Rolnik przyszedł do Sejmu z konserwą wieprzową. "To nie jedzenie, to mina przeciwpiechotna"
Krzysztof Tołwiński, hodowca trzody chlewnej z Podlasia, oskarża dużych producentów, że uprawiają "gangsterkę żywnościową". Na posiedzenie Komisji Rolnictwa w Sejmie przyszedł z konserwą wieprzową. - To nie jest jedzenie, to mina przeciwpiechotna! - krzyczał do posłów i urzędników.
- Przedsiębiorcy, zakłady przetwarzające, robią gangsterkę żywnościową w tym państwie. Im większa firma, im większa marka, tym gorzej sprawa wygląda - grzmiał na posiedzeniu sejmowej komisji rolnictwa Krzysztof Tołwiński, rolnik z Podlasia. Na dowód pokazał parlamentarzystom konserwę wieprzową znanej marki.
Przeczytał skład: - Nazywa się to gulasz wieprzowy, a ma 30 proc. mięsa. Reszta to cała gama dodatków do żywności oraz sól, woda, cukier. Jest tu jeszcze oznaczenie "mięso w sosie". Jakie mięso w sosie? To raczej sałatka! Jak można dzisiaj pozwalać na tego typu oznaczenia? - mówił.
Raport NIK. Nie wiemy, co jemy
Posiedzenie Komisji Rolnictwa i Rozwoju Wsi dotyczyło bezpieczeństwa polskiej żywności. Posłowie, eksperci, służby weterynaryjne jeszcze raz pochylili się nad niepokojącym raportem Najwyższej Izby Kontroli z 2018 roku. Kontrolerzy stwierdzają w nim, że "system badań nad dodatkami do żywności nie gwarantuje pełnego bezpieczeństwa" konsumentom.
Zobacz także: Robert Biedroń wyklucza poparcie Romana Giertycha w wyborach do Senatu
Podczas prac nad raportem odkryto kiełbasę śląską z 19 dodatkami chemicznymi. Z kolei opisywana przez producenta jako "zdrowa", sałatka warzywna ze śledziem zawierała 12 dodatków. To wszystko przy braku kontroli. Laboratoria Inspekcji Sanitarnej mogą według NIK wykonać badania tylko w stosunku do 65 substancji dodawanych do żywności. Tymczasem wszystkich dozwolonych do stosowania jest 200.
Rolnik ostrzega. "Jesteśmy zawalani szajsem"
W rozmowie z WP Krzysztof Tołwiński przekonuje, że raport NIK dowodzi, że polscy konsumenci są truci chemią na masową skalę. Jako przykład podaje swoją branżę, zdominowaną przez przemysłowy chów świń. - Jesteśmy zawalani duńskim i holenderskim szajsem. Mam na myśli warchlaki, które przyjeżdżają do Polski. Zadaniem rolnika jest podtuczyć je przez 3 miesiące, następnie wysłać do ubojni. Nawet karmę dostają od firmy - opowiada.
Tucz przywożonych zza granicy warchlaków zaczyna dominować na rynku. W efekcie polskich świnek jest już tylko 4 mln sztuk, a nie 8 mln jak przed kilkoma laty. - Duńskie i holenderskie warchlaki są zazwyczaj w bardzo słabej kondycji. Chorują przewlekle i trzeba im stale podawać antybiotyki. Inspekcja weterynaryjna nie jest w stanie tego skontrolować, podobnie jak laboratoria Inspekcji Sanitarnej - mówi dalej.
Osobne półki z jedzeniem dla samobójców
Podkreśla, że to Amerykanie jako pierwsi wyczuli aferę i słabość polskiego systemu. Jeszcze w 2018 roku pojawiły się trudności z eksportem polskiej wieprzowiny. Strona amerykańska wymogła na resorcie rolnictwa, aby w każdej firmie, z której produkcja trafia na rynek USA, został zatrudniony etatowy inspektor weterynarii. Minister rolnictwa spełnił to żądanie.
- To była ich reakcja na niewydolność naszego państwa i zagrożenie dla ich konsumentów. Co z mięsem, które trafia do polskich domów? Przy takiej słabości naszych służb należałoby wydzielić specjalne półki z żywnością dla samobójców konsumenckich. Za swoje pieniądze każdy ma prawo się truć - podsumowuje Tołwiński. Sam już nie hoduje świń. W jego regionie pojawił się Afrykański Pomór Świń i musiał zlikwidować stado liczące tysiąc sztuk.
Trwa ładowanie wpisu: facebook
Skończyło się awanturą
Podczas posiedzenia w komisji w Sejmie najwięcej mocnych słów usłyszał zastępca głównego inspektora sanitarnego Grzegorz Hudzik. Próbował odpierać zarzuty NIK i rolników: - Ogólnie znane rzeczy. Kwas askorbinowy, to przecież witamina C. Azotany, proszę państwa, to są naturalne metody stosowane przez naszych dziadów i pradziadów. Jest to kwestia peklowania mięsa, stosowania dodatków od wielu lat - mówił.
Urzędnik chciał ostudzić emocje. Jednak zaraz z sali odezwał się głos: "jaja sobie z nas robicie?". Hudzik obraził się na dobre, gdy jeden z uczestników debaty polecił mu iść na onkologię i zobaczyć, jak od złej, przetworzonej żywności chorują dzieci.
Masz newsa , zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl