Rosja rozpycha się na Bliskim Wschodzie. Chce zagrać na nosie USA i zyskać kartę przetargową w rozgrywce z Zachodem
• Rosja buduje coraz szersze wpływy na Bliskim Wschodzie
• W ten sposób chce podważyć supermocarstwowy status USA i zyskać kartę przetargową w rozgrywce z Zachodem
• Chodzi też o realizację twardych interesów gospodarczych i politycznych
• Zaangażowanie na Bliskim Wschodzie pomaga Rosji potwierdzić status mocarstwa, co ma duże propagandowe znaczenie na użytek wewnętrzny
• Moskwa maskuje tak coraz trudniejszą sytuację gospodarczą
03.11.2016 15:13
Władimir Putin coraz mocniej rozpycha się na Bliskim Wschodzie. Nie tylko bombarduje rebeliantów w Syrii i wspiera reżim prezydenta Baszara al-Asada, ale buduje swoje wpływy w Egipcie, Libii i Turcji. Wszystko po to, by podważyć supermocarstwową rolę USA i przywrócić znany z XIX-wiecznej Europy koncert mocarstw. Tym razem jednak w skali globalnej, w którym Moskwa mogłaby odgrywać równorzędną rolę.
Nie tylko Syria
Taki obraz wyłania się z analizy prestiżowego magazynu "Foreign Policy". Kreml kieruje swoją uwagę na Bliski Wschód, bo tam może podminować hegemonię Stanów Zjednoczonych (czy szerzej - Zachodu), nie ryzykując wielkiej wojny, jaką musiałyby się skończyć podobne działania w Europie Wschodniej. Nie licząc Syrii, od miesięcy znajdującej się w centrum światowej uwagi, Rosja w spektakularny sposób powróciła do Egiptu, z którego została wyrzucona w latach 70. ubiegłego wieku, kiedy ówczesny egipski prezydent Anwar Sadat zerwał współpracę z ZSRR i usunął z kraju wszystkich radzieckich doradców.
Teraz w październiku na egipskim Półwyspie Synaj odbyły się pierwsze w historii wspólne ćwiczenia sił zbrojnych obu państw, co zresztą wywołało niepokój Izraela. Kreml od początku wspierał przywódcę Egiptu Abda al-Fattaha as-Sisiego, który odsunął od władzy zwycięskie po Arabskiej Wiośnie, islamistyczne Bractwo Muzułmańskie. Kair odwdzięczył się nie tylko zacieśnieniem więzów dyplomatycznych, ale również pokaźnymi zakupami uzbrojenia, w tym systemów dla odkupionych od Francji okrętów desantowych typu Mistral.
Interesy obu państw zazębiają się w rozdartej wojną domową Libii, gdzie Egipt wspiera kontrolujące wschodnie połacie kraju władze w Tobruku. Kreml prawdopodobnie pomaga zbroić siły gen. Chalify Haftara, które są zbrojnym ramieniem tej frakcji. A wszystko na przekór USA, popierających powstały pod auspicjami ONZ Rząd Jedności Narodowej w Trypolisie, z którym Tobruk do dziś nie może dojść do porozumienia. Dla Moskwy budowanie wpływów w Libii to również karta przetargowa w rozgrywce z Zachodem.
Wielkim sukcesem Putina można nazwać ocieplenie stosunków z Turcją, w końcu członkiem NATO i formalnie bliskim sojusznikiem Stanów Zjednoczonych. Tak naprawdę dziś tureckiego prezydenta Recepa Tayyipa Erdogana o wiele więcej łączy z Władimirem Putinem niż z zachodnimi przywódcami. Zresztą oba regionalne mocarstwa łączą interesy gospodarcze, jak i częściowo polityczne. Putin może mieć poczucie uzasadnionej satysfakcji, że wbija klin między Ankarę a Zachód.
Na tym jednak nie koniec, bo według agencji Reuters Rosji udało się przekabacić nawet Arabię Saudyjską, przynajmniej w zakresie koordynowania działań mających na celu stabilizację cen ropy na światowych rynkach. Co więcej, Saudowie ponoć liczą, że Kreml wywrze presję na Iran, by robił to samo.
W co gra Kreml
Dlaczego Moskwie tak zależy na wzmacnianiu swojej pozycji na Bliskim Wschodzie? Wbrew temu, co twierdził Donald Trump w jednej z przedwyborczych debat, Rosja nie przejęła od USA tego newralgicznego regionu, choć w ciągu ostatnich dwóch lat jej wpływy urosły niepomiernie. Po pierwsze, stoją za tym twarde interesy gospodarcze - sprzedaż uzbrojenia i projekty energetyczne. Po drugie, Kreml widzi w sunnickim ekstremizmie długofalowe zagrożenie, które może destabilizować najbliższe sąsiedztwo u rosyjskich granic, angażuje się więc w jego zwalczanie. Po trzecie wreszcie, na co zwraca uwagę "Foreign Policy", Putin chce uczynić z Bliskiego Wschodu kartę przetargową, której mógłby użyć w rozgrywce z Zachodem np. do uzyskania koncesji względem Ukrainy czy łagodzenia sankcji gospodarczych.
Moskwa pręży też muskuły na zewnątrz, by odwracać uwagę społeczeństwa od postępującego kryzysu gospodarczego. Z pewnością była to jedna z istotnych przesłanek stojących za ostatnią wyprawą grupy okrętów wojennych - z lotniskowcem "Admirał Kuzniecow" na czele - do Syrii. Budowanie poczucia dumy i mocarstwowej pozycji Rosji na arenie międzynarodowej ma maskować dotkliwe problemy wewnętrzne, choć nie da się utrzymywać takiego stanu rzeczy bez końca. Poza tym to właśnie kurczące się możliwości finansowe mogą w długiej perspektywie ukrócić bliskowschodnie eskapady Kremla.
Tak czy inaczej, na razie przyszły gospodarz Białego Domu, czy to będzie Donald Trump czy Hillary Clinton, stanie w obliczu konieczności odbudowania amerykańskich wpływów na Bliskim Wschodzie. Można śmiało przypuszczać, że każde z nich ma na ten swoisty ból głowy zupełnie inne panaceum.