Świat nie chce widzieć masakry w Sudanie. Polska też w tym uczestniczy
Dziesiątki zwłok wyłowiono z Nilu w Chartumie, stolicy Sudanu. To tylko część ofiar brutalnego ataku sił wojskowego reżimu na obozowisko demonstrantów. Świat znowu stara się nie dostrzegać tragedii.
06.06.2019 | aktual.: 06.06.2019 16:53
Nikt dokładnie nie potrafi powiedzieć, ilu ludzi zginęło podczas ataku na obozowisko demonstrantów niedaleko koszar w Chartumie, stolicy Sudanu. W poniedziałek weszli tam żołnierze i członkowie milicji dżandżawidów, którzy w przeszłości wyrobili sobie ponurą opinię ludobójców. Przez wiele godzin słychać było strzały i widać było płonące namioty i barykady.
Początkowo władze mówiły o 2, a później o 13 zabitych. To szybko okazało się nieprawdą, gdy z wód przepływającego przez miasto Nilu zaczęto wyławiać dziesiątki ofiar. W sumie ok. 40. Teraz sudańskie ministerstwo zdrowia podaje liczbę 61 zabitych, a opozycja twierdzi, że jest ich ponad 100.
Nie ma wątpliwości, że doszło do masakry, a metody reżimu wojskowego, który 11 kwietnia 2019 r. obalił autorytarne rządy prezydenta Baszira, do złudzenia przypominają sposoby działania poprzedniej władzy. Przed takim obrotem spraw w rozmowie z Wirtualną Polską przestrzegał Adil Abdel Aatki, sudański polityk opozycyjny od lat mieszkający w Warszawie.
"Problematyczni" partnerzy z Sudanu
Generałowie nie obalili dyktatora, aby oddać władzę obywatelom, tylko zachować swoje przywileje. Dowodem tego jest Mohamed Hamadan "Hamedti" Dagolo, dowódca dżandżawidów oskarżany o zbrodnie wojenne dokonane podczas długiej wojny domowej. Obecnie pełni on funkcję wiceprezydenta w tymczasowym rządzie wojskowych.
To ambitny polityk, który dysponuje wielkimi pieniędzmi i potężnymi siłami. Dotychczas zarówno Amerykanie, jak i Rosjanie czy dyplomaci z UE gotowi byli nie przejmować się jego krwawą przeszłością. Co więcej, to jemu i jego ludziom powierzono zatrzymanie przerzutu nielegalnych migrantów z Afryki Zachodniej do Europy szlakiem prowadzącym przez Sudan. Chwalił się później sukcesami, które w praktyce oznaczały śmierć setek ludzi.
Polska uczestniczy w zmowie milczenia
Teraz również świat nie jest szczególnie zainteresowany wydarzeniami w Sudanie. Chiny i Rosja zablokowały nawet próbę potępienia przemocy w Chartumie przez Radę Bezpieczeństwa ONZ, której niestałym członkiem jest obecnie Polska. Skoro więc rząd w Warszawie uznaje udział w pracach Rady Bezpieczeństwa za sukces dyplomatyczny, to ponosi także część odpowiedzialności za jej działania i zaniechania - także w miejscach tak odległych, jak Sudan. Jedynie Unia Afrykańska zrzeszająca większość państw kontynentu zawiesiła Sudan w pracach organizacji do czasu "ustanowienia kierowanej przez cywilów władzy tymczasowej, co jest jedynym sposobem wyjścia z obecnego kryzysu".
Wygląda na to, że sudańscy generałowie postanowili wdrożyć "model egipski", czyli siłą przejąć władzę i siłą zdławić opozycję, która obaliła poprzedniego dyktatora. W zamian za milczenie świata obiecują stabilność nawet za cenę rozlewu krwi. W Sudanie doświadczonym dekadami wojny domowej i bardziej zróżnicowanym od Egiptu może się to jednak nie udać, gdyż kontrola nad stolicą, a nawet dużymi miastami, nie gwarantuje pacyfikacji całego kraju.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl