ŚwiatStrategia Rosji wobec NATO - szantaż i "odpowiedź na agresję" Sojuszu

Strategia Rosji wobec NATO - szantaż i "odpowiedź na agresję" Sojuszu

Agresywne NATO koncentruje wojska na wschodniej flance, co zmusza Rosję do radykalnej odpowiedzi. Tak brzmi wojownicza retoryka Kremla odczytywana na Zachodzie, jako próba zastraszenia NATO i UE. Czy prężenie przez Rosję muskułów jest zapowiedzią dalszej eskalacji międzynarodowego napięcia?

Robert Cheda

27.08.2015 | aktual.: 14.09.2015 13:36

NATO agresorem. W ramach strategii obezwładniającego uderzenia, z amerykańskich oraz europejskich baz NATO startuje od 5 do 8 tys. rakiet z konwencjonalnymi głowicami, które niszczą wrażliwą infrastrukturę Rosji, paraliżując centra polityczne, wojskowe i terroryzując ludność cywilną.

NATO agresorem

Moskwa zostaje rzucona na kolana w czasie mniejszym niż dwie godziny, a jakąkolwiek militarną odpowiedź uniemożliwia europejski system obrony antyrakietowej, rozmieszczony w Polsce i Rumunii. Wtedy w Rosji wybucha "kolorowa rewolucja" przygotowana przez "zagranicznych agentów", czyli prozachodnie organizacje pozarządowe, wsparte przez tzw. szpicę NATO - siły szybkiej odpowiedzi Sojuszu, które ruszają do ataku z terytorium naszego kraju i Ukrainy.

Agresja zewnętrzna w połączeniu z dywersjami V kolumny odbiera Rosjanom dobrobyt i bezpieczeństwo, wypracowane w pocie czoła przez Putina. Taka jest treść przekazów rosyjskiej propagandy medialnej, jakimi od wybuchu kryzysu ukraińskiego karmieni są nasi wschodni sąsiedzi. Czy wierzą w atak NATO? Tak, bo 88 proc. Rosjan czerpie wiedzę o świecie z kremlowskiej telewizji.

Mało tego, komentator wojskowy "Niezawisimej Gaziety" Władimir Iwanow twierdzi, że Pentagon przygotowuje natowskich pilotów do użycia taktycznej broni jądrowej. Dowody? Baltic Air Policing, czyli natowska misja ochrony przestrzeni powietrznej Litwy, Łotwy i Estonii, z udziałem Polski. Podejrzenia Moskwy wywołuje użycie samolotów "podwójnego zastosowania", czyli zdolnych do przenoszenia uzbrojenia konwencjonalnego i jądrowego. To jawna prowokacja, grzmi Iwanow i cytuje ministra obrony Siergieja Szojgu, którego niepokoi "krytyczna dla bezpieczeństwa Rosji liczba ćwiczeń wojskowych NATO".

Kremlowski Instytut Badań Strategicznych twierdzi, że jeszcze nigdy w historii infrastruktura bojowa NATO nie znalazła się tak blisko Rosji, mając na myśli rotacyjną obecność amerykańskich i europejskich oddziałów Sojuszu w krajach bałtyckich i Polsce.

Rosyjskie MSZ w ogóle nie dostrzega różnicy między rotacją i stałym pobytem, ostrzegając, że dalsze zwiększenie infrastruktury NATO na wschodniej flance oznacza złamanie Aktu Stanowiącego NATO-Rosja, w którym Sojusz zobowiązał się do utrzymania status quo.

W myśl zasady na złodzieju czapka gore, Kreml zarzuca NATO łamanie układów i stosowanie podwójnych standardów. Nie zwraca uwagi na jednostronne działania, czyli łamiącą prawo międzynarodowe hybrydową agresję na Ukrainę. Nie wspomina o takich drobiazgach, jak alarm bojowy rosyjskich sił jądrowych podczas zaboru Krymu, serii największych poradzieckich manewrów z użyciem dziesiątków „samolotów podwójnego zastosowania” oraz lotach bombowców strategicznych na granicach NATO i USA.

Powszechne są także komentarze, w rodzaju tych autorstwa Aleksandra Szyrokorada - piewcy NKWD, który wychwala złotą myśl Putina o tym, że Polacy w 1939 r. dostali właściwie to, na co zasłużyli. Szyrokorad przypomina "polskim panom" "opłakane skutki zadarcia z Rosją" w latach 1830, 1863 i 1944, co z pewnością "zmusi biurokratyczny plankton Warszawy" do rozważenia następstw nowej awantury, czytaj prób wzmocnienia NATO w naszym kraju. Pomijając retorykę upadłego supermocarstwa, czym grozi nam Rosja?

Adekwatna odpowiedź

Grozi nie tylko Polsce, ale całej Europie i USA. Na początek stały zestaw, czyli rakiety operacyjne Iskander w obwodzie kaliningradzkim i na Krymie, w darmowym pakiecie z głowicami jądrowymi. Kreml w ogóle zastanawia się nad wypowiedzeniem układu o likwidacji rakiet bliskiego i średniego zasięgu, których celem może być tylko Europa. Moskwa reaktywuje także dwie armie pancerne o typowo ofensywnym charakterze.

Ponadto przygotowuje kolejowe platformy startowe dla strategicznych rakiet balistycznych. Nie mogą ich wykryć satelity ponieważ wyglądają jak zwykłe kolejowe kontenery. Rosja modernizuje atomową triadę, wprowadzając rakiety zdolne do przełamania każdego systemu antyrakietowego.

Wreszcie Kreml wypuszcza kontrolowane wycieki informacji o wznowieniu sowieckich prac nad tzw. bronią martwej ręki, czyli systemem nieodwracalnego odwetu jądrowego, zdolnego do działania nawet w przypadku zniszczenia centrów dowodzenia i śmierci ostatniego Rosjanina. Kontynuuje konwencjonalny program zbrojeniowy - 2020, ze szczególnym uwzględnieniem sił lądowych i lotnictwa taktycznego. Brzmi przerażająco, bo gdy zestawić kremlowskie oskarżenia NATO z retoryką "miłującej pokój" Rosji, to sytuacja zaczyna przypominać tą z "Lodołamacza" Wiktora Suworowa.

Według rosyjskich ekspertów, nawet tych z grona wojskowych, znaczna część przedsięwzięć to groźby papierowe. Wypowiedzenie układu o likwidacji rakiet małego i średniego zasięgu stanowi śmiertelną groźbę dla rakietowych sił strategicznych, bo w zasięgu takich rakiet Sojuszu znajdzie się większość lądowych i morskich baz Rosji.

Jeśli chodzi o armie pancerne, to nie powstaną szybko jeśli w ogóle, ze względu na problemy infrastrukturalne i finansowe. W sytuacji gdy baryłka ropy naftowej kosztuje tylko 43 dolary, a rosyjski budżet był konstruowany przy założeniu ceny 100 dolarów, dziura finansowa rośnie błyskawicznie, co stawia pod znakiem zapytania nie tylko armie pancerne, ale cały program modernizacji sił zbrojnych.

Nie zniknęły także inne bolączki sił zbrojnych, od korupcji i niezdolność przemysłu obronnego do realizacji zamówień obronnych, a skończywszy na demografii, która wpływa na niedostateczną liczbę wykwalifikowanych specjalistów kontraktowych oraz zwykłych poborowych. Wszystko wskazuje, że w 2030 r. rosyjska armia zejdzie poniżej pułapu 700 tys. żołnierzy, co jak na największy kraj świata nie jest wartością przesadną.

Ponadto, jak wskazują rosyjscy eksperci, europejski system przeciwrakietowy, a więc ewentualny polski komponent, nie jest zagrożeniem dla Rosji, w przeciwieństwie do jego globalnego odpowiednika tworzonego przez USA. Z tym ,że koszt organizacji powołanych niedawno sił powietrzno-kosmicznych Rosji, przeznaczonych dla jego zwalczania, to kwota 60 mld dolarów, których w budżecie nie ma i szybko nie będzie

. Jeszcze ciekawsze są wyniki rosyjskich analiz zagrożenia ze strony NATO. Znany politolog Aleksiej Arbatow twierdzi, że Sojusz nie zagraża Rosji, bo ma charakter obronny, co wynika z Traktatu Waszyngtońskiego, a ryzyko przypadkowego konfliktu niweluje konsensus decyzyjny.

Podobnego zdania, choć z innego punktu widzenia, jest Aleksander Chramczychin wicedyrektor Instytutu Analiz Politycznych i Wojskowych, który mówi: kryzys ukraiński wykazał, przy czym po raz kolejny, ciągle postępującą degradację europejskiego komponentu NATO. Zagrożenie ze strony Sojuszu to propagandowy mit.

Co ciekawe, podobnego zdania są analitycy amerykańscy. W raporcie Heritage Foundation - Indeks siły militarnej USA 2015 - możemy przeczytać, że m.in. ze względu na agresywność Rosji, Europa jest narażona na niestabilność, szczególnie w regionach granicznych. Tymczasem europejskie NATO wymaga pilnej konsolidacji, w innym przypadku nie będzie zdolne do pełnienia roli filaru bezpieczeństwa na kontynencie. Sojusz wymaga przeprofilowania z dotychczasowych zadań antyterrorystycznych i stabilizacyjnych, bo z 2 mln żołnierzy NATO, tylko 100 tys. (5 proc.) jest zdolne do działania poza terytorium własnego państwa.

Na tle ograniczenia amerykańskiej obecności w Europie, szczególnie niepokoją redukcje sił zbrojnych Niemiec, Francji i Wlk. Brytanii. W celu poprawy zdolności bojowej NATO uzasadnione jest zwiększenie amerykańskiej obecności na wschodniej flance Sojuszu, według koncepcji baz przedniego skraju (składnic sprzętu i uzbrojenia do alarmowego i rotacyjnego wykorzystania).

Podsumowaniem niech będzie opinia rosyjskiego sztabu generalnego, który uważa prawdopodobieństwo konfliktu z NATO za niezwykle niskie, w przeciwieństwie do ewentualności konfliktu lokalnego. I w tej definicji tkwi chyba odpowiedź na wydumaną agresywność Sojuszu.

Wykopać USA z Europy

Zgodnie z raportem szefa wywiadowni Stratfor Georga Friedmanna najważniejszym elementem amerykańskiej dominacji jest niedopuszczenie do powstania w Euroazji kontynentalnego państwa - regionalnego hegemona. Tymczasem gdy Kreml odrzucił integrację w zachodnie struktury, na rzecz strategii "globalnego centrum siły w wielobiegunowym świecie", USA zetknęły się z takim właśnie procesem i muszą zapobiec recydywie moskiewskiego imperializmu. Waszyngton modeluje regionalne siły niezależne od Rosji, udziela im pomocy finansowej, aż do wsparcia militarnego, w przypadku gdy wymaga tego sytuacja.

Zdaniem Kremla, obszarem takiej geopolitycznej konfrontacji między Rosją i USA jest obecnie Ukraina, czyli konflikt lokalny, w którym chcąc nie chcąc udział bierze także Europa. Dlatego, jak twierdzi Friedmann obiektem militarnego szantażu Rosji jest nie tylko i nie tyle Waszyngton oraz Kijów (wg Rosji ukraińskie rządy są niesuwerenne w polityce zagranicznej), a przede wszystkim główne stolice "starej" Europy, najbardziej podatne na tego rodzaju presję.

Moskwa liczy na wywołanie rozdźwięku między USA, a UE i NATO oraz podziałów wewnątrz obu organizacji. Innymi słowy Rosja próbuje zastraszyć słabą Europę z jej instytucjonalną niewydolnością, pogłębioną dodatkowo kryzysem cywilizacyjnym i ekonomicznym. Nieprzypadkowo za najważniejszych partnerów Moskwa uważa Berlin i Paryż. Niemiecka gospodarka uzależniona od eksportu, wpływa silnie na politykę wschodnią kanclerz Angeli Merkel, bo Rosja jest zbyt ważnym rynkiem zbytu, aby Berlin odwrócił się od niej definitywnie. Francja zawsze porusza się w kierunku wyznaczonym przez machający niemiecki ogon.

Dlatego Putinowi jest wygodniej negocjować z Merkel i Hollandem, współdecydując jednak o losach całej UE oraz NATO, a de facto manipulując Europą. Nic dziwnego, że nowi członkowie obu organizacji upominający się o swoją podmiotowość, czyli o prawo decydowania o sobie wywołują rosyjskie rozdrażnienie. Stają się bowiem niechcianymi partnerami europejskiego dialogu, przyczyniając się do ograniczenia rosyjskiej strefy buforowego bezpieczeństwa.

Zatem krótkoterminowym celem Moskwy w Europie jest wyłączenie głosu państw frontowych NATO, odzyskanie protektoratu nad Ukrainą i odtworzenie w ten sposób geopolitycznego status quo. Celem strategicznym pozostaje wykopanie USA z Euroazji i odzyskanie pozycji hegemona, przypieczętowane nowym porozumieniem w sprawie architektury europejskiego bezpieczeństwa, w którym NATO utraci rolę gwaranta.

Nieprzypadkowo i nie od dziś minister spraw zagranicznych Rosji Siergiej Ławrow lansuje tezę o zmierzchu NATO, jako filaru europejskiej stabilności. Ot i cała filozofia militarnego szantażu, który jest wyłącznie instrumentem politycznym. W typowo rosyjskiej manierze zresztą, bo Moskwa nigdy nie błyszczała soft power, wprost odwrotnie do wojskowej polityki zagranicznej.

Czy możemy spokojnie przyjąć, że nie ma rosyjskiego zagrożenia militarnego i ryzyka wybuchu konfliktu między Rosją i NATO? Wszystko na to wskazuje, zważywszy choćby na fakt, że Moskwa zwiększa zakupy amerykańskich obligacji skarbowych, podnosząc ich sumę do 79 mld dolarów. Ale to w sytuacji ekonomicznej Rosji tkwi największe niebezpieczeństwo, a wtedy wojenny szantaż Kremla może przejść w fazę realnego scenariusza, zgodnego z zasadą samospełniającej się przepowiedni.

Nie zapędzać niedźwiedzia w pułapkę

Jak mówi politolog Andriej Piontkowski obecną sytuację międzynarodową Rosji odzwierciedla powiedzenie - dostała to czego chciała! Krymska euforia okazała się bardzo kosztowna, bo Rosja znalazła się w "natowskiej klatce", i nie tylko. Przy całej słabości Sojuszu, Moskwa nie spodziewała się jednomyślnej decyzji ostatniego szczytu NATO w sprawie rotacyjnej obecności na wschodniej flance, organizacji szpicy i podniesienia narodowych wydatków obronnych.

Ponadto, Rosja zetknęła się z narastającą nieufnością Skandynawów ciążących wyraźnie ku Sojuszowi, i wobec takiej samej niechęci w basenie Morza Czarnego. Putin próbuje niwelować izolację międzynarodową, ogłaszając dalekowschodni zwrot Rosji.

Jednak myli się grubo ten, kto wierzy, że Chiny i Indie zaryzykują konflikt ze swoimi głównymi partnerami gospodarczymi, czyli USA i UE. Azja nie będzie się biła za Rosję. Założyciel dziennika "Kommiersant" Aleksander Jakowlew (obecnie wzięty bloger) widzi Rosję w potrójnym uścisku: spadku popytu na surowce energetyczne, dramatycznym spadku wartości rubla i rezerw walutowych oraz sankcji technologicznych i finansowych. Radzi, aby Rosjanie mający paszporty wyjechali z kraju na kilka miesięcy, bo jesień może być gorąca. Albo nastąpi pałacowy przewrót, albo niepokoje ekonomiczne (nie polityczne), które wyleją się na ulice.

Może to nazbyt dramatyczny scenariusz, chodzi jednak o nieprzewidywalność Rosji, która może pchnąć ją do eskalowania napięcia międzynarodowego, w celu odwrócenia uwagi społecznej od złej sytuacji ekonomicznej. A także wymuszenia na Zachodzie dogodnych dla siebie ustępstw. To dlatego Moskiewskie Centrum Carnegie nazwało Rosję upadłym mocarstwem, organizacją bogatych urzędników, których światopogląd kształtują na dodatek służby specjalne, znane z przywiązania do teorii spiskowych. Razem wziąwszy, decyzyjna mieszanka wybuchowa, łącząca cynizm, strach przed odpowiedzialnością i obawę o miliardowe fortuny.

Z drugiej strony, Rosja potrafi być w swojej nieprzewidywalności bardzo racjonalna. Jej przewaga nad dowolną demokracją świata polega na scentralizowanym systemie decyzyjnym, oznaczającym zawsze większą gotowość do uruchomienia konfrontacji. Na tym zresztą polegała do niedawna bezczelna strategia międzynarodowa Rosji, obliczona na działanie zanim Zachód uzgodni metody reagowania. Czy Kreml w obliczu utraty władzy i majątków, nie sięgnie po wojnę, jako metodę rozwiązania kłopotów, uzyskując początkowe zaskoczenie? Czy po Putinie do władzy nie dojdą jeszcze bardziej nieobliczalni imperialni szowiniści? Słowem Rosji nie można tylko izolować i karać, potrzebny jest dialog, ale według takich reguł aby nieuchronny kompromis nie oznaczał kolejnej kapitulacji Zachodu.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Zobacz także
Komentarze (337)