PublicystykaShlomo Avineri: Zbrodnia Polski przeciw historii

Shlomo Avineri: Zbrodnia Polski przeciw historii

Całkowita destrukcja państwa polskiego i jego instytucji uczyniła z Polski idealne miejsce dla niemieckich obozów śmierci, w których zostało zamordowanych sześć milionów polskich obywateli - trzy miliony Żydów i trzy miliony etnicznych Polaków. Dlatego Polska ma prawo domagać się, by obozy te nie były nazywane "polskimi obozami zagłady". To były niemieckie obozy w okupowanej Polsce. Ale obecny polski rząd robi poważny błąd próbując uczynić wszelkie wzmianki o "polskich obozach zagłady" przestępstwem - pisze Shlomo Avineri. Artykuł w języku polskim ukazuje się w WP Opiniach w ramach współpracy z Project Syndicate.

Shlomo Avineri: Zbrodnia Polski przeciw historii
Źródło zdjęć: © Wikimedia Commons CC BY-SA

12.09.2016 | aktual.: 13.09.2016 17:12

Dotarłem z moimi rodzicami do Tel Awiwu na kilka miesięcy przed rozpoczęciem II wojny światowej. Reszta mojej szerszej rodziny - troje dziadków, siedmioro rodzeństwa mojej matki i pięcioro moich kuzynów - została w Polsce. Wszyscy zostali zamordowani w Holokauście.

Odwiedzałem Polskę wiele razy, zawsze w towarzystwie poczucia żydowskiej nieobecności. Moje książki i artykuły były tłumaczone na język polski. Wykładałem na Uniwersytecie Warszawskim i Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie. Niedawno zostałem wybrany na zagranicznego członka Polskiej Akademii Umiejętności. Mimo że moja znajomość polskiego jest nikła, historia tego kraju i jego kultura nie są mi obce.

Rozumiem więc, dlaczego polski rząd niedawno przyjął ustawę dotyczącą spraw historycznych. Ale jestem też wściekły.

Co zrozumiałe, Polacy postrzegają się przede wszystkim jako ofiary nazistów. Żaden inny kraj w okupowanej Europie nie doświadczył podobnych cierpień. Był to jedyny kraj, w którym pod niemiecką okupacją zlikwidowano instytucje rządowe, rozwiązano armię, zamknięto szkoły i uniwersytety. Nawet jego nazwę wymazano z mapy. Powtarzając osiemnastowieczne rozbiory Polski dokonane przez Rosję i Prusy, pakt Ribbentrop-Mołotow z 1939 roku, w rezultacie niemieckiej inwazji, doprowadził do sowieckiej okupacji wschodniej Polski. Po polskich władzach nie pozostał nawet ślad.

Całkowita destrukcja państwa polskiego i jego instytucji uczyniła z Polski idealne miejsce dla niemieckich obozów śmierci, w których zostało zamordowanych sześć milionów polskich obywateli - trzy miliony Żydów i trzy miliony etnicznych Polaków. Wszędzie poza Polską w kontrolowanej przez Niemców Europie naziści, choćby z powodów taktycznych, musieli zmagać się z lokalnymi rządami, często w bardzo skomplikowany sposób.

Dlatego Polska ma prawo domagać się, by obozy te nie były nazywane "polskimi obozami zagłady" (błąd ten popełnił nawet prezydent USA Barack Obama)
. To były niemieckie obozy w okupowanej Polsce.

Ale obecny polski rząd robi poważny błąd próbując uczynić wszelkie wzmianki o "polskich obozach zagłady" przestępstwem. Tylko niedemokratyczne reżimy używają takich środków, zamiast polegać na publicznym dyskursie, historycznych wyjaśnieniach, kontaktach dyplomatycznych i edukacji.

Zgłoszony przez rząd projekt ustawy idzie nawet dalej: przestępstwem czyni każdą wzmiankę o roli etnicznych Polaków w Holokauście. Odnosi się to także do tego, co nazywa "prawdą historyczną" o masakrze Żydów przez ich polskich sąsiadów w Jedwabnem.

Kiedy historyk Jan Gross opublikował wyniki swoich badań wskazujące, że Polacy, a nie Niemcy spalili żywcem setki Żydów z Jedwabnego, Polska naturalnie przeżyła poważny kryzys sumienia. Dwóch prezydentów Polski - Aleksander Kwaśniewski i Bronisław Komorowski - zaakceptowało te ustalenia i publicznie poprosiło ofiary o wybaczenie. Jak powiedział Komorowski, "nawet naród ofiar musiał uznać, że bywał sprawcą". Teraz jednak władze twierdzą, że sprawa musi być zbadana raz jeszcze, domagając się nawet ekshumacji zbiorowych grobów.

Poglądy i ideologia rządu są wewnętrzną sprawą Polski. Ale jeśli chce rozmyć lub zaprzeczyć problematycznym aspektom polskiej historii, nawet ci, którzy identyfikują się z polskim cierpieniem, mogą postawić pytania, które ze względu na okropne cierpienia Polaków były dotychczas w dużej mierze ignorowane. Te pytania nie są ani trywialne, ani skierowane na zachowanie pojedynczych osób. Implikują narodowe decyzje.

Pierwsze pytanie dotyczy czasu wybuchu Powstania Warszawskiego w sierpniu 1944 roku. Polacy słusznie zwracają uwagę, że Armia Czerwona, która dotarła do Wisły, nie pomogła polskim powstańcom i praktycznie pozwoliła na swobodną pacyfikację insurekcji - co było jednym z najbardziej cynicznych ruchów Stalina.

Ale dlaczego polskie podziemie (Armia Krajowa), kontrolowane przez polski rząd na uchodźstwie w Londynie, uderzyło w tym momencie, kiedy Niemcy już wycofywali się, wschodnia Polska została już wyzwolona, a Armia Czerwona miała wyzwolić samą Warszawę? Oficjalne polskie wytłumaczenie mówi, że powstanie przeciwko Niemcom było też prewencyjnym uderzeniem przeciwko Związkowi Sowieckiemu, mającym zapewnić, że to polskie, a nie sowieckie siły wyzwoliły Warszawę.

To może uzasadnić (choć oczywiście nie usprawiedliwić) sowiecką odmowę pomocy Polakom. Ale pozostają pytania: dlaczego Armia Krajowa czekała ponad cztery lata, aby powstać przeciwko niemieckiej okupacji? Dlaczego nie przeszkodziła systematycznej zagładzie trzech milionów Żydów, polskich obywateli, albo dlaczego nie uderzyła podczas żydowskiego Powstania w Warszawskim Getcie w kwietniu 1943 roku?

Czasem słyszy się argumenty o tym, jak wiele sztuk broni AK wysłała - albo nie wysłała - do powstańców w getcie. Ale nie o to chodzi. Niemiecka pacyfikacja Powstania w Warszawskim Getcie trwała tygodniami; po stronie "aryjskiej" Polacy widzieli i słyszeli co się działo - i nic nie zrobili.

Nie możemy wiedzieć, jaki byłby efekt, gdyby Armia Krajowa dołączyła do Żydów - nie tylko w Warszawie, ale w całej okupowanej Polsce, gdzie przygotowywała tysiące swoich członków na możliwe powstanie. To, co jest pewne, to to że znacznie utrudniłoby to SS zlikwidowanie getta. Co więcej, dołączenie do "żydowskiego powstania" byłoby potężnym dowodem solidarności z polskimi Żydami. Chodzi mi o to, że podkreślanie moralnego wymiaru decyzji o wznieceniu powstania, aby nie dopuścić by Sowieci wyzwolili Warszawę, przy równoczesnym pomijaniu braku działań, aby powstrzymać mord trzech milionów polskich Żydów i dołączyć do powstania w getcie, może być zasadnie kwestionowane.

To zaś każe zadać inne długo tłamszone pytanie. W marcu 1939 roku rządy Francji i Wielkiej Brytanii już wiedziały, że polityka appeasementu wobec Hitlera zawiodła: po destrukcji Czechosłowacji nazistowskie Niemcy zwracały się przeciwko Polsce. Tej wiosny Wielka Brytania i Francja dały gwarancję obrony Polski przeciwko niemieckiej inwazji.

Równocześnie Związek Sowiecki zaproponował Brytyjczykom i Francuzom utworzenie wspólnego frontu przeciwko niemieckiej agresji na Polskę - co było pierwszą próbą utworzenia antynazistowskiego sojuszu Sowietów i Zachodu. W sierpniu 1939 r. francusko-angielska delegacja wojskowa przyjechała do Moskwy, gdzie szef sowieckiej delegacji, minister obrony Klimient Woroszyłow, zadał zachodnim oficerom proste pytanie: czy polski rząd zgodziłby się na wejście na swoje terytorium sowieckich wojsk, co byłoby konieczne dla odparcia niemieckiej inwazji?

Po tygodniach wahań, polski rząd odmówił. Jak zapytał jeden z ministrów polskiego rządu: "jeśli armia sowiecka wejdzie do Polski, kto wie, kiedy z niej wyjdzie?". Anglo-francusko-sowieckie rozmowy upadły, a kilka dni później podpisano Pakt Ribbentrop-Mołotow.

Polskie stanowisko można zrozumieć: odzyskując niepodległość w 1918 roku, Polska znalazła się w brutalnej wojnie z Armią Czerwoną, która była o mały włos od zajęcia Warszawy. Tylko francuska pomoc wojskowa pomogła odeprzeć Rosjan i ocalić niepodległość Polski. W 1939 roku wydawało się, że Polska obawiała się Sowietów bardziej niż nazistowskich Niemiec.

Nikt nie może wiedzieć czy Polska uniknęłaby niemieckiej okupacji, jeśli zgodziłaby się na wejście Armii Czerwonej w przypadku inwazji lub czy II wojna światowa i Holokaust się nie wydarzyły. Ale zasadnym jest twierdzenie, że rząd dokonał jednego z najbardziej z brzemiennych w skutkach i katastrofalnych wyborów w historii Polski. Tak czy inaczej jego stanowisko umożliwiło podpisanie paktu Ribbentrop-Mołotow, a Powstanie Warszawskie przyczyniło się do niemal całkowitego zniszczenia miasta.

W żaden sposób nie powinno być to interpretowane jako próba obwiniania ofiary. Moralna i historyczna wina należy do nazistowskich Niemiec i równolegle do Związku Sowieckiego. Ale jeśli obecny polski rząd chce zrewidować historię, musi zmierzyć się też z tymi szerszymi problemami. Naród i jego przywódcy są odpowiedzialni za konsekwencje swoich decyzji.

Niedawno odwiedziłem POLIN, żydowskie muzeum w Warszawie, zapoczątkowane przez prezydenta Kwaśniewskiego. Byłem głęboko poruszony nie tylko bogactwem i prezentacją materiałów, ale też zniuansowaniem i historyczną uczciwością, którą podszyty jest cały projekt: wystawa jasno pokazuje, że bez Żydów, Polska nie byłaby Polską.

Ale muzeum pokazuje też ciemniejszą stronę tej zaplątanej historii, szczególnie powstanie na przełomie XIX i XX wieku radykalnej nacjonalistycznej i antysemickiej endecji Romana Dmowskiego. Mój nieżydowski przyjaciel, który mi towarzyszył, powiedział mi: "nadszedł czas, by zbudować polskie muzeum o porównywalnym standardzie".

Mój przyjaciel ma rację. Ale obecny polski rząd podąża drogą, która jest zarówno zła, jak i niemądra. Jak pokazały to same Niemcy, najlepszym sposobem na ochronę Polski jest zmaganie się z prawdą.

Shlomo Avineri - profesor nauk politycznych na Uniwersytecie Hebrajskim w Jerozolimie i członek Izraelskiej Akademii Nauk Ścisłych i Humanistycznych. Był dyrektorem generalnym izraelskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych w czasie rządów Icchaka Rabina.

Copyright: Project Syndicate, 2016

Źródło artykułu:Project Syndicate
Zobacz także
Komentarze (0)