"Sekstaśma z politykiem PiS jest dobrej jakości". Mamy informacje o nagraniu
Jak ustaliła Wirtualna Polska, proceder nagrywania polityków, samorządowców, biznesmenów w agencjach towarzyskich na Podkarpaciu kwitł przez lata w najlepsze. – Taśm może być kilka tysięcy. Kluczowe nagranie jest dobrej jakości – mówi nam oficer służb znający kulisy afery z udziałem CBA i prominentnych polityków PiS.
Jest 2016 rok. Obecny szef CBA Ernest Bejda wzywa do gabinetu agenta Biura Wojciecha J. To funkcjonariusz, który w krótkim czasie otrzymał nadzwyczajne uprawnienia służbowe. Oficjalnie, by mógł udać się na południe Polski i zająć się tzw. aferą podkarpacką, w którą zamieszani byli znani politycy, przedstawiciele służb, prokuratury, a także biznesmeni. Nieoficjalnie, by szukać "haków” na byłego szefa CBA Pawła Wojtunika i jego ówczesnych podwładnych, dyrektorów delegatur Roberta Płoszaja i Roberta Gawrysia.
Kamera wszystko dobrze nagrała
Przy okazji Bejda wysyła J., by sprawdził m.in. czy są nagrania z udziałem polityków PiS w agencjach towarzyskich. To właśnie wtedy szef CBA informuje funkcjonariusza, że "takich taśm mogą być tysiące”.
Informatorem Wojciecha J., a dokładniej Osobowym Źródłem Informacji (OZI), zostaje jeden z funkcjonariuszy służb pracujących na Podkarpaciu. To on udostępnia mu nagranie z prominentnym politykiem PiS. Na nagraniu z 2014 roku miał on uprawiać seks z ukraińską prostytutką. Według zawiadomienia do prokuratury generalnej, które złożyła pełnomocnik Wojciecha J., nagrany miał zostać marszałek Sejmu, a wówczas poseł PiS Marek Kuchciński. A Kancelaria Sejmu stanowczo zaprzecza tym informacjom i w odpowiedzi zawiadamia prokuraturę.
Trwa ładowanie wpisu: twitter
Oficer znający kulisy sprawy: - Nagranie jest dobrej jakości. Prawdopodobnie zostało sporządzone w agencji na tzw. Zameczku pod Rzeszowem. To znany, oddalony kilkadziesiąt kilometrów od miasta zespół pałacowy, z luksusowymi pokojami. Dziewczyna na nagraniu ma blond włosy, mogła nosić perukę z jasnymi włosami. Wygląda co najwyżej na 15 lat. Kamera została sprytnie umieszczona, zamontowana prawdopodobnie w ścianie – na wysokości łóżka. Z takiej perspektywy jest nagranie. Trwa kilkanaście minut – mówi nam nasze źródło.
- W Zameczku często dochodziło do takich imprez z udziałem polityków i biznesmenów. Dziewczyny były dowożone na życzenie klientów. Najczęściej były to Ukrainki, które miały wyrobioną kartę pobytu na sześć miesięcy albo dłużej. Proceder ściągania dziewczyn trwał przez długi czas – dodaje nasz rozmówca.
Według naszych informacji, na początku następnego tygodnia jedna ze stacji telewizyjnych opublikuje materiał, opisujący proceder korzystania przez polityków z usług prostytutek.
Oficer CBŚ stał za nagrywaniem
Podkarpackie domy publiczne, w tym i ten przez nas opisywany, miały być ochraniane przez byłego funkcjonariusza CBŚP Daniela Ś. Miał on zajmować się sprowadzaniem prostytutek, głównie z Ukrainy. W 2016 roku Daniel Ś. razem z byłym naczelnikiem CBŚP w Rzeszowie Krzysztofem B. trafili do aresztu. Zdaniem prokuratury, mieli przekroczyć uprawnienia oraz brać łapówki od ukraińskich właścicieli agencji towarzyskiej "Olimp” w Budziwoju. A Daniel Ś. dodatkowo miał pomagać Ukraińcom w sprowadzaniu prostytutek do Polski i brał za to pieniądze. Według informacji Wirtualnej Polski, były oficer CBŚP jest już na wolności i pracuje jako prywatny detektyw. Zajmuje się m.in. tropieniem małżeńskich zdrad.
- Wszyscy wiedzieli, że Daniel Ś. nagrywał osoby w domach publicznych: polityków, funkcjonariuszy. Ustaliłem, że co jakiś czas wyjeżdżał na Ukrainę. Wywoził pieniądze, żeby je zdeponować w banku na Ukrainie (...) Ale nie tylko pieniądze. Oprócz tego woził nagrania. Szef CBA Ernest Bejda mi przekazał, żeby to zweryfikować. Chciał wiedzieć, gdzie są nagrania, bo o tym, że one są, wiedzieli wszyscy. To nie była żadna tajemnica. Chodziło o zlokalizowanie miejsca – mówił Wojciech J. w rozmowie z "Faktem”.
Jak twierdzi były oficer CBA, płyta z nagraniem polityka PiS została zdeponowana w jego sejfie. Jego zdaniem, skrytkę opróżniono, a nagranie zniknęło.
Zobacz także: "Ta sprawa kompromituje Brudzińskiego". Siemoniak o zniknięciu Falenty
Po wybuchu afery w CBA od swojego byłego agenta odcięło się kierownictwo Biura. - Tezy, o których mówi Wojciech J., były weryfikowane przez CBA. Nie potwierdzono opisywanych przez byłego funkcjonariusza wydarzeń – informował rzecznik Biura Temistokles Brodowski.
CBA złożyło również zawiadomienie do prokuratury regionalnej w Warszawie o popełnieniu przestępstw przez Wojciecha J. Dotyczyło ono poświadczenia nieprawdy i złożenia zawiadomienia o niepopełnionym przestępstwie.
Z kolei w Sejmie minister Maciej Wąsik mówił, że były agent Wojciech J. podczas swojej służby od maja 2016 r. do maja 2018 r. "nigdy nie zarejestrował materiałów w formie elektronicznej i w formie płyt”. – Nie ma żadnego dokumentu i dowodu na to, że pozyskał jakiekolwiek nagrania i je zarejestrował jako materiały niejawne CBA – mówił Wąsik. Zdaniem ministra, były oficer leczył się psychiatrycznie między 2012 a 2016 rokiem. Korzystał też ze zwolnienia z pracy od psychiatry; w sumie miał wziąć ponad 100 dni zwolnienia.
Trwa ładowanie wpisu: twitter
Według pełnomocnika Wojciecha J., mecenas Beaty Bosak–Kruczek, informacje przekazywane przez polityków PiS nie mają pokrycia w rzeczywistości.
– Nie jest prawdą, że Wojciech J. kiedykolwiek leczył się na choroby psychiczne oraz zataił ten fakt w procesie rekrutacyjnym w CBA. W czasie procesu, oraz później, gdy już pełnił służbę, Wojciech J. podlegał rutynowym badaniom przez lekarzy psychiatrów w szpitalu MSWiA, którzy nie potwierdzili u niego żadnych zaburzeń psychicznych - mówi Wirtualnej Polsce mec. Beata Bosak–Kruczek.
- Przebywanie na zwolnieniu lekarskim z powodu zespołu stresu pourazowego nie oznacza, że pacjent cierpni na zaburzenia psychiczne i stanowi nadużycie ze strony ujawniających takie informacje – dodaje mec. Beata Bosak–Kruczek.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl