"Prywaciarze", czyli o księżach spoza Kościoła [OPINIA]
Jest kilku duchownych, których ekscesy, wypowiedzi czy "przygody" nieustannie przyciągają media. Oni sami często przedstawiają się jako duchowni katoliccy, a media powtarzają to bez weryfikacji. Tyle że część z nich to "prywaciarze", a nie katoliccy duchowni - pisze dla Wirtualnej Polski Tomasz P. Terlikowski.
Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
Historia święcenia pojazdów Krzysztofa Rutkowskiego przez księdza Jacka Stasiaka, który stoi na czele własnej parafii i własnej świątyni i niewiele ma już wspólnego z Kościołem katolickim uświadamia, że w przestrzeni publicznej działa przynajmniej kilku duchownych, którzy choć uchodzą za katolickich księży, i choć tak są przedstawiani przez media, to często z katolicyzmem mają już niewiele wspólnego. A przynajmniej zostali przez Kościół katolicki zawieszeni w pełnieniu posługi czy też nawet suspendowani.
Tyle że to nikomu nie przeszkadza, a oni sami wciąż funkcjonują jako katoliccy duchowni, a przez część katolików wręcz są traktowani jako jedynie prawdziwi i wierni duchowni.
O kim mówię? Najbardziej znanym z tej grupy jest ksiądz Piotr Natanek. Ten doktor habilitowany historii, wybitny intelekt w pewnym momencie, zaangażował się w ruch intronizacji Chrystusa na Króla Polski, a potem stopniowo zaczął głosić poglądy coraz bardziej kuriozalne, propagować prywatne objawienia przez nikogo nieuznawanej wizjonerki, wskazywać rzekomych masonów wśród biskupów oraz demaskować masońską i demoniczną symbolikę w katolicyzmie.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Polityka wróciła do parlamentu? "Kaczyński 'przekupywał' posłów"
Ostatecznie został suspendowany, jego biskup (wtedy był to kardynał Stanisław Dziwisz) zakazał mu posługi, a ks. Natanek osiadł w ośrodku-kaplicy, który zbudował na ziemi swoich rodziców, i gdzie nie tylko - wbrew jasnym decyzjom Kościoła - nie tylko sprawuje liturgię, ale i prowadzi działalność duszpasterską, a nawet rekolekcje. Jeszcze całkiem niedawno bywali u niego księża i świeccy, a on sam uchodził za jedynego obrońcę prawdziwej wiary.
Lista jest długa
Analogiczną drogę - od dobrze zapowiadającego się duchownego, do kogoś, kto działa poza strukturami Kościoła - odbył ksiądz Michał Woźnicki. Zaczynał on jako salezjanin, który zaopiekował się grupą zwolenników starego rytu. Oni uznawali go za swojego obrońcę, a on coraz bardziej uznawał się za proroka starego rytu. Stopniowo jego wypowiedzi stawały się coraz bardziej kuriozalne, pojawił się konflikt z przełożonymi, odmowa opuszczenia mieszkania i wreszcie wydalenie najpierw ze zgromadzenia salezjanów, a później ze stanu duchownego w ogóle.
Obecnie zatem z perspektywy Kościoła Woźnicki jest człowiekiem świeckim, funkcjonuje w prywatnym mieszkaniu, ale wciąż jego wypowiedzi i skandale przez niego wywoływane obciążają wizerunkowo Kościół katolicki.
Analogiczną drogę odbywa obecnie - były już pallotyn - ksiądz Łukasz Prausa. Ten duchowny, który przedstawia się jako stygmatyk, człowiek, który ma co tydzień objawienia Jezusa, a także prowadzi nieustannie modlitwy o uzdrowienie. I on niewiele ma jednak wspólnego z Kościołem.
Pallotyni, u których był księdzem, wydalili go ze zgromadzenia, a archidiecezja łódzka odcina się od jego działalności. I trudno się temu dziwić, bo na byłym zakonniku ciążą nie tylko zarzuty wprowadzania ludzi w błąd, budowania fałszywej pobożności, ale i poważnych innych nadużyć. Czy to komuś przeszkadza? Absolutnie nie, na sprawowane przez niego msze wciąż przybywają tłumy.
Listę takich duchownych można ciągnąć. O. Daniel Galus z Czatachowej także jest suspendowany, a metropolita częstochowski ostrzega przed kontaktami z nim.
Ksiądz Jarosław Cielecki, znany niegdyś propagator kultu św. Szarbela, również jest już poza Kościołem katolickim, biskupi ostrzegają przed nim katolików, i został duchownym innego wyznania chrześcijańskiego.
Inni, jak ksiądz Łukasz Kadziński - którego sprawę opisywałem przed rokiem - choć wciąż pozostają wewnątrz struktur kościelnych i tu tworzą własne wspólnoty - objęci są zakazami sprawowania liturgii.
Wciąż funkcjonują jako duchowni katoliccy
"Arcybiskup metropolita warszawski, zakazał Księdzu Łukaszowi Kadzińskiemu z dniem dzisiejszym prowadzenia jakiejkolwiek działalności duszpasterskiej, katechetycznej, sprawowania świętej posługi, tj. sakramentu pokuty oraz publicznego sprawowania Najświętszej Eucharystii. Zostało mu również w tym dekrecie wskazane miejsce odosobnienia. Nie zastosowanie się do w/wym. środków zapobiegawczych może skutkować nałożeniem sankcji karnych" - napisano na stronach kurii warszawskiej.
Fascynujące jesteś jednak nie to, że tacy duchowni są, bo to akurat się zdarza, że ludzie odchodzą z jakiej wspólnoty, albo propagują swoje odloty w miejsce nauki Kościoła, ale raczej to, że wciąż funkcjonują oni jako duchowni katoliccy, którymi już dawno nie są, a do tego znajdują wsparcie nie tylko u części katolików, ale także w mediach. I nie chodzi mi o to, że media o nich informują (bo to - niezależnie od tego, czy to dobrze czy nie) zrozumiałe, bo każdy z nich jest dostawcą barwnych historii, ale to, że część z mediów zwyczajnie ich wspiera.
Kilka lat trwało, zanim wszyscy odcięli się od księdza Natanka, a on sam dość długo uchodził za prześladowanego sprawiedliwego. Dziś tak samo traktuje, choćby tygodnik "Do Rzeczy", księdza Łukasza Kadzińskiego, choć zarzuty formułowane wobec niego w przestrzeni publicznej są naprawdę poważne. A jednak część z mediów prawicowych traktuje go jako prześladowanego za prawdziwą wiarę.
Zaskakiwać może także to, że do wspomnianych duchownych - choć w różnym zakresie - wciąż przychodzą wierni. Liturgie, które oni sprawują, choć Kościół odebrał im to prawo, wciąż przyciągają rzesze wiernych, i niczego nie zmieniają apele biskupów. Z czego to wynika? Odpowiedź może być dla części niewierzących i niezaangażowanych czytelników zaskakujące, ale jak się zdaje jest jedynym wyjaśnieniem.
Otóż pewna część polskich katolików nie ufa hierarchii, nie traktuje jej jako autorytetu, a źródłem ich przekonań religijnych niekoniecznie jest nauczanie Kościoła, a często prywatne objawienia lub przekonania księży. Świetnie widać to było w debacie nad szczepionkami i komunią na rękę, w której Kościół oficjalnie zajął jedno stanowisko, a część z duchownych zupełnie inne, i na dole często zwyciężało stanowisko sprzeczne z tym oficjalnym.
Dwie przyczyny, jedna mniej wygodna dla biskupów
Dlaczego tak się dzieje? Odpowiedź nie jest prosta, ale przyczyn tego zjawiska można szukać w dwóch kwestiach. Po pierwsze, część z polskich katolików szuka w Kościele nie tyle racjonalnie uzasadnionej wiary, nie tyle sensu życia, ile cudowności i prywatnych objawień, emocji i spektakularnych wydarzeń. To dostarczają im zaś nie księża funkcjonujący wewnątrz Kościoła, bo oni zrobić tego nie mogą, znając doktrynę, ale często ci, którzy są już na jego marginesie, albo z niego wylecieli. Ich już nic nie ogranicza.
Oni mogą opowiadać, jak ksiądz Prausa, że mają stygmaty, że wskrzeszają zmarłych i nikt ich za to nie ukarze (bo już zostali ukarani i są poza strukturami).
Ale jest i drugi powód, mniej wygodny dla biskupów. Otóż niestety, a mówię to bez wielkiej satysfakcji, polscy hierarchowie trochę zniknęli z debaty duszpasterskiej i aktywnej ewangelizacji. Oczywiście nie wszyscy, bo są tacy, którzy są aktywni - by wymienić biskupa Artura Ważnego, arcybiskupa Adriana Galbasa, kardynała Grzegorza Rysia czy biskupów pomocniczych Adriana Puta albo Damiana Muskusa. Listę można ciągnąć dłużej, ale generalnie biskupi trochę się schowali, a księża - przynajmniej ich część - też niechętnie idzie do mediów. Efekt? W walce na wizerunek wygrywają charyzmatyczni i aktywni księża, których nic nie ogranicza.
Za słabo, i to też być może jest problem, działa także procedura informowania za co ukarani są konkretni księża. Gdyby podać konkrety, w wielu przypadkach byłoby jasne, że wcale nie chodzi o ich działania duszpasterskie, a o… działania, które mogą być traktowane jako przestępstwa.
O tym też trzeba mówić, żeby suspendowani czy ukarani duchowni nie mogli wprowadzać ludzi w błąd.
Tomasz P. Terlikowski dla Wirtualnej Polski
*Tomasz P. Terlikowski, doktor filozofii, publicysta RMF FM, felietonista "Plusa Minusa", autor podkastu "Wciąż tak myślę". Autor kilkudziesięciu książek, w tym "Wygasanie. Zmierzch mojego Kościoła", "To ja Judasz. Biografia Apostoła", "Arcybiskup. Kim jest Marek Jędraszewski".