Szczyrk. Sąsiedzi rozpaczają. "Modliliśmy się, żeby nikogo nie było"
Szczyrk jest wciąż w żałobie po tragicznej śmierci ośmiu osób, w tym czwórki dzieci, mieszkających przy ulicy Leszczynowej. Sąsiedzi rozpaczają, że rodzina, która zginęła, do domu weszła tylko na chwilę. - Mieli coś zjeść i zaraz iść na roraty - mówią.
Wybuch gazu sprawił, że dom państwa Kaimów, w którym mieszkali z córką, wnukiem, siostrzeńcem, jego żoną i trójką ich dzieci, złożył się do wewnątrz jak domek z kart. Winą obarczono budowlańców, którzy wiercili w pobliżu tamtejszych instalacji gazowych.
Prokuratura w Bielsku-Białej potwierdziła w poniedziałek, że prowadzone prace miały związek z rozszczelnieniem instalacji i wybuchem. Jaki dokładnie - to ustalą biegli. Póki co postępowanie toczy się w sprawie, a nie przeciwko komuś.
Szczyrk. Sąsiedzi rozpaczają. "Mieli coś zjeść i zaraz na roraty"
Z tragedią nie mogą pogodzić się mieszkańcy Szczyrku. Wielu z nich była spokrewniona lub spowinowacona z Kaimami, dobrze się znali i widywali codziennie. Ich sąsiedzi rozpaczają, że gdyby nie zbieg okoliczności, w domu, który zamienił się w gruzowisko, nikogo by nie było.
Zobacz też: Szczyrk. Wybuch gazu. Znajomy rodziny z trudem wydusił z siebie słowa. "Łzy napływają do oczu"
- Ania, żona Wojtka była ze starszą córką na dniach otwartych szkoły. Jestem dyrektorem tej szkoły. Wyszła przed osiemnastą. Mówiła, że jadą do domu tylko na chwilę coś zjeść i zaraz [iść] na roraty. Młodsza córka miała być w tym czasie na basenie, ale zajęcia z pływania zostały przesunięte - mówi sąsiad z głównej drogi w rozmowie z TVN24.
Szczyrk. Sąsiedzi rozpaczają. "Szymon był u nas. Żona płacze: po co ja go puszczałam"
Sąsiad zza płotu: nasze dzieci chodziły razem do szkoły, Szymon był u nas tego dnia, żona odprowadzała go do domu.
Sąsiadka ze zbocza naprzeciwko: ona płacze teraz, "i po co ja go puszczałam". Mówię jej, a skąd mogłaś wiedzieć. Półtorej godziny przed tą tragedią zadzwoniła do niej Kasia, mama Szymona i powiedziała: "niech Szymon już idzie do domu, bo musi odrobić lekcje". Chłopiec, gdyby nie odwołali treningu, tego wieczoru byłby na nartach - czytamy na portalu.
Siła wybuchu była tak duża, że ludzie mieszkający na pobliskich posesjach myśleli, że to ich domy się walą. Ci mieszkający dalej - że spadł samolot, albo zawalił się dom sąsiadów. Wszyscy zwracają uwagę, że ogień był tak wielki, że do gruzowiska długo nie można było podejść. - Ela wybiegła z domu. Ona i Wojtek byli bliźniakami. I woła do tego ognia: jest tam ktoś? Odezwijcie się! - mówi jedna z sąsiadek.
Źródło: TVN24
Masz news, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl