Z mocarstwowych planów Putina nie została już nic. Nikt, tak jak on, nie osłabił Rosji© Getty Images | Contributor

Putin chciał nowego porządku i go dostał. Dla Rosji wygląda upiornie

Jakub Majmurek

Agresja Rosji na Ukrainę wymusiła weryfikację szeregu przekonań i założeń kształtujących politykę kluczowych globalnych aktorów. Uczyniła mocarzy z liderów pozornie słabych, a z wielu "tygrysów" - kocięta. Na naszych oczach umiera wiele mitów, którymi karmili się szczególnie europejscy politycy.

Ukraina w ciągu niecałego roku wojny odparła pierwszą falę rosyjskiej agresji i zaczęła odbijać swoje wschodnie tereny. Konflikt daleki jest jednak od rozstrzygnięcia. W tym roku możliwa jest nowa ofensywa Rosjan, a nawet kolejna obrona Kijowa.

Nie tylko ostateczny wynik wojny nie jest jeszcze pewny, ale także to, jakie skutki przyniesie ona rzeczywistości międzynarodowej.

Można jednak pokusić się o ocenę tego, co ostatnie dziesięć miesięcy już zmieniło w międzynarodowym otoczeniu.

Wojna pokazała siłę Ukrainy i słabość Rosji

Zacznijmy od epicentrum konfliktu: Ukrainy i Rosji. Wojna pokazała zaskakującą dla chyba większości obserwatorów i analityków siłę ukraińskiego państwa. Kijów, jak zakładali Rosjanie, nie tylko nie padł w pierwszym tygodniu inwazji, ale był w stanie odeprzeć rosyjską ofensywę, a następnie przejść do kontrataku. Po drodze popisowo wygrywając wojnę informacyjną z Kremlem.

Oczywiście dużą rolę w tym sukcesie odegrała pomoc wojskowa, jaką Ukraina otrzymała od państw Zachodu. Ale ta pomoc nie zdałaby się na wiele, gdyby nie sprawność ukraińskiego państwa i jego instytucji, przede wszystkim armii. W 2022 roku widać było, jak wiele pracy Ukraińcy wykonali od czasu Majdanu i jak ta praca procentuje.

Co jednak kluczowe, Ukraińcy pokazali, że są gotowi walczyć i ginąć za swój kraj. Wykazali się wielką odwagą, cierpliwością i żelaznymi nerwami. Wreszcie pokazali wzajemną solidarność, wytrwałość i morale, którego nie są ciągle w stanie skruszyć kolejne bombardowania wymierzone w ludność cywilną i infrastrukturę krytyczną.

Putin przed napaścią na Ukrainę przekonywał w podpisanym przez siebie eseju historycznym, że Rosjanie i Ukraińcy to tak naprawdę jeden naród, że sami Ukraińcy tak naprawdę żadnym narodem nie są.

Podobne głosy - że ukraińskość to tożsamość sztuczna, niedawno wytworzona, sezonowa, efemeryczna – pojawiały się jeszcze kilka lat temu, nie tylko w rosyjskiej propagandzie, ale i w zachodniej debacie publicznej, a nawet w Polsce.

Po ostatnich 10 miesiącach nikt już nie może w dobrej wierze powiedzieć, że Ukraińcy nie są "prawdziwym narodem".

Tak jak wojna pokazała siłę Ukrainy, tak samo obnażyła słabość Rosji. Rosyjska armia, rzekomo ustępująca wyłącznie amerykańskiej, skompromitowała się w trakcie inwazji i splamiła zbrodniami przeciw ludności cywilnej.

Opinia publiczna na całym świecie dowiedziała się, z jak nieskończoną pogardą rosyjskie państwo traktuje swoich obywateli – zwłaszcza o innym kolorze skóry niż biały – których rzuca na front bez żadnego przygotowania, bez koniecznego sprzętu, a nawet odzieży.

Rosja, napadając na Ukrainę, skazała się na najgłębszą międzynarodową izolację co najmniej od czasu radzieckiej wojny w Afganistanie. Stosunki z Zachodem – skąd Rosja dla swojego rozwoju potrzebuje kapitału i technologii – są gorsze niż w szczycie zimnej wojny.

Energetyczny szantaż Putina wobec państw Europy nie zadziałał. Za kilka lat uniezależnią się one w zasadzie od rosyjskich nośników energii, odbierając Kremlowi ostatnie narzędzia nacisku.

Przywódcy państw z tradycyjnej strefy wpływów Rosji w poradzieckiej Azji Środkowej zaczynają sobie pozwalać na rzeczy niewyobrażalne jeszcze rok temu. Rosja nie była w stanie przekonać do swojej narracji państw Globalnego Południa – takich jak Indie czy państwa afrykańskie – choć jest ono także głęboko zdystansowane od stanowiska państw Zachodu w sprawie wojny. Nawet na Łukaszence Putin nie potrafił wymusić włączenia się do wojny, choć białoruski dyktator jest zależnym od Rosji pod każdym względem.

Rosja stara się uciec przed wymienionymi problemami do przodu. Intensyfikuje swoją obecność w Afryce, gdzie przy pomocy "Wagnerowców" stała się istotnym graczem, nastawionym na krótkoterminową eksploatację kontynentu.

Rosyjska propaganda eskaluje groźby wobec Ukrainy i Zachodu do poziomu groteski. Można spodziewać się, że w nowym roku czeka nas próba kolejnej ofensywy. Im bardziej jednak Putin będzie podbijał stawkę, tym boleśniejsza może okazać się jego klęska.

Koniec złudzeń o Międzymorzu

Obszarem położonym najbliżej centrum konfliktu była północno-wschodnia flanka Unii Europejskiej, obszar między północnymi wybrzeżami Morza Bałtyckiego, a Basenem Karpackim i północno-zachodnimi wybrzeżami Morza Czarnego.

Wojna zwiększyła jego globalną widoczność i znaczenie. Stał się on miejscem migracji ukraińskich uchodźców oraz obszarem, przez który do walczącej Ukrainy docierają dostawy zachodniego sprzętu wojskowego.

Wojna potwierdziła, że państwa regionu – Polska, Bałtowie, kraje nordyckie - miały rację, przestrzegając przed agresywnymi zamiarami Rosji Putina, a państwa Europy Zachodniej – zwłaszcza Niemcy, Francja i Włochy – wykazały się daleko idącą naiwnością, przekonując, że Putin jest przewidywalnym, rozsądnym partnerem, z którym można robić normalne interesy.

Czy ta racja przełoży się na wpływ naszego regionu na przyszłą politykę wschodnią Unii? Czy przełoży się na to, jak będzie wyglądała odbudowa Ukrainy, jej relacje z Unią, jakie będą relacje z Rosją, kiedy – jeśli w ogóle – możliwa będzie normalizacja stosunków z Kremlem?

Wszystko zależy od tego, jak obecną sytuację wykorzystają rządy państw regionu. Zobaczymy czy będą w stanie współpracować ze sobą tak, by wpływać na kierunki europejskiej polityki.

Niestety, wydaje się, że najsłabszym ogniwem jest tu uwikłany w absurdalne spory z europejskimi partnerami rząd Mateusza Morawieckiego.

Ostatnie miesiące pokazały też jednocześnie, że region jest znacznie bardziej podzielony, niż sugerowałyby to napędzane przez głównie antyniemieckie obsesje polskiej prawicy fantazje o "Międzymorzu", jako przeciwwadze dla "karolińskiego", niemiecko-francuskiego serca Unii Europejskiej.

Atak Putina na Ukrainę pokazał, że żadne Międzymorze realnie nie istnieje, a na pewno nie takie, którego centrum stanowiłby "jagielloński" sojusz państw Wyszehradu.

W 2022 roku wielokrotnie się przekonaliśmy, że jeśli chodzi o politykę wschodnią i bezpieczeństwa, to możemy liczyć raczej na Wilno, Tallin czy Helsinki niż na Budapeszt Orbána, który konsekwentnie zachowuje się jak koń trojański Putina w Unii Europejskiej.

Choć rządy Czech i Słowacji zachowują się wobec konfliktu w Ukrainie ogólnie poprawne, to ich społeczeństwa są bardzo podzielone. Istotna cześć czeskiej i słowackiej opinii publicznej nie chce się angażować w pomoc Ukrainie, ma zrozumienie dla argumentów Kremla.

Przy konstruowaniu przyszłych regionalnych porozumień na rzecz zgodnej z naszym interesem polityki NATO i Unii Europejskiej powinniśmy mieć to na uwadze.

Zachód zaprzeczył plotkom o swojej dekadencji

Rosyjska propaganda od dawna powtarzała, że Zachód jest słaby, podzielony, pogrążony w szeregu kryzysów, niezdolny bronić swoich wartości – jeśli w ogóle wie jeszcze, jakie one są. Wiele środowisk na Zachodzie dało się przekonać tej narracji. Rok 2022 pozwolił ją obalić.

"Kolektywny zachód" wychodzi z próby, jaką był atak Putina na sąsiednie, suwerenne państwo, ogólnie rzecz ujmując zwycięsko. Nie dał się zastraszyć Rosji, nie wybrał interesów i własnej wygody kosztem wartości. Okazał się zdolny do działania i nie tak dekadencki, jak chciałyby tego gwiazdy telewizyjnej propagandy z Rosji.

Olbrzymią rolę odegrało w tym przywództwo Stanów Zjednoczonych, a konkretnie prezydenta USA. Joe Biden, którego jeszcze na początku 2022 roku nawet część sympatyków Demokratów traktowała protekcjonalnie jako poczciwego staruszka, który to, co najlepsze ma już za sobą, okazał się przywódcą zdolnym sprostać wyzwaniu chwili.

Kierowane przez niego mocarstwo nie tylko dostarczyło Kijowowi bezcennego wsparcia finansowego i wojskowego, ale także weszło w rolę autentycznego lidera Zachodu, koordynującego odpowiedź na rosyjską agresję.

Gdyby nie determinacja i dyplomatyczna skuteczność administracji Bidena, zapewne nie udałoby się ustalić jednolitego frontu Unii Europejskiej w sprawie sankcji wymierzonych w Rosję i pomocy Ukrainie.

Wojna potwierdziła też, że Europa potrzebuje militarnej obecności Amerykanów, że ciągle jest zależna od Stanów w kwestiach twardego bezpieczeństwa i minie wiele lat, zanim kiedykolwiek to się zmieni, jeśli zmieni się kiedykolwiek.

Niepełne przebudzenie i marzenia o strategicznej autonomii

Dla Europy Zachodniej wojna była gwałtownym przebudzeniem z historycznej drzemki, w której zamożne państwa z serca Europy mogły śnić sen o świecie wiecznego pokoju, powszechnego dobrobytu i rządów prawa międzynarodowego.

W lutym okazało się, że niecały świat działa jak Unia Europejska, że pełnowymiarowa wojna – i to tuż u granic Unii – pozostaje jak najbardziej realną możliwością także w trzeciej dekadzie XXI wieku.

Świadomość tego okazała się szczególnie politycznie ważka dla pozycji jednego państwa Europy Zachodniej: Niemiec.

Mówiąc wprost, atak Putina na Ukrainę okazał się kompromitacją niemieckiej polityki wschodniej i energetycznej ostatniego niemal ćwierćwiecza, od czasu objęcia urzędu kanclerza przez Gerharda Schrödera w 1998 roku.

Wszystkie fundamentalne założenia tej polityki zostały negatywnie zweryfikowane w ostatnich miesiącach: że Rosja jest wiarygodnym partnerem, że współpraca gospodarcza z Zachodem ostudzi jej imperialne zapędy i wykluczy możliwość wojny, że można przeprowadzić zieloną transformację w oparciu o rosyjski gaz, wyłączając – bez żadnego racjonalnego powodu – energetykę jądrową.

Na początku wojny kanclerz Olaf Scholz wydawał się rozumieć, że polityka Niemiec wymaga w tych obszarach fundamentalnej korekty. Mówiło się o wielkim zwrocie w polityce niemieckiej, o nowych Niemczech dostrzegających rosyjskie niebezpieczeństwo i zdolnych wziąć odpowiedzialność także za bezpieczeństwo Europy w jego wojskowym wymiarze.

Niestety, w kolejnych miesiącach okazało się, że niemieckie przebudzenie było co najmniej niepełne. Berlin pomagał Ukrainie znacznie poniżej swoich możliwości. W niemieckim społeczeństwie ciągle bardzo silnie brzmią głosy obwiniające o wojnę Ukrainę lub Zachód i nawołujące do negocjacji z Putinem, a nawet do powrotu do relacji sprzed lutego.

Inwazja Putina na Ukrainę zweryfikowała też marzenia Emmanuela Macrona o "strategicznej autonomii Europy" – czy ściślej mówiąc, pokazała, że autonomia ta jest na razie odległym marzeniem. Jednocześnie, jak coraz częściej czytamy w relacjach korespondentów z zachodnioeuropejskich stolic, przywódcy państw regionu przyznają, że Macron miał co do zasady rację i strategiczna autonomia jest perspektywą, do której Europa powinna dążyć.

Do Białego Domu za dwa lata może się przecież wprowadzić Donald Trump, który w wypadku kolejnego ataku Putina na suwerenne państwo, nawet z UE i NATO, zachowa się zupełnie inaczej niż Biden.

Budowanie strategicznej autonomii Europy będzie jednak niezwykle politycznie trudne. Społeczeństwa zachodniej Europy nie zawsze są gotowe do ponoszenia kosztów istotnych wydatków na obronność. Wschodnia flanka Unii będzie z kolei patrzeć na budowę wojskowej autonomii Europy, biorąc pod uwagę stosunek elit takich państw jak Niemcy i Francja do Rosji, z dużą nieufnością.

Jeśli Macron chciałby przekonać do takiej polityki nasz region, musiałby pokazać, że rozumie to, że z obecną Rosją nie można negocjować i gwarancje bezpieczeństwa dla Rosji są ostatnią rzeczą, jaką Zachód powinien dziś sobie zaprzątać głowę.

Powrotu do świata sprzed 2022 roku nie będzie

Wojna w Ukrainie przypadła na rok, gdy Xi Jinping nie tylko został wybrany na trzecią kadencję jako przewodniczący Chin, ale także potwierdził swoje jedynowładztwo w partii i w państwie. Co oznacza między innymi, że w najbliższych pięciu latach Chiny coraz bardziej wyraźnie artykułować będą swoje pretensje do roli globalnego mocarstwa.

Wojna w Ukrainie stwarza pod tym względem korzystną koniunkturę dla Pekinu. Putin atakując Ukrainę, tak osłabił Rosję i tak odciął ją od Zachodu, że z kluczowych partnerów został mu już tylko przewodniczący Xi. W relacji z Chinami Rosja jest dziś słabsza niż była kiedykolwiek w XIX i XX wieku. Chiny to wiedzą i zamierzają to maksymalnie wykorzystać politycznie i gospodarczo.

Pekin zapewnia sobie dostawy rosyjskich surowców po korzystnych cenach, wchodzi też w te obszary, w których Rosja słabnie. Najważniejszy z nich to Azja Środkowa. Chiny dokonują tam gospodarczej i politycznej ekspansji od ponad dekady. Jeszcze przed inwazją na Ukrainę obszar ten stał się faktycznym rosyjsko-chińskim kondominium. Teraz rola Rosji gwałtownie słabnie w tym układzie.

Im bardziej Putin przegra na Zachodzie, tym bardziej zależna od Chin będzie powojenna Rosja – zwłaszcza jeśli nie nastąpi zmiana reżimu i głęboki reset relacji z Unią i NATO.

Oczywiście, ciągle nie wiadomo czy Rosja ostatecznie zdecydowanie przegra obecną wojnę. Podobne podsumowanie za rok może wyglądać zupełnie inaczej niż obecne.

Wszystko zależy od tego, jak będzie sobie radzić Ukraina, czy otrzyma potrzebną do dalszego prowadzenia wojny obronnej pomoc, czy Rosja nie złamie ducha zachodnich społeczeństw, czy nie zwyciężą w nich partie mniej lub bardziej przychylne Putinowi.

Jedno jest pewne: powrotu do świata sprzed 24 lutego 2022 roku nie będzie.

Jakub Majmurek dla Wirtualnej Polski

Źródło artykułu:WP magazyn
władimir putinolaf scholzjoe biden
Wybrane dla Ciebie