Stanisław Żaryn o ustaleniach śledczych ws. Ramana Pratasiewicza
23 maja służby reżimu Aleksandra Łukaszenki zmusiły do lądowania zarejestrowany w Polsce samolot linii lotniczych Ryanair. Celem tego działania było aresztowanie niezależnego białoruskiego dziennikarza Ramana Pratasiewicza. Śledztwo w sprawie porwania polskiego samolotu prowadziły polskie służby specjalne.
10.12.2021 10:59
Rzecznik ministra koordynatora służb specjalnych Stanisław Żaryn przedstawił wyniki śledztwa dotyczącego porwania polskiego samolotu z Ramanem Pratasiewiczem na pokładzie. Podczas piątkowej konferencji prasowej przedstawiona został prezentacja audiowizualna, w której pokazano, jaka była kolejność zdarzeń w dniu zatrzymania białoruskiego dziennikarza.
Nagrania z wieży kontroli lotów
W prezentacji znalazły się między innymi nagrania rozmów, jakie oficer kontroli lotów z wieży w Mińsku przeprowadził z pilotem polskiego samolotu. Kontroler poinformował pilota, że na pokładzie może znajdować się bomba i nakazał mu lądowanie na lotnisku w Mińsku.
Jak wynika z nagrań, pilot dopytywał, skąd pochodzi informacja o rzekomym ładunku wybuchowym. Ta miała pochodzić od służb specjalnych, które otrzymały ją od organizacji Hamas. Jednak Hamas stanowczo zaprzeczył takiemu scenariuszowi. Ponadto informacja, na którą powoływał się kontroler, dotarła na europejskie lotniska już po lądowaniu w Mińsku.
"Przejawy terroryzmu państwowego"
Na fałszywy charakter informacji o bombie wskazywać mogło również zachowanie służb w Mińsku. Pasażerów ewakuowano niespiesznie, a przeszukania luku bagażowego i samych bagaży dokonano w bezpośrednim sąsiedztwie terminala.
- Dowody wskazują jednoznacznie, że była to akcja służb, mająca na celu zatrzymanie przeciwnika politycznego Alaksandra Łukaszenki - podsumował prezentację Stanisław Żaryn. - Zdecydowanie mamy do czynienia z czymś, co należy interpretować jako przejawy terroryzmu państwowego - dodał.
Pratasiewicz: wróg numer jeden
O tym, dlaczego Łukaszence zależało na aresztowaniu Pratasiewicza, Wirtualna Polska rozmawiała tuż po jego zatrzymaniu z białoruskim dziennikarzem Aleksiejem Dzikawickim. - On jest dla tej junty, jak to nazywam, wrogiem numer jeden. Jest jedną z najbardziej znienawidzonych przez reżim osób, bo to on założył na telegramie kanał Nexta, a rewolucji, która ma miejsce na Białorusi, mówi się, że jest "rewolucją Telegramu" - mówił.
Dziennikarz tłumaczył, że to właśnie dzięki Telegramowi tak skutecznie można było organizować wszystkie protesty, a największą rolę w logistyce odegrał właśnie kanał Nexta. Telegram funkcjonował, pomimo działań reżimu polegających na zwalnianiu prędkości internetu. - Nawet przy 10-proc. prędkości sieci można było korzystać z tych kanałów, a wszystkie inne portale nie działały - wskazał.
Dzikawicki mówił wówczas również o tym, jak trudna jest sytuacja wielu białoruskich opozycjonistów. Wskazywał, że Europa nie jest zainteresowana ich losem, a jej uwaga skupia się na Białorusi tylko wtedy, kiedy dochodzi do jakiegoś kryzysu.