Służby nie zdały egzaminu? Gen. Rapacki uderza w rząd i policję, politycy PiS bagatelizują sprawę
Fizyczny atak na ambasadora Rosji w Polsce ze strony ukraińskiej dziennikarki stał się pretekstem dla Kremla do propagandowego uderzenia w nasz kraj. Eksperci twierdzą, że polskie służby nie powinny były do tego dopuścić. Politycy PiS nieoficjalnie twierdzą jednak, że ludziom oblanie czerwoną mazią ambasadora wrogiego państwa może się podobać. Tyle że najbardziej poszkodowani całą sytuacją mogą być polscy dyplomaci w Rosji.
10.05.2022 | aktual.: 10.05.2022 16:19
Kto pozwolił na incydent 9 maja? To pytanie pojawia się w politycznych kuluarach.
Przypomnijmy: to właśnie w Dzień Zwycięstwa ambasador Federacji Rosyjskiej Siergiej Andriejew, w otoczeniu rosyjskich dyplomatów, postanowił złożyć kwiaty przed pomnikiem żołnierzy radzieckich poległych w czasie II wojny światowej.
Andriejew został oblany czerwoną cieczą symbolizującą ukraińską krew. Jedną z rzucających była ukraińska dziennikarka Iryna Zemlyana. O sprawie zrobiło się głośno w światowych mediach, przede wszystkim w Rosji, której władze i aparat propagandy otrzymały pretekst do krytyki naszego kraju "za faszystowski atak na ambasadora".
Wielu ekspertów w Polsce twierdzi, ze polskie władze niepotrzebnie dały pretekst Rosji, nie zabezpieczając odpowiednio uroczystości z udziałem Andriejewa.
- To wydarzenie powinno być zabezpieczone w taki sposób, by nie stało się nic ambasadorowi i innym rosyjskim dyplomatom. Bez względu na to, czy szanujemy Rosję, czy też nie - mówi Wirtualnej Polsce gen. Adam Rapacki, były policjant i wiceminister spraw wewnętrznych.
Co ciekawe, Rosjanie z kilkudniowym wyprzedzeniem poinformowali stronę polską, że planują obecność na cmentarzu żołnierzy radzieckich, ale jednocześnie sami nie zrobili wystarczająco wiele, by ochronić swojego ambasadora w Polsce przed spodziewanymi incydentami.
Czy jednak jest to usprawiedliwienie dla polskiej policji, która - zdaniem komentatorów i specjalistów - powinna była zabezpieczyć ambasadora od początku uroczystości, a nie dopiero wtedy, gdy oblano go czerwoną cieczą? - Co prawda ambasadorowi rząd odradzał udział w uroczystości 9 maja, ale nie zmienia to faktu, że ta uroczystość powinna być odpowiednio ochraniana, po to, by ograniczyć możliwość wystąpienia incydentów takich choćby, jak widzieliśmy - przekonuje w rozmowie z WP gen. Rapacki.
Jak dodaje były funkcjonariusz, "mogło dojść do tragicznych wydarzeń", bo bezpośrednio przy ambasadorze Rosji przez jakiś czas nie było policji. Kordon funkcjonariuszy otoczył Siergiejewa dopiero po oblaniu go cieczą. Następnie policja pomogła ambasadorowi wydostać się z tłumu i odjechać.
- Ambasador Rosji, delikatnie mówiąc, nie kocha Polski i Polaków, kłamie w żywe oczy. Nie trzeba go szanować, ale jednak należy pamiętać, że jest dyplomatą i zadaniem państwa-gospodarza jest ochranianie go, tak, by mógł wykonywać swoje obowiązki - dodaje były zastępca Komendanta Głównego Policji.
- To wszystko wyglądało słabo - podkreśla gen. Rapacki. - Niestety, jeszcze słabiej wyglądały próby tłumaczenia zachowania rządu i policji - przekonuje nasz rozmówca.
Szef MSWiA Mariusz Kamiński tłumaczył 9 maja, że "zgromadzenie przeciwników rosyjskiej agresji na Ukrainę, gdzie każdego dnia dochodzi do zbrodni ludobójstwa, było legalne", a "emocje ukraińskich kobiet, biorących udział w manifestacji, których mężowie dzielnie walczą w obronie ojczyzny, są zrozumiałe". - To nie są przekonujące tłumaczenia. Zadaniem służb jest ochraniać dyplomatę - zwraca uwagę gen. Rapacki.
Nasz rozmówca zauważa jednak, że mimo wszystko dziwi go także, iż przy Siergieju Andriejewie nie było żadnej ochrony ze strony ambasady Rosji. - Myślę, że to mógł być element prowokacji ze strony samego ambasadora. Niemniej nie usprawiedliwia to policji, która powinna go zabezpieczać. Przecież można było się spodziewać, że podczas uroczystości będzie sporo negatywnych emocji i coś może się wydarzyć - mówi nam były policjant.
- Państwo polskie musi zapewnić bezpieczeństwo rezydującym w Polsce dyplomatom. To wynika z prawa międzynarodowego. A prawo powinno być respektowane bez względu na to, czy kogoś lubimy, czy nie - podkreśla Rapacki.
Nasz rozmówca nawiązuje do art. 29 Konwencji Wiedeńskiej. Mówi on, że dyplomaci, także z państw wrogich - jak Rosja - podlegają szczególnej ochronie. "Osoba przedstawiciela dyplomatycznego jest nietykalna. (...) Państwo przyjmujące będzie traktować go z należytym szacunkiem i przedsięweźmie wszelkie odpowiednie kroki, aby zapobiec wszelkiemu zamachowi na jego osobę, wolność lub godność" - głosi art. 29. Konwencji Wiedeńskiej o stosunkach dyplomatycznych.
Jest jeszcze art. 136. kodeksu karnego, który mówi: "Kto na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej dopuszcza się czynnej napaści na głowę obcego państwa lub akredytowanego szefa przedstawicielstwa dyplomatycznego takiego państwa albo osobę korzystającą z podobnej ochrony na mocy ustaw, umów lub powszechnie uznanych zwyczajów międzynarodowych, podlega karze pozbawienia wolności od 3 miesięcy do lat 5".
Zwróciliśmy się z pytaniami o ocenę wydarzenia do Komendy Stołecznej Policji. Zapytaliśmy m.in. o motywy postępowania polskich funkcjonariuszy. Do momentu publikacji tekstu nie otrzymaliśmy odpowiedzi.
Mieszane uczucia w PiS
Jakie reakcje sprawa wywołuje w PiS? Uczucia są mieszane. Z jednej strony są politycy, którzy podkreślają, że do oblania czerwoną cieczą rosyjskiego ambasadora nigdy nie powinno dojść. Tego typu sytuacja nie powinna mieć miejsca, a rolą każdego państwa, które gości dyplomatów - nawet państw, z którymi jest się w sporze - jest traktowanie ich z szacunkiem i godnością. Osobiście uważam, że ten atak absolutnie jest nie do obrony. Nic nie uzasadnia takiego ataku na reprezentantów innego kraju" - powiedział europoseł PiS, były szef MSWiA Joachim Brudziński w rozmowie z Interią.
Jeden z rozmówców WP w PiS zauważa, że przekaz Brudzińskiego jest zupełnie odmienny od stanowiska obecnego szefa MSWiA, Mariusza Kamińskiego. - Nie jest to przypadek, "Jojo" tym samym obarcza odpowiedzialnością za zdarzenie właśnie "Maria" ["Jojo" i "Mario" to pseudonimy byłego i obecnego szefa MSWiA] - twierdzi nasze źródło z partii rządzącej.
Ale są i tacy politycy PiS , którzy bagatelizują wydarzenie. A nawet twierdzą, że dobrze się stało. - Zwykli ludzie cieszą się, że kacap dostał czerwoną cieczą - mówi jeden z działaczy. I dodaje, że na ulicy nie dyskutuje się jak w "twitterowej bańce", gdzie komentatorzy ostrzegają przed narażaniem się Rosji, "świętości i nietykalności ambasadorów" obcych państw.
- Trzeba było Andriejewa wyrzucić wcześniej z Polski - komentuje się w PiS.
Jeden z rozmówców z obozu władzy. - Nasze MSZ powinno być przygotowane na to, że Rosja będzie dążyła do prowokacji i taką prowokację dostała. To nie MSWiA jest winne, bo ruskiego ambasadora od co najmniej miesiąca nie powinno już tu być.
Ambasador Rosji oblany farbą. Komentarz premiera
Dziennikarka Wirtualnej Polski Kinga Lewandowska zapytała premiera Mateusza Morawieckiego na konferencji prasowej o poniedziałkowy incydent z udziałem ambasadora Rosji.
- Ministerstwo Spraw Zagranicznych przesłało specjalną notę do ambasadora Federacji Rosyjskiej, by nie uczestniczył w upamiętnianiu 9 maja w taki sposób jak zamierzał ze względu na prowokacyjny charakter takiego działania. Przestroga wyszła wcześniej. Ambasador powinien się do tego dostosować - oświadczył premier Mateusz Morawiecki.
- Zbrodnie rosyjskie na Ukrainie są tak strasznym doświadczeniem wielu ludzi, że w jasny sposób pojawienie się ambasadora jest prowokacją. Rosjanie znani są z tego, że dokonują prowokacji. Prowokują na różne sposoby w różnych miejscach na świecie. My również tego doświadczyliśmy - stwierdził premier.
Stanowisko wydało MSZ. "Wydarzenie, do którego doszło dzisiaj, podczas składania wieńców przy grobach poległych żołnierzy sowieckich przez ambasadora Federacji Rosyjskiej, stanowi incydent, który nie powinien mieć miejsca, incydent ze wszech miar godny ubolewania" - oświadczyło Ministerstwo Spraw Zagranicznych.
Politycy PiS zwracają uwagę, że stanowisko MSZ różni się znacznie od komunikatu MSWiA, któremu to resortowi podlega policja.
Polscy dyplomaci zagrożeni? MSZ uspokaja
Niezależnie od partyjnych i rządowych ocen, sytuacja z ambasadorem Rosji stawia wciąż pozostających w Rosji polskich dyplomatów w jeszcze trudniejszej sytuacji.
Czy rząd podjął działania zwiększające bezpieczeństwo polskich dyplomatów w Rosji? - Tak, podjęliśmy takie kroki. Ze względów bezpieczeństwa oczywiście nie będziemy ujawniać, jakie - mówi nam nieoficjalnie ważny przedstawiciel MSZ. Wedle naszych informacji MSZ monitoruje sytuację nie tylko dyplomatów, ale też Polaków mieszkających w Rosji, którzy mogą być w jakiś sposób zagrożeni odwetem.
Sytuacja nie jest łatwa. Po agresji Rosji na Ukrainę doszło do zaostrzenia relacji dyplomatycznych pomiędzy Polską a Rosją. Jak pisała niedawno "Rzeczpospolita", Polscy dyplomaci niemal codziennie narażeni są na szykany ze strony rosyjskich i białoruskich służb. Rosjanie odcięli polskie placówki dyplomatyczne od środków zgromadzonych w bankach, organizują antypolskie demonstracje, a nawet blokowali ulice, by utrudnić naszym dyplomatom wyjazd do Polski.
Szykany nasiliły się po wydaleniu z Polski pod koniec marca 45 rosyjskich dyplomatów, którzy zdaniem polskiego rządu prowadzili w naszym kraju działania niezgodne z polskim prawem.
Jak pisała "Rz", w polskich placówkach dyplomatycznych na terenie Rosji i Białorusi pracuje teraz zaledwie po kilkunastu dyplomatów. Nieoficjalnie Wirtualna Polska potwierdziła te informacje.
Jak słyszymy, dyplomaci i pracownicy naszych placówek od kilku miesięcy narażeni są w Rosji nawet na próby zastraszania. Wciąż trwa też presja kontrwywiadowcza - polscy dyplomaci są śledzeni, każdy wchodzący do budynku placówki RP jest nagrywany.
- Ambasadorzy pracujący na terenie Federacji Rosyjskiej podejmują ryzyko - stwierdził w poniedziałek rzecznik rządu Piotr Mueller.
W tle pozostają pytania, czy Polska nie powinna wcześniej zdecydować o wydaleniu rosyjskiego ambasadora. O takim scenariuszu mówi się od początku inwazji Rosji na Ukrainę. Polski rząd jednak się na to nie zdecydował, choć MSZ nie wyklucza w przyszłości takiego ruchu.
Michał Wróblewski, dziennikarz Wirtualnej Polski