Symetryzm i rola mediów [OPINIA]
Symetryści nie są kochani już nie tylko przez polityków, ale także przez twarde elektoraty partii. Tyle że to właśnie ich postawa odpowiada zadaniom mediów. Warto o tym nieustannie przypominać - pisze dla Wirtualnej Polski po aferze ws. Campus Polska Tomasz P. Terlikowski.
18.08.2023 | aktual.: 04.10.2023 11:12
Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
Campus Polska Rafała Trzaskowskiego nieustannie szczyci się faktem, że jest miejscem wolnej debaty, że zaprasza gości, których chcą widzieć młodzi, że nie cenzuruje uczestników. Lecz w przedwyborczym szale uległ naciskom i pokazał, że jeśli chodzi o stosunek do mediów i dziennikarzy, to po dwóch głównych stronach debaty publicznej niczym się nie różni.
"PO traktuje media jak PiS"
Telefon do Marcina Mellera i sugestia, by z zaplanowanego panelu symetrystów usunął Grzegorza Sroczyńskiego, co zakończyło się (a trudno było tego nie przewidzieć) rezygnacją dziennikarza zarówno z panelu, jak i z uczestnictwa w Campusie w ogóle, pokazuje, że Platforma Obywatelska, wbrew nieustannie powracającym zapewnieniom, traktuje media podobnie jak Prawo i Sprawiedliwość. Media nie mają być czwartą władzą, nie mają spełniać funkcji kontrolnych, nie mają być przestrzenią krytyki i wolnej debaty, a ich jedynym celem jest pełnienie roli narzędzia w walce politycznej.
Dziennikarz - w takim myśleniu - nie pełni już roli kontrolera, sprawdzającego czy krytycznego oka, ale ma być funkcjonariuszem partyjnym, swoistym urzędnikiem do spraw propagandy, i to takim, który - broń Boże - nie będzie się wychylał.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Wiele lat temu tak traktował media, i mówił to wprost, głównie Jarosław Kaczyński, ale - jak to w układzie, w którym rywalizują ze sobą dwie główne strony bywa, obie zaczęły się do siebie upodabniać. I w efekcie akurat stosunek do mediów stał się tym, co obu głównych graczy łączy. Jarosław Kaczyński odwiedza swoje media, ale i Donald Tusk nie chodzi do mediów i dziennikarzy, których nie uważa za swoich.
I jedna i druga strona - niekoniecznie ustami samych polityków (choć i to się zdarza) - wymusza też powolną eliminacje dziennikarzy, którzy ich zdaniem do danego, uznawanego za swoje medium, nie pasują. Tu istotną rolę odgrywają medialno-polityczni kibole (identyczni po obu stronach, i może dlatego darzący siebie nawzajem, a jeszcze bardziej tzw. symetrystów szczerą nienawiścią), którzy tysiącami tweetów, maili, wpisów i listów, a niekiedy także telefonów do redakcji, wymuszają ograniczanie obecności niechcianych przez nich czy krytykujących niewłaściwą stronę dziennikarzy.
Za zaproszenie mnie i prof. Andrzeja Zolla do dyskusji o aborcji przepraszało kilka lat temu Tok FM, a teraz Campus Polska postanowił ulec silnej akcji najtwardszego elektoratu i odwołać zaproszenie dla Grzegorza Sroczyńskiego. Powód? Krytyka Donalda Tuska, co po tamtej stronie, jest całkowicie zakazane.
Tego typu działania ułatwia fakt, że pewna, coraz bardziej znacząca część mediów, przekształca się w tzw. media tożsamościowe, czyli takie, które umacniają jedną grupę w ich poglądach. W takiej przestrzeni nie ma miejsca dla wątpliwości, a jedyne, co można robić to umacnianie przekonania, że lider tej właśnie partii ma zawsze racje, on zawsze prowadzi (lub będzie prowadzić) nas ku lepszej przyszłości, a rolą dziennikarza czy publicysty jest - co najwyżej - znalezienie najlepszego uzasadnienia dla danych słów czy czynów lidera czy partii-matki.
"Święta wojna"
To może być - zależnie od strony - zarówno zachwyt nad włączeniem na listy wyborcze lidera AgroUnii (który jeszcze kilka tygodni temu był odsądzany od czci i wiary), jak i przekonywanie, że pytania referendalne, których stylu nie powstydziłby się Wojciech Jaruzelski, są najlepszą drogą do poznania opinii obywateli. Wątpliwości, pytania, sugestie, że coś można zrobić lepiej, są w tych mediach zakazane. A gdyby ktoś próbował jej podnosić, to… natychmiast podniosą się głosy oburzonych kiboli, którzy zaczną domagać się usunięcia rewizjonisty z "naszych mediów".
Im większa jednolitość, tym mniejsze odstępstwa stają się powodem wykluczania, a im trudniejsza sytuacja na rynku (a ta jest szczególna dla mediów papierowych), tym łatwiejszy jest nacisk. Efekt? Media tożsamościowe coraz bardziej przypominają biuletyny partyjne, z dawnych sprawdzonych czasów, gdy największych był rewizjonizm i niewygodne pytania. Istnieją oczywiście jeszcze media funkcjonujące inaczej, próbujące uprawiać rzeczywiste dziennikarstwo, w którym to pytania, wątpliwości, przykładanie równej miary do wszystkich stron politycznego sporu jest główną wartością, funkcjonują też dziennikarze, którzy - choć mają swoje poglądy i sympatie (a nie jest to żaden zarzut), starają się zachowywać jednakowe podejście do obu stron, pokazywać wady i problemy, a także skandale po każdej z nich, a także zadawać trudne pytania każdemu.
I to właśnie oni - choć uczciwie trzeba powiedzieć, że wypełniają po prostu zadania i cele swojego zawodu - najczęściej określani są mianem symetrystów. Określenie to - coraz częściej traktowane pejoratywnie - stało się w istocie zarzutem wobec tych, którzy zamiast uczestniczyć w partyjnej propagandzie (nazywanej przez jedną stroną walką z zagrożeniem niemieckiem, a przez drugą walką z faszyzmem) chcą po prostu wykonywać swój zawód. Ofiarą takich zarzutów padł także Grzegorz Sroczyński.
Dobrą wiadomością w całej tej sprawie jest fakt, że wielu dziennikarzy zdecydowało się go wspierać. Złą, że nic nie wskazuje na to, by politycy i twarde elektoraty chciały cokolwiek zmieniać w swojej postawie. "Święta wojna" toczona z drugą stroną ma uświęcać wszystkie środki, a do tego tak się składa, że najwięksi wrogowie, szczególnie gdy są sobie niezbędni (a tak jest na polskiej scenie politycznej, gdzie głównym uzasadnieniam dla istnienia PiS jest sprzeciw wobec Tuska, a głównym uzasadnieniem przywództwa Tuska jest konieczność walki z Kaczyńskim) stają się prędzej czy później do siebie bardzo podobni. Internetowy hejt zaś, niezależnie od koloru, ma zawsze ten sam charakter. I dlatego tak ważne jest, by w tej wojnie dziennikarze nie uczestniczyli, a po prostu wykonywali swój zawód.
Dla Wirtualnej Polski Tomasz P. Terlikowski, publicysta i dziennikarz RMF FM