Parówki z 16 dodatkami E są bezpieczne. Rząd nie będzie walczył z chemią w żywności
Rząd nie rozpocznie walki ze zjawiskiem faszerowania żywności chemicznymi dodatkami. Wiceminister zdrowia stwierdził, że wystarczająco dobrze jesteśmy chronieni przez Unijny Urząd do spraw Bezpieczeństwa Żywności. Według urzędników, Polacy wcale tak dużo chemii nie jedzą.
- Substancje dodatkowe do żywności to jedne z najlepiej zbadanych pod kątem bezpieczeństwa substancji spożywczych. Jesteśmy wystarczająco dobrze chronieni przez unijne przepisy oraz urząd do spraw bezpieczeństwa żywności ESFA - tak wiceminister zdrowia Zbigniew Król zbył grupę posłów zaniepokojonych zjawiskiem faszerowania żywności dodatkami chemicznymi.
Po alarmującym raporcie Najwyższej Izby Kontroli pytali oni, czy rząd planuje ograniczyć przepisami stosowanie dodatków do żywności. Nowych ograniczeń jednak nie będzie - wynika z oficjalnej odpowiedzi.
Parówki miały 16 chemicznych dodatków
Zaczęło się od opakowania parówek, w których inspektorzy Najwyższej Izby Kontroli znaleźli 16 dodatków do żywności. Były to m.in. barwnik, utleniacz, dwie substancje zagęszczające, trzy konserwanty, trzy regulatory kwasowości oraz aż cztery stabilizatory. Była jeszcze polędwica łososiowa (zaprawiona siedmioma dodatkami). Oba produkty opisywał druzgocący raport dotyczący faszerowania żywności dodatkami z symbolem E.
Przeciętny Polak, jedząc w ciągu dnia pięć posiłków, przyswaja 85 różnego rodzaju dodatków chemicznych. W ciągu roku przekłada się to na ponad 2 kilogramy tych substancji, które przechodzą przez żołądek.
To jeszcze nie koniec. NIK podał, że kilka grup dzieci, których dietę poddano analizie, pobiło rekordy w przyswajaniu dodatków z grupy E. W grupie dzieci 4-10 lat spożycie kwasu sorbowego i sorbinianów wynosiło 291 proc. akceptowanego dziennego limitu. Spożycie azotynów (z parówek, wędlin i peklowanego mięsa) w niewielkiej grupie niemowlaków kształtowało się na poziomie aż 562 proc. akceptowanego dziennego spożycia.
Ministerstwo Zdrowia odpowiada: to nie szkodzi
Według Ministerstwa Zdrowia dane te nie stanowią podstaw do alarmu. To dlatego, że dzienny limit tzw. ADI wyznaczany jest zazwyczaj na poziomie 100-krotnie niższym niż ten, który podczas testów zaszkodził zdrowiu zwierząt doświadczalnych.
- Na podstawie opinii EFSA tworzone są przepisy unijne określające konkretne warunki stosowania substancji dodatkowych w żywności, które obowiązują przedsiębiorców podczas opracowywania receptur wyrobów - przekonuje Ministerstwo Zdrowia. Dalej ministerstwo odpisuje, że obowiązujące w Polsce i UE przepisy są już wystarczająco restrykcyjne i ich zaostrzenie nie jest potrzebne.
Co ciekawe, takie stanowisko urzędników inspektorzy NIK przewidzieli już podczas publikacji raportu. Wskazali przykład Danii, która w kilku przypadkach wprowadziła bardziej restrykcyjne przepisy krajowe od tych obowiązujących w Unii Europejskiej. Wobec wielu rodzajów produktów mięsnych dopuszczalny poziom azotynów wynosi w Danii 60 mg/kg (w Polsce 100 mg/kg). W przypadku zaś tradycyjnych duńskich pulpetów i pasztetu dodawanie tych substancji jest całkowicie zabronione.
Burza wokół raportu NIK
Dodajmy, że raport NIK był początkowo krytykowany za przesadne straszenie dodatkami E. Opisywaliśmy, że nie każdy z nich jest szkodliwy, pod symbolem E opisywana jest nawet witamina C. Przeciwko publikacji NIK protestował wiceprezes Polskiej Federacji Producentów Żywności Andrzej Gantner. Oświadczył, że raport w sposób nieuzasadniony podważa wiarygodność systemu bezpieczeństwa żywności.
W odpowiedzi NIK przedstawiła jednak dowody na przekroczenie limitów spożycia dodatków E wśród dzieci. Okazało się, że dane pochodziły z opracowań wykonanych przez Instytut Żywności i Żywienia na zlecenie Głównego Inspektora Sanitarnego.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl