Szczyt Rosji, Chin i spółki. Próba stworzenia Nowego Jedwabnego Ładu Światowego
Po ubiegłotygodniowym połączonym szczycie BRICS i Szanghajskiej Organizacji Współpracy w Ufie, pojawiła się w Rosji nuta triumfalizmu, zapowiadająca "koniec amerykańskiego dolara oraz systemu Bretton Woods", czyli zdominowanych przez Amerykanów Międzynarodowego Funduszu Walutowego i Banku Światowego. Do niedawna można byłoby takie, nieco chełpliwe, zapowiedzi przyjąć jako niemalże pewnik. Wschodzące rynki dały światu ponad 80 proc. jego wzrostu po kryzysie 2008 r. i szły jak burza. Ale już nie idą - pisze w komentarzu dla Wirtualnej Polski prof. Bogdan Góralczyk.
13.07.2015 | aktual.: 13.07.2015 10:25
W dalekiej, wielonarodowej Baszkirii, zwanej też Baszkortostanem, prezydent Rosji Władimir Putin w dniach 8-10 lipca urządził wielki międzynarodowy dyplomatyczny spektakl. Po raz pierwszy w historii połączył szczyty państw grupy BRICS (Brazylii, Rosji, Indii, Chin i RPA) oraz Szanghajskiej Organizacji Współpracy (SzOW).
Pierwszy urządzono po raz siódmy, drugi po raz piętnasty, co dało asumpt do pierwszego rozszerzenia SzOW od chwili jej powstania w 2001 r. o dwa następne państwa członkowskie - Indie i Pakistan. Dołączyły one do dotychczasowej szóstki: Chin, Rosji, Kazachstanu, Kirgistanu, Tadżykistanu i Uzbekistanu. Rozszerzono też o cztery państwa - Armenię, Azerbejdżan, Nepal i Kambodżę - grupę tzw. partnerów dialogu z tym ugrupowaniem.
Rosja nieizolowana
Cele gospodarza obu szczytów, Władimira Putina, były jasne. Po pierwsze pokazać światu, że wbrew temu, co Rosja wyrabia na Ukrainie, wcale nie jest na światowej scenie izolowana. A po drugie, dać Zachodowi, dotychczas dyktującemu swoje warunki, jasne przesłanie: rodzą się nowe inicjatywy i ugrupowania tworzące alternatywny do dotychczasowego światowego porządku.
Z jednej strony łączą się największe wschodzące rynki, czyli BRICS, a z drugiej wyłania się nowy "ruch panazjatycki", jak go nazwano w rosyjskich mediach, mający za zadanie łączyć chińskie inicjatywy budowy Ekonomicznego Pasa Nowego Jedwabnego Szlaku z rosyjskim postulatem budowy Euroazjatyckiej Unii Gospodarczej. Zamiast do konfliktu i ścierania się interesów mają one, w zamiarze Moskwy, prowadzić do symbiozy. Czy to się uda? Prezydent Chin Xi Jinping był co do składania tego typu deklaracji wstrzemięźliwy.
To na szczycie SzOW bardziej odniesiono się do aktualnej sytuacji, w tym także tej na Ukrainie. Wspólnie zaapelowano o wprowadzenie w życie porozumień mińskich oraz opowiedziano się za powstrzymaniem wymiany ognia.
Było o to łatwiej, bo - w przeciwieństwie do BRICS - partnerzy pochodzą jeśli nawet nie z jednego regionu, to kontynentu, a ponadto SzOW od dawna jest znana bardziej jako organizacja specjalizująca się w kwestiach współpracy militarnej i zwalczaniu terroryzmu (ma nawet w Taszkiencie specjalne Centrum), a współpraca gospodarcza i inne znajdują się na liście jej priorytetów nieco w cieniu.
To dlatego, nie bez przekąsu, ale też uzasadnienia, niektórzy stratedzy i politologowie amerykańscy nazywają SzOW mianem sojuszu "anty-NATO". Organizacja ta bowiem już od wielu lata forsuje swe motto, mówiące o walce z "trzema złami": terroryzmem, separatyzmem i ekstremizmem. Tak było i w stolicy Baszkirii, Ufie, gdzie przyjęto specjalną Strategię Walki z Terroryzmem i Separatyzmem na lata 2016-18. Równocześnie wyrażono w dokumentach końcowych niepokój co do rozwoju sytuacji w Afganistanie, państwie stowarzyszonym z SzOW, a szczególnie rosnącym tam wpływem tzw. Państwa Islamskiego (ISIS).
Wschodzące rynki - podminowane
Spotkania w Ufie rozpoczęły się od szczytu BRICS. Tu oczywiście na plan pierwszy wysunęły się kwestie gospodarcze i handlowe. Nawet w końcowej Deklaracji nie omieszkano odnotować, że członkowie tego ugrupowania razem dają światu 40 proc. jego produkcji rolnej, 17 proc. obrotów handlowych i 13 proc. usług. Skądinąd wiadomo, że BRICS to 40 proc. światowej populacji, ok. 30 proc. światowego PKB, oraz to, co najbardziej zwracało nań uwagę świata - najszybszy dotąd wzrost gospodarczy po kryzysie 2008 roku.
"Dotąd", bowiem dzisiaj sytuacja jest nieco inna. Zaangażowana militarnie na zachodzie i objęta sankcjami Rosja boryka się z recesją. Brazylia i RPA też mają kłopoty, a Chiny natrafiły właśnie na bodaj największą rafę w całym dotychczasowym okresie reform po 1978 r., w postaci ogromnego tąpnięcia na giełdach w Szanghaju i Shenzhenie, gdzie stracono pond 3 bln dolarów i nie wiadomo jeszcze, czym to się wszystko zakończy: czy aby nie krachem?
Tym samym wśród tak dynamicznych dotychczas wschodzących rynków jedynie Indie pod batutą dynamicznego, charyzmatycznego i wizjonerskiego premiera Narendry Modiego zdają się mocno przeć do przodu. Inne wschodzące rynki najwyraźniej zabuksowały.
Ale plany nadal mają ambitne. W Ufie podjęto ważne decyzje powołania Nowego Banku Rozwoju, dotychczas znanego jako Bank Rozwoju BRICS, który pierwotnie powołano w połowie 2014 r. z siedzibą w Szanghaju (na czele stawiając Hindusa). Nowością jest to, że banki centralne wszystkich pięciu państw członkowskich podpisały porozumienia o współpracy z tą nową instytucją, która - jak zapowiedziano - w pełnej i nowej formule ma rozpocząć działalność w pierwszym kwartale 2016 r., a na pewno przed następnym szczytem w przyszłym roku w Nowym Delhi.
Koniec Bretton Woods?
Właśnie banki i nowe instytucje finansowe połączyły agendy obu szczytów w Ufie. Albowiem Nowy Bank Rozwoju związano - w debacie i dokumentach końcowych - z niedawno powołanym w Pekinie chińskim Bankiem Inwestycji Infrastrukturalnych w Azji (AIIB), a równocześnie zapowiedziano budowę kolejnych instytucji: Banku Rozwoju oraz odrębnie Funduszu Rozwojowego SzoW.
Tym samym powrócono do chińskiej inicjatywy sprzed lat, której dość długo sprzeciwiała się Rosja, obawiając się chińskiej dominacji szczególnie w obszarze Azji Centralnej. Teraz, gdy region ten, a częściowo także Kaukaz, zainteresował się rosyjską inicjatywą budowy Euroazjatyckiej Unii Gospodarczej, postanowiono połączyć chińskie i rosyjskie pomysły. Co z tego ostatecznie wyjdzie - zobaczymy, bo w przeciwieństwie do AIIB oraz Nowego Banku Rozwojowego BRICS, też znajdujących się jeszcze w fazie wstępnego rozruchu, te spod egidy SzOW znalazły się dopiero na papierze. I na pewno dużo zależy od tego, co dalej będzie się działo na chińskich giełdach oraz w gospodarce tak ChRL, jak też Rosji, tak mocno skonfliktowanej z Zachodem.
Za wcześnie więc jeszcze, by ogłaszać nowe instytucje finansowe w ramach SzOW jako fakt dokonany. A jednak w rosyjskich mediach, a nawet tamtejszych think tankach, pojawiła się nuta triumfalizmu, mówiąca o tym, że cały ten zespół nowych instytucji finansowych oznacza nic innego jak "koniec amerykańskiego dolara oraz systemu Bretton Woods", czyli zdominowanych przez Amerykanów MFW i Banku Światowego.
Do niedawna można byłoby takie, nieco chełpliwe, zapowiedzi przyjąć z przysłowiowym dobrodziejstwem inwentarza, jako niemalże pewnik. Wschodzące rynki dały światu ponad 80 proc. jego wzrostu po kryzysie 2008 r. i szły jak burza. Ale już nie idą. Ekonomiczne znaki zapytania pojawiły się już nie tylko wokół Rosji, zresztą gospodarczo niewiele znaczącej (jedynie militarnie i surowcowo), ale także - co jest zupełną nowością - wokół Chin.
Tymczasem PKB Państwa Środka jest znacznie większe niż czterech pozostałych członków BRICS razem wziąwszy, co pokazuje, kto rzeczywiście w tym ugrupowaniu rozdaje karty i co udowodniono przyjęciem w 2011 r. do ugrupowania - mało znaczącej gospodarczo - RPA, właśnie z woli Chin. Natomiast w SzOW od początku jej istnienia dominują Chiny i Rosja, bo też z ich dialogu granicznego wyłoniła się ta organizacja.
Niepewna przyszłość
Szczyty w Ufie były dyplomatycznym sukcesem gospodarza, prezydenta Rosji Władimira Putina. Jednakże ich ambitne ustalenia, szczególnie w dziedzinie bankowości i finansów, przygotowywane przecież od lat, oceni dopiero historia i dalszy bieg wydarzeń. Jeśli cokolwiek złego zdarzy się na najważniejszym chińskim rynku, a powody do niepokoju po załamaniach na giełdzie są, to wówczas wszelkie rosyjskie i chińskie sny o potędze, razem i osobno, tak ostatnio mocno eksponowane, będą musiały czekać nieco dłużej na spełnienie. Owszem, państwa BRICS w roku 2001 dawały ok. 10 proc. światowego PKB, a w roku 2014 już 32,5 proc., co świadczy o ich niebywałej dynamice i rzeczywiście rosnącym wpływie na sprawy światowe. Kluczowe pytanie brzmi jednak: czy ta wysoka dynamika będzie utrzymana w sytuacji, gdy główne "motory" obu ugrupowań, Chiny i Rosja, mają kłopoty?
Chińskie think tanki oraz tamtejsze media, w przeciwieństwie do rosyjskich, po spotkaniach w Ufie, w triumfalne tony nie uderzały, ale to one właśnie sformułowały tezę, że oto na naszych oczach kształtuje się nowy światowy ład, gospodarczy i finansowy, a więc w ślad za tym także polityczny i strategiczny, nazwany przez nie - jakże by inaczej - "Jedwabnym". Cóż, zobaczymy, czy tego jedwabiu będzie wystarczająco dużo...