grę komputerową - strasznie fajną i prawdziwą.
Sierżant z Korpusu Pancernego, który stacjonował w centralnej części Strefy Gazy, opowiedział w relacji nr 38 o tym, jak po trzech tygodniach w czołgu żołnierzom zaczęło się nudzić. Z miejsca, w którym zaparkowali, roztaczał się widok na główną arterię łączącą północ z południem tej nadbrzeżnej enklawy. Mieli wyraźne instrukcje z góry, żeby nie bombardować tej drogi. Tym bardziej ich korciło. Koledzy z korpusu zaczęli podpuszczać sierżanta, mówili mu: jesteś strzelcem, zobaczmy, czy z ciebie prawdziwy mężczyzna, zobaczmy, czy potrafisz trafić w jadący samochód. Sierżant wybrał przypadkową taksówkę, strzelił, ale nie trafił. Podobnie z kolejnymi samochodami. Artyleria jest bronią nieprecyzyjną, jej celem jest teren 50 metrów na 50, nie punkty.
Gdy dowódca skarcił ich za marnowanie pocisków, przerzucili się na ciężkie karabiny maszynowe, ale też im nie szło. - Aż nagle zobaczyliśmy rowerzystę, radośnie pedałującego wzdłuż drogi. Powiedziałem sobie: okej, zdejmę tego faceta - opisywał w relacji. Strzelił i pocisk spadł tuż przed rowerem, więc przerażony mężczyzna zaczął pedałować co sił w nogach, podczas gdy cała ekipa z czołgu ryczała ze śmiechu. - Wow, patrz jak szybko jedzie - mówili do siebie.
Relacja 33. Te bydlaki zjadły nasze płatki
BtS: Jak to było, mieszkać w palestyńskim domu? Sierżant piechoty: Spaliśmy na ich materacach. Na początku, póki jeszcze była woda, korzystaliśmy z ich toalet, potem z worków z piaskiem. Toczyła się intensywna debata, czy to w porządku korzystać z ich kuchni. Ja byłem we frakcji, która opowiadała się za tym, żeby korzystać. W końcu któryś z chłopaków zaparzył czarnej kawy i zaczęła się kolejna długa kłótnia: pić czy nie pić. Ja to sobie wyobrażałem tak: ta rodzina wraca, zastaje rozwalony dom, podłogi powyrywane, wszystkie okna wybite, ściany uszkodzone od wybuchów granatów; patrzą na to wszystko i mówią: "te bydlaki zjadły nasze płatki kukurydziane, nie do wiary!". Wiadomo, że tak nie będzie. (…) Ten cały dylemat był bez znaczenia. To wszystko miało miejsce zanim okazało się, że i tak wszystkie domy, w których przebywaliśmy, zostaną wysadzone w powietrze w dniu, w którym wyszliśmy z Gazy.
Zanim izraelska piechota weszła do Gazy, armia rozrzuciła ulotki nawołujące ludność cywilną do ewakuacji z przygranicznych miejscowości (kto został, był traktowany jako usprawiedliwiony cel ostrzału). Potem artyleria i bombowce kierowały tam zmasowany ogień. Za czołgami szły oddziały piechoty, które w strategicznie ulokowanych domach ustawiały swoje posterunki. Najpierw czołgiem wjeżdżali w ścianę albo wybijali w niej dziurę pociskiem moździerzowym. Żołnierze nigdy nie używali drzwi, bo mogły być oklejone materiałami wybuchowymi. Wchodząc przez dziurę, otwierali ogień - w żargonie mówi się, że "wchodzili na mokro". Czasem jeszcze szły w obroty granaty ręczne. "Sterylizowali" pokój po pokoju, potem nadciągała reszta plutonu, tuzin, może trochę więcej i urządzali się - tzn. zamieniali dom w posterunek wojskowy.
Ponieważ w Gazie brakuje wody, żołnierzom też zaczęło to szybko doskwierać. Sami zresztą opowiadali, jak strzelali do zbiorników na wodę na dachach (potem organizacje pomocowe, w tym Polska Akcja Humanitarna, masowo te zbiorniki musiały wymieniać - bez nich Palestyńczycy nie mieli gdzie przechowywać wody pitnej). Nawet jeśli coś kapało z kranu, była to słona, kwaśna ciecz, jak woda morska i na dodatek być może zanieczyszczona ściekami. Izraelczycy zbombardowali bowiem też oczyszczalnie i ścieki rozlewały się na pobliskie pola, wsiąkając do ziemi. Kranówka, o ile w ogóle jest, nie nadaje się do picia - nawet do umycia twarzy - można dostać poważnego zatrucia, biegunki. Jak wynika z relacji zebranych przez BtS, izraelscy żołnierze dostawali biegunek masowo. Niektórych trzeba było odsyłać z frontu.
Wydalanie, szczególnie przy biegunce, stało się dla nich nie tylko technicznym problemem (skoro nie ma wody, to toalety można użyć raz, potem się zatyka). Było też przyczyną rozterek moralnych. Wojskowi opowiadali obrazowo, jak sobie radzili. Na przykład wycinali w krześle dziurę, z kuchni palestyńskiej rodziny brali garnek, a z ich szafy koszule, które wkładali do garnka. Przez dziurę w krześle wypróżniali się do garnka na koszule, które potem wyrzucali. Czasem, zamiast koszul, zużywali wszystkie garnki. Czasem krzesło ustawiali w zacienionym kącie dachu i w ogóle nie fatygowali się po garnki.
Czemu tak dużo miejsca w publikowanych relacjach BtS poświęca zajmowaniu domów i towarzyszącym im trywialnym zajęciom - jak robienie kawy czy rozwiązywanie problemu braku łazienki? - W odczuciu izraelskiej opinii publicznej to nie jest wojna, tylko chirurgicznie precyzyjna operacja, są przekonani, że ani ludności cywilnej, ani ich domom nie dzieje się krzywda. Do dziś opowiada się historie o tym, jak żołnierze spali na podłogach w okupowanych domach, choć obok leżały materace, żeby nie robić niepotrzebnych zniszczeń - mówi w rozmowie z WP Avihaj Stollar z Breaking the Silence. - Poza tym, cywilom w Tel Awiwie, którzy nigdy nie znaleźli się na wojnie, trudno jest sobie uzmysłowić, co to znaczy wejść do czyjegoś domu i zrobić z niego posterunek wojskowy. Publikujemy historie wypróżnianiu się do kuchennego garnka, bo taka przeciętna osoba w Izraelu może sobie wyobrazić, że ktoś wchodzi do ich domu i robi to do garnka i wie, że to jest niemoralne, obrzydliwe - dodaje.
Relacja 103. Na nic nie zasługują, jeśli już - to na rany lub śmierć
Sierżant piechoty: To było w trakcie naszego pierwszego szabatu. Wcześniej, tego samego dnia, jedna z kompanii dostała kilkoma pociskami przeciwpancernymi. Ten oddział udał się zrobić rajd na miejsce, z którego do nich strzelali. Reszta chłopaków, którzy zostali na tyłach, automatycznie zaczęła się mniej przejmować cywilami. Pamiętam, że powiedziałem sobie wtedy: w tej chwili mieszkańców Gazy mam kompletnie gdzieś. Na nic nie zasługują - a jeśli już to tylko na to, żeby zostali ciężko ranni albo zabici.
Ten sam sierżant opowiadał, że któregoś dnia zobaczyli ze swojego posterunku starszego mężczyznę. Żołnierz, który był na warcie, strzelił do niego - trafił w brzuch, ale go nie zabił. Mężczyzna upadł na ziemię, zwijając się z bólu. Wszystkim przypomniało się wtedy, że w trakcie odprawy opowiadali im o staruszku, który - według różnych wersji - albo był obwiązany materiałami wybuchowymi, albo uzbrojony w granaty i próbował zaatakować żołnierzy. W związku z tym nawet ratownicy medyczni nie chcieli zbliżać się do cierpiącego mężczyzny. Sierżant twierdzi, że mieli dwie opcje do wyboru: albo pozwolić mu umrzeć powoli, w cierpieniu, albo go dobić. W końcu podjechał do niego opancerzony buldożer i zabił, zrzucając kupę gruzu. W ten sposób żołnierze nie musieli ustalać czy mężczyzna rzeczywiście miał na sobie materiały wybuchowe. - I taki był tego koniec - relacjonował żołnierz. W tym czasie trwała ofensywa, gdy więc żołnierze odezwali się do dowódcy, powiedział im tylko: Mamy straty na froncie, nie zawracajcie
nam tym głowy, zróbcie, co musicie zrobić.
Relacja 27. Rozważam ukaranie cię
Jeden z żołnierzy opowiadał, jak marzeniem kierowców czołgów było rozjeżdżanie palestyńskich samochodów zaparkowanych na ulicy: _ [kierowca] nie ma żadnej broni, nie ma okazji doświadczyć całej tej frajdy, tylko jeździ do przodu, do tyłu, w prawo w lewo. W końcu dowódca pozwolił im przejechać czołgiem po samochodzie. - _Prawie nic nie poczuliśmy - powiedział potem z rozczarowaniem. Kierowca wysiadł, żeby zobaczyć, co zostało z samochodu i ukradł z niego okulary. Dopiero wtedy skarcił go dowódca: Co? Jak mogłeś coś takiego zrobić? Rozważę ukaranie cię. Kary w końcu nie było, a chłopak zatrzymał pamiątkowy łup.
Jednak żołnierzom, którzy dopuścili się kradzieży 2400 szekli (2233 zł) podczas walk w Gazie, pod koniec kwietnia postawiono zarzuty szabru. Izraelska armia uważa się za najbardziej moralną armię na świecie, wierzą w to tak wojskowi, jak i ogromna część izraelskiego społeczeństwa, stąd praktycznie po każdej operacji wojskowej surowo ścigane są grabieże. Żołnierze ukradli 2400 szekli podczas nocy najcięższych walk w Szadżaiji. W masowym ogniu artyleryjskim zginęło wtedy między 60 a 120 Palestyńczyków. Według palestyńskich źródeł większość ofiar to cywile w przerażeniu uciekający z dzielnicy. Ci, którym udało się uciec, często boso, w piżamach, mówili o masakrze - o rannych i o ciałach zabitych rozrzuconych na ulicach.
- To dobrze, że tych żołnierzy postawili przez trybunałem wojskowym. Tylko nie wolno zapomnieć, że największe dramaty tej wojny nie wynikały z tego, że jakiś żołnierz ukradł trochę pieniędzy, zrobił sobie kawę w cudzej kuchni czy nawet wypróżnił się komuś do garnka. To, co najważniejsze, to na przykład polityka systematycznego wyburzania domów, masowy ostrzał artyleryjski - mówi Avihaj Stollar.
- Chcemy pokazać, że te ich wielkie moralne dylematy - pić kawę czy nie - są absurdalne. Kogo to obchodzi? W ostatecznym rozrachunku wyburzyli tam tysiące domów, wystrzelili 22 tysiące pocisków artyleryjskich, zabili 500 palestyńskich dzieci. I tego nie da się zwalić na sierżanta, który napił się kawy i pobazgrał ścianę. To kwestia odgórnej polityki, a nie zwykłych żołnierzy - mówi członek BtS.
Lead i tytuł pochodzą od redakcji.