Rosyjski polityk straszy Polskę. Generałowie nie mają wątpliwości
Wiceprzewodniczący rosyjskiej Dumy Piotr Tołstoj wypowiedział słowa, które wywołały niemałe poruszenie. W wywiadzie dla włoskiego dziennika "La Repubblica" stwierdził, że wojna w Ukrainie skończy się, gdy rosyjska armia zatrzyma się na granicy z Polską.
10.05.2022 | aktual.: 10.05.2022 09:47
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Piotr Tołstoj jest potomkiem znanego pisarza, Lwa Tołstoja. W Rosji pełni ważną funkcję, ponieważ jest wiceprzewodniczącym Dumy Państwowej. Podobnie jak inni rosyjscy politycy, również on grozi Polsce. - Pomimo pomocy ze strony Europy oraz histerii Borisa Johnsona i Mario Draghiego, zakończymy "operację specjalną", kiedy będzie nam to odpowiadało. Myślę, że zatrzymamy się na granicy z Polską - stwierdził.
Generałowie nie wierzą w siłę Rosji
Słowa rosyjskiego polityka komentują dla "Faktu" polscy wojskowi. Generał Stanisław Koziej przekonuje, że tego typu wypowiedzi nie można brać na poważnie. - One są raczej straszakiem dla nas, ale bardzo marnym straszakiem. Rosjanie nie mają żadnych szans pokonania całej Ukrainy - wyjaśnia.
Jego zdaniem niemożliwe jest, by Rosjanie po ewentualnej wygranej bitwie w Donbasie, od razu byli gotowi do kolejnej operacji. Według gen. Kozieja rosyjska armia potrzebowałaby co najmniej miesiąca, by rozpocząć atak na Odessę. - To maksymalnie, co mogliby zrobić. Takie słowa padają celowo po to, aby bardziej usiłować straszyć, oddziaływać na Ukraińców, ale nie na nas – dodaje.
Podobnego zdania jest generał Waldemar Skrzypczak, który twierdzi, że słowa Tołstoja należy rozpatrywać wyłącznie w kategorii propagandy. - Oni teraz ratują twarz przed narodem rosyjskim, bo nie chcą się przyznać do przegranej wojny. Jeżeli ta sprawa, że oni przegrali, ujrzy światło dzienne, to ten parlament ludzie przepędzą kijami, jak kiedyś bojarów przepędzali - tłumaczy były dowódca Wojsk Lądowych.
Gen. Skrzypczak również nie wierzy w możliwości rosyjskiego wojska. Jest zdania, że Rosjanom brakuje zapasów, więc jedynym wyjściem byłoby zmobilizowanie całego narodu. - Musieliby całą gospodarkę przestawić na wojenną. A to oznacza, że musieliby przekształcić państwo w totalitarne, w którym wszystko podporządkowane jest wojnie. A to znów znaczy, że w czasie długotrwałej wojny Rosja zniknęłaby z mapy świata - przewiduje rozmówca "Faktu".
Zobacz także
Incydent w Warszawie
9 maja Rosja obchodziła dzień zwycięstwa nad hitlerowskimi Niemcami. W tym dniu przedstawiciele rosyjskiej ambasady z Siergiejem Andriejewem na czele próbowali złożyć wieńce na Cmentarzu Mauzoleum Żołnierzy Radzieckich. Uniemożliwili im to licznie przybyli demonstranci z polskimi i ukraińskimi flagami, którzy przywitali Rosjan okrzykami: "faszyści", "zabójcy", "Putin ch...".
Andriejew został oblany czerwoną substancją i wraz z towarzyszącymi mu członkami delegacji wrócili do służbowego auta, które otoczyli demonstranci.
Na ten incydent, szeroko opisywany przez agencje Ria Novosti i TASS, zareagowała na swoim kanale na Telegramie rzeczniczka rosyjskiego MSZ Maria Zacharowa. Według niej "zwolennicy neonazizmu po raz kolejny odsłonili swoją twarz - i jest ona krwawa".
Wiele informacji traktujących o rzekomych atakach i agresji ze strony ukraińskiej, które podają rosyjskie media, prawdopodobnie nie jest prawdziwych. Takie doniesienia mogą być elementem wojny informacyjnej ze strony Federacji Rosyjskiej.
Źródło: fakt.pl