Ryzykowny ruch Tuska. "Suweren przemówi na finiszu kampanii"
Platforma Obywatelska planowała Marsz Miliona Serc od tygodni – dowiaduje się Wirtualna Polska. Społeczne wzburzenie wywołane interwencją policji wobec pani Joanny, stało się punktem zapalnym i przyspieszyło decyzję Donalda Tuska o ogłoszeniu konkretnego terminu. - Nie chodzi o liczenie głów, tylko o to, by pokazać, że Polska chce zmiany. Chodzi o to, żeby suweren przemówił przed samymi wyborami – mówi WP poseł PO Robert Kropiwnicki.
Środowa zapowiedź Donalda Tuska w sprawie "marszu miliona serc" 1 października zaskoczyła nawet niektórych posłów PO. - Jeśli pół miliona ludzi dało nadzieję, to ten milion w Warszawie da już naprawdę pewność zwycięstwa – mówił lider Platformy. Wcześniej odniósł się do historii pani Joanny z Krakowa, która ujawniła, jak została potraktowana przez funkcjonariuszy policji po zażyciu tabletki wczesnoporonnej.
Politycy PO twierdzą, że "społeczne wzburzenie w tej sprawie przyspieszyło decyzję o tym, by zapowiedzieć marsz i jego datę". – To tragedia konkretnej kobiety, ale przecież osób, które czują się skrzywdzone jest o wiele więcej – mówi nasz rozmówca. Pośrednio mówił o tym sam Tusk. - W imieniu wszystkich, naszych dzieci, naszych żon, mężów, sióstr, braci, bez wyjątku każdy ma bardzo poważny powód dla tego, żeby stanąć do tej konfrontacji ze złem, bo to jest naprawdę czyste zło – podkreślał.
Posłowie PO nie ukrywają, że przygotowanie marszu większego niż 4 czerwca będzie dużą operacją logistyczną. Tym bardziej, że marsz ma się odbyć krótko przed głosowaniem. Czy nie jest to ryzykowny ruch tuż przed wyborami? - Potrafimy zmobilizować pół miliona osób, mamy wypróbowane kanały dotarcia do ludzi. Nie boję się o frekwencję, musimy to dobrze przygotować logistycznie, dlatego na pewno przygotowujemy inną trasę marszu, bo ta z czerwca miała wąskie gardła i nie pomieściłaby tylu osób – mówi WP Arkadiusz Myrcha.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
"Zachowanie policjantów było nieludzkie". Skandal w krakowskim szpitalu
"Milion jest hasłem umownym"
Poseł PO podkreśla, że zaproszenie na marsz mają wszyscy, którzy podzielają wartości takie jak: szacunek do drugiego człowieka, docenianie roli kobiet w społeczeństwie, poszanowanie swobód obywatelskich. – To nie będzie marsz "przeciwko", ale "za" tymi wartościami, dla tych, którzy czują, że nadchodząca zmiana jest ważna.
Posłanka Agnieszka Pomaska dodaje, że marsz wynika z potrzeb wyborców: – Na każdym kroku czujemy, że ludzie potrzebują wspólnoty. Nie mam wątpliwości, że jest dzisiaj taka potrzeba, by zgromadzić ludzi, którzy uważają, że te wybory nie będą na równych zasadach. Pokazanie tej siły jest ważne dla naszych wyborców, którzy boją się o przebieg kampanii i sam proces wyborczy.
Z kolei Robert Kropiwnicki twierdzi, że "milion jest hasłem umownym i wywoławczym". – Chcemy, żeby ludzi było dwa razy więcej niż 4 czerwca, ale nie chodzi o liczenie głów. Chcemy pokazać, że Polska chce zmiany. Chodzi o to, żeby suweren przemówił przed samymi wyborami – mówi. Poseł dopytywany o to, co będzie jeśli nie uda się zebrać tak dużej frekwencji, zapewnia, że "każdy z kandydatów przywiezie bardzo dużo ludzi, bo to będzie wstęp do finału kampanii".
4 czerwca część polityków PiS twierdziła, że pół miliona uczestników marszu to 100 tysięcy osób. – Nie dla PiS-u robimy ten marsz, a dla zwolenników optymistycznej Polski. Nie będziemy się oglądać na naszych przeciwników politycznych – dodaje Agnieszka Pomaska.
PiS: "Kłopot dla reszty opozycji"
Do Marszu Miliona Serc odniósł się w programie "Tłit" Wirtualnej Polski rzecznik rządu. – To bardziej kłopot Lewicy, PSL i Hołowni. (…) Ten ruch ma spolaryzować scenę polityczną tuż przed wyborami. A na takiej polaryzacji, siłą rzeczy, na opozycji zyskuje Donald Tusk – mówił Piotr Müller.
Minister bagatelizował znaczenie marszu dla PiS. – Taktyką Donalda Tuska jest, by zająć się swoimi kolegami z opozycji. On wie, że naszego elektoratu nie przekona do siebie. Przepływ pomiędzy elektoratami PiS a PO praktycznie nie występuje – dodał.
Trzecia Droga wstępnie na tak, Lewica chce rozmów
Prezes PSL Władysław Kosiniak-Kamysz pomysł Donalda Tuska nazwał "dobrą inicjatywą", ale zaproponował inny termin. – To powinny zrobić wszystkie formacje demokratyczne nie w październiku, ale w pierwszy weekend września i postawić sobie nawet tę wyższą poprzeczkę: nie miliona, a dwóch, jak to wszystkie partie opozycyjne zrobią – stwierdził lider ludowców.
Prawdopodobny udział w marszu ogłosiła Joanna Mucha z Polski 2050, czyli partii, która ma wystartować pod szyldem Trzeciej Drogi razem z ludowcami. – Jeśli chodzi o marsz, jeśli on ma się odbyć 1 października, to weźmiemy w nim prawdopodobnie udział, tak myślę, bo ja mówię w tej chwili za siebie […] prawdopodobnie weźmiemy w nim udział, z tym że musimy oczywiście zachować pewne środki ostrożności, bo to już jest kampania wyborcza, tu jest kwestia finansowania kampanii wyborczej – przyznała w Polsat News.
Dodatkowego spotkania na temat udziału w marszu domaga się współprzewodniczący Nowej Lewicy Włodzimierz Czarzasty. – Marsz 1 października to będzie marsz w trakcie kampanii wyborczej. PKW będzie również wszystkie te rzeczy monitorowała. To nie jest takie proste wszystko do przeprowadzenia, to wymaga rozmów. Podkreślił, że rzeczy takie trzeba robić tak mądrze, żeby po tym marszu Konfederacja nie miała 25 procent". – A uzyskała 15 procent między innymi po marszu 4 czerwca. Nawołuję do rozsądku, refleksji i mądrości w tej sprawie w imieniu Lewicy - podkreślił polityk Lewicy.
Patryk Michalski, dziennikarz Wirtualnej Polski