Rząd się wyżywi. Na kary się zrzucimy [OPINIA]
Kolejne 15 tys. euro. Tyle, na mocy dzisiejszego wyroku Europejskiego Trybunału Praw Człowieka, Polska musi zapłacić adwokat, która pozwała państwo do Strasburga za nieudaczną reformę wymiaru sprawiedliwości. Kłopot w tym, że rządzący się tym nie przejmują, bo wszelkie koszty zostaną pokryte z państwowej skarbonki, a nie prywatnych środków polityków.
22.07.2021 11:44
15 tys. euro odszkodowania to oczywiście dla państwa drobne. Ba, nawet kary, którymi straszy nas Komisja Europejska za niewykonanie wyroku Trybunału Sprawiedliwości UE dotyczącego Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego, to w skali budżetu państwa środki niewielkie. Czym bowiem są miliony euro w budżecie Polski przekraczającym 400 mld zł rocznie? Ważne, że reforma ma trwać.
Warto jednak spojrzeć na zasadę. Za działalność nielicznych płacić będziemy my wszyscy. Ile by bowiem Zbigniew Ziobro, Mateusz Morawiecki i Ryszard Terlecki nie wymachiwali szabelką, to ostatecznie Polska płaci, choćby te wspomniane 15 tys. euro (i całe szczęście, bo niewykonywanie wyroków Europejskiego Trybunału Praw Człowieka zrównałoby Polskę z Rosją). Czyli płacę ja, płacisz ty, płacą nasze matki, nasi ojcowie, nasze dzieci. Płaci też - ale tylko jako jeden z wielu, wielu milionów - Zbigniew Ziobro.
W sprawie tzw. reformy wymiaru sprawiedliwości, która teraz jest rozjeżdżana przez wszelkie międzynarodowe organizacje - i te unijne, i z Unią Europejską niezwiązane, bo Europejski Trybunał Praw Człowieka działa przecież przy Radzie Europy, a nie przy Unii Europejskiej - widać wyraźnie jedną z dostrzeganych od wielu lat bolączek naszej administracji publicznej: kłopot braku osobistej odpowiedzialności za podejmowane decyzje.
Dla jasności: nie jestem radykałem. Nie chodzi o to, by karać każdego urzędnika za najdrobniejszy błąd. Nie chodzi też o to, by wyciągać politykom zaskórniaki z portfeli za to, że uchwalili nie najlepsze prawo. Ale brakuje u nas odpowiedzialności za błędy najpoważniejsze, czyli za trwanie w uporze przy złych rozwiązaniach.
Urzędnicza (nie)odpowiedzialność
Zasada powinna być prosta: jeśli urzędnik popełni błąd i się z niego wycofa, co do zasady konsekwencji osobistych ponosić nie powinien. W przeciwnym razie mało kto chciałby urzędnikiem zostać. Gdy jednak np. sądy mu błąd wytkną, a ten po raz siódmy będzie odmawiał wydania pozwolenia na budowę „bo nie”, powinien dotkliwie odczuć swój upór.
I analogicznie, jeśli polityk popełni błąd, który skutkuje sankcjami finansowymi dla ogółu, to powinien mieć dwie możliwości: wycofać się ze swojego stanowiska, albo płacić kary, choćby w części, z własnej kieszeni. Mam wrażenie, że wówczas radykalizm niektórych przedstawicieli władzy by się zmniejszył.
Oczywiście doskonale zdaję sobie sprawę z faktu, że przedstawiam scenariusz utopijny, zupełnie niemożliwy w realizacji. Kto bowiem miałby stworzyć takie prawo? Przecież nie zrobią tego sami rządzący.
Politycy zresztą – co błyskotliwsi na pewno już spostrzegli – ponoszą odpowiedzialność, nomen omen, polityczną. Jeśli nam się nie podoba to, co robią, możemy ich nie wybrać na kolejną kadencję.
Tyle że zapiekłość sporów i zagmatwanie, które niezależnie od poglądów na wymiar sprawiedliwości powinniśmy wszyscy dostrzegać, to w znacznej mierze efekt właśnie braku realnej odpowiedzialności za czyny. Można całkowicie bezkarnie psuć i niszczyć. W ostateczności politykowi, który demoluje państwo, odbierzemy za kilka lat kij bejsbolowy.