Prezesowski zawrót głowy [OPINIA]

Fotel prezesa jest jeden, chętnych do zasiadania w nim dwóch. Tomasz Sygut oraz Michał Adamczyk twierdzą, że to oni są prawowitymi szefami TVP. A jak jest w rzeczywistości?

Protest w obronie TVP. Na zdjęciu dotychczasowy pracownicy stacji Samuel Pereira i Michał Adamczyk
Protest w obronie TVP. Na zdjęciu dotychczasowy pracownicy stacji Samuel Pereira i Michał Adamczyk
Źródło zdjęć: © East News | Tomasz Jastrzebowski/REPORTER
Patryk Słowik

27.12.2023 | aktual.: 27.12.2023 14:24

Przewodniczący Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji Maciej Świrski chce, aby w sprawie przejęcia kontroli nad mediami publicznymi przez nowy rząd wypowiedziały się "czynniki NATO".

Jak na razie nikt z kierownictwa Sojuszu Północnoatlantyckiego nie zabrał głosu.

Świrskiemu najpewniej będzie musiało wystarczyć, że wypowiedzą się referendarze sądowi z Wydziału Gospodarczego - Krajowego Rejestru Sądowego w Sądzie Rejonowym dla m.st. Warszawy w Warszawie.

To najprawdopodobniej oni zdecydują, kto ze sporu o media wyjdzie zwycięsko, a kto będzie musiał pogodzić się z porażką. Zanim jednak to nastąpi, przyjrzyjmy się sytuacji w TVP, której dotyczy najpoważniejszy konflikt.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Sytuacja Tomasza Syguta

Tomasz Sygut został wybrany prezesem zarządu TVP SA 19 grudnia 2023 r. przez radę nadzorczą, która została tego samego dnia powołana przez walne zgromadzenie spółki. Czyli, w praktyce, jednoosobowo przez Bartłomieja Sienkiewicza, ministra kultury - bo Skarb Państwa jest jedynym akcjonariuszem TVP. Sienkiewicz chwilę wcześniej odwołał poprzednio zasiadające w radzie nadzorczej osoby.

Sienkiewicz działał na podstawie uchwały sejmowej w sprawie przywrócenia ładu prawnego oraz bezstronności i rzetelności mediów publicznych oraz Polskiej Agencji Prasowej, w której między innymi on został wezwany do zaprowadzenia porządku w mediach publicznych, a w ślad za tym wezwaniem - wykorzystując przepisy Kodeksu spółek handlowych.

Do powołania Tomasza Syguta doszło właśnie dzięki zastosowaniu ogólnych przepisów Kodeksu spółek handlowych, dotyczących uprawnień właścicielskich.

Mówiąc najprościej: skoro właściciel spółki, skupiający w swoich rękach 100 proc. udziałów, chciał odwołać ludzi z rady nadzorczej i powołać nowych, to - zgodnie z Kodeksem spółek handlowych - mógł to zrobić.

Z taką, zastosowaną przez Bartłomieja Sienkiewicza, koncepcją zgodziło się publicznie kilku ekspertów z zakresu prawa spółek, m.in. profesorowie Michał Romanowski, Aleksander Kappes i Tomasz Siemiątkowski.

Jednocześnie do powołania Tomasza Syguta doszło wbrew statutowi TVP S.A. Zgodnie z par. 13 ust. 3 statutu spółki "Członków Zarządu, w tym Prezesa Zarządu, powołuje i odwołuje Rada Mediów Narodowych".

Zamieszanie wokół wyroku

I tu musimy zostawić na chwilę Tomasza Syguta i to, w jaki sposób został powołany na stanowisko prezesa zarządu TVP, by przenieść się w czasie do 2016 r.

Wtedy bowiem, a dokładnie 13 grudnia 2016 r., Trybunał Konstytucyjny wydał wyrok dotyczący sposobu kształtowania mediów publicznych w Polsce.

Tu od razu zaznaczmy: w składzie orzekającym znaleźli się Andrzej Rzepliński, Leon Kieres, Stanisław Rymar, Piotr Tuleja i Marek Zubik. Nikt nie ma wątpliwości co do tego, że mogli orzekać.

Trybunał zajmował się tzw. małą ustawą medialną, przy pomocy której Prawo i Sprawiedliwość tuż po przejęciu władzy w kraju przejęło także kontrolę nad mediami publicznymi.

W ustawie "wywłaszczono" z kompetencji Krajową Radę Radiofonii i Telewizji i postanowiono, że zarządzających mediami publicznymi będzie powoływał i odwoływał minister właściwy ds. Skarbu Państwa.

Wniosek do Trybunału Konstytucyjnego skierował ówczesny rzecznik praw obywatelskich Adam Bodnar.

Szkopuł w tym, że gdy Trybunał Konstytucyjny orzekał, zajmował się już historią. Po złożeniu wniosku przez Bodnara Prawo i Sprawiedliwość przyjęło nową ustawę - o Radzie Mediów Narodowych. Wskazano w niej, że menedżerów mediów publicznych powoływać będzie ta rada, a nie minister. W radzie, do dziś, większość mają politycy związani z Prawem i Sprawiedliwością.

Trybunał w wydanym wyroku (sygn. K 13/16) stwierdził, że niekonstytucyjne jest odbieranie kompetencji w zakresie kształtowania realiów funkcjonowania mediów publicznych Krajowej Radzie Radiofonii i Telewizji.

"Sprzeczne z tym założeniem, a przez to niezgodne z Konstytucją, byłoby zatem powierzenie wykonywania nawet części zadań KRRiT organowi od niej niezależnemu, a jednocześnie powiązanemu - choćby w niewielkim wymiarze - z rządem" - stwierdził Trybunał.

Trybunał wskazał wprost, że odwoływać i powoływać menedżerów mediów publicznych nie może minister, członek rządu.

W uzasadnieniu zaś wskazano również, że nie powinna tego robić także Rada Mediów Narodowych, choć - co podkreślili sędziowie - nie zajmowali się bezpośrednio ani radą, ani ustawą o Radzie Mediów Narodowych, bo nie tego dotyczył wniosek.

Luka po wyroku

Wracamy do 2023 r.

Bartłomiej Sienkiewicz twierdzi, że po wyroku Trybunału Konstytucyjnego z 2016 r. powstała legislacyjna luka. Prawo i Sprawiedliwość bowiem wyroku nie wykonało. Trybunał - jak uważa Bartłomiej Sienkiewicz - uznał Radę Mediów Narodowych za niekonstytucyjną. Brakuje procedur umożliwiających odwoływanie i powoływanie menedżerów mediów publicznych Krajowej Radzie Radiofonii i Telewizji. W efekcie, w ocenie ministra, jedynym sposobem działania jest to, by to on odwoływał i powoływał menedżerów medialnych, do czasu aż zostanie uchwalona nowa ustawa medialna, w której przywróci się kompetencje Krajowej Radzie Radiofonii i Telewizji.

Koncepcja Bartłomieja Sienkiewicza, jako legalna, znalazła uznanie u co najmniej sześciorga profesorów prawa, w tym głównie prawa handlowego, ale i sędzi Trybunału Konstytucyjnego w stanie spoczynku prof. Ewy Łętowskiej. W największym uproszczeniu twierdzą oni, że Prawo i Sprawiedliwość zabetonowało system między innymi po to, by nie dało się go rozbetonować. I że nie można na media publiczne patrzeć przez pryzmat ustawy o Radzie Mediów Narodowych, lecz trzeba przez pryzmat konstytucji. W opiniach ekspertów pojawiły się zatem tezy o potrzebie "samoobrony konstytucji" oraz o tym, że "pisowskie prawo nie jest prawem".

W świetle tej koncepcji Tomasz Sygut jest prezesem TVP i nie powinno być kłopotu z potwierdzeniem tego faktu przy okazji wpisu do Krajowego Rejestru Sądowego.

Dla jasności: co najmniej dwoje profesorów prawa, w tym konstytucjonalista Ryszard Piotrowski, kilku doktorów, a także Helsińska Fundacja Praw Człowieka, uważają, że metoda działania ministra Bartłomieja Sienkiewicza była co najmniej wątpliwa prawnie, a część z nich wskazuje wprost, że nielegalna.

Sytuacja Michała Adamczyka

26 grudnia 2023 r. Rada Mediów Narodowych powołała Michała Adamczyka na stanowisko prezesa zarządu TVP.

Rada Mediów Narodowych działała na podstawie ustawy o Radzie Mediów Narodowych, która nadal obowiązuje, oraz art. 27 ust. 3 ustawy o radiofonii i telewizji, który stanowi, że "członków zarządu [jednostek publicznej radiofonii i telewizji - red.], w tym prezesa zarządu, powołuje i odwołuje Rada Mediów Narodowych".

Dodatkowo ze statutu TVP wynika, że to właśnie Rada Mediów Narodowych wybiera prezesa.

Założenie, że to Michał Adamczyk jest prezesem TVP, wymaga jednak uznania, że Tomasz Sygut nim nie jest. Czyli że koncepcja o luce legislacyjnej i niekonstytucyjności przepisów o Radzie Mediów Narodowych jest niewłaściwa.

Zwolennicy tezy, że to Michał Adamczyk jest legalnym prezesem TVP, zwracają uwagę na fakt, że od powstania Rady Mediów Narodowych sąd rejestrowy każdorazowo uznawał ją za uprawnioną do odwoływania i powoływania menedżerów mediów publicznych.

Skoro więc nie zmieniły się przepisy prawa, a co najwyżej pojawiła się nowa interpretacja ministra, to nie ma podstaw, ażeby teraz odmówić wpisania Michała Adamczyka do rejestru jako prezesa.

Charakter wpisu

I tu wyjaśnijmy: wpis do Krajowego Rejestru Sądowego zarazem nie jest kluczowy i jest kluczowy. Jak to możliwe?

Wpis ma charakter deklaratoryjny. To oznacza, że jedynie potwierdza pewną okoliczność, a nie sam z siebie ją tworzy.

To, że obecnie w KRS nie jest jako prezes wskazany Tomasz Sygut, nie oznacza, że nie jest prezesem.

I analogicznie: to, że nie jest wskazany Michał Adamczyk, tylko poprzedni prezes Mateusz Matyszkowicz (który zrezygnował wraz ze sporem o fotel prezesa), nie oznacza, że Michał Adamczyk nie jest prezesem. Jakkolwiek może to wydawać się komuś zawiłe i faktycznie w obecnej sytuacji TVP nie ułatwia, to prawnie jest logiczne.

Standardową praktyką w działalności spółek jest przecież wymiana menedżerów. Bez trudu możemy sobie wyobrazić sytuację, w której prezes zarządu musi nagle odejść - bo np. wyjeżdża na drugi koniec świata albo ciężko zachorował. Wtedy zostaje odwołany ze stanowiska, a na jego miejsce powołana zostaje nowa osoba. I może działać od razu, a nie po kilku tygodniach, gdy w Krajowym Rejestrze Sądowym zostanie wpisana zmiana.

Kłopot pojawia się dopiero wtedy, gdy istnieje spór o to, kto powinien być wpisany.

Wtedy to, kto zostanie wpisany, ma istotne znaczenie. Niejako bowiem potwierdza, komu sąd przyznał rację.

Problematyczny wpis

Standardową praktyką jest to, że wpisów do rejestru dokonują referendarze sądowi. Najprawdopodobniej tak też stanie się w przypadku TVP.

Scenariuszy jest kilka.

Pierwszy: wpisany do rejestru zostanie Tomasz Sygut, bo referendarz uzna, że właściciel spółki ma prawo decydować o tym, kto będzie nią zarządzał. Michał Adamczyk nie zostanie wpisany, bo sprzeciwia się temu właściciel spółki, a Rada Mediów Narodowych jest niekonstytucyjna, mimo że formalnie nie zostało to stwierdzone przez Trybunał Konstytucyjny.

Drugi: Tomasz Sygut nie zostanie wpisany. Referendarz sądowy np. wezwie do uzupełnienia braków formalnych w postaci zobowiązania do przedłożenia stosownej uchwały Rady Mediów Narodowych - bo z obowiązującej ustawy oraz ze statutu TVP wynika, że prezesa powołuje Rada Mediów Narodowych, a nie rada nadzorcza spółki. Takiego braku minister kultury nie będzie w stanie uzupełnić. Za to wpisany zostanie Michał Adamczyk - jako powołany przez uprawniony, w świetle ustawy i statutu, organ.

Trzeci scenariusz: najpierw zostanie wpisany Tomasz Sygut. A kilka dni później zostanie wpisany Michał Adamczyk. Pamiętajmy bowiem, że sprawą zajmować może się dwóch różnych referendarzy.

Czwarty scenariusz: jeden referendarz uzna, że nie ma podstaw do wpisania do rejestru Tomasza Syguta, a drugi stwierdzi, że nie ma podstaw do wpisania Michała Adamczyka. W efekcie w rejestrze będzie nadal wpisany Mateusz Matyszkowicz, który zrezygnował z funkcji prezesa.

I wreszcie piąty: z uwagi na skomplikowany charakter sprawy zostanie wyznaczona rozprawa - i tam dojdzie do starcia o to, kto jest prezesem TVP. Nie można też całkowicie wykluczać scenariusza, w którym ostatecznie rozstrzygać będą inne sądy lub trybunały. Co, rzecz jasna, przełoży się na kolejne kłopoty, bo np. rozstrzygnięcie Trybunału Konstytucyjnego w obecnym kształcie i w niewłaściwym składzie przez wielu nie będzie uznawane.

Fotel prezesa

Ostatecznie prawda jest zaś taka, że spory o to, kto powinien być prezesem TVP, mogą trwać latami. Nawet bowiem po dokonaniu wpisu do rejestru możliwe są powództwa, skargi do międzynarodowych trybunałów i tak dalej.

Jednocześnie - jak w każdej walce o kontrolę nad spółką - istotne jest to, kto faktycznie siedzi w fotelu prezesa, kogo słuchają ludzie i kto ma dostęp do rachunków bankowych spółki, pozwalających m.in. na wypłatę wynagrodzeń pracowników.

W TVP dodatkowo istotne jest to, kto może transmitować program telewizyjny do Polaków.

W tym ujęciu, według stanu na dziś, rządzi Tomasz Sygut.

Patryk Słowik jest dziennikarzem Wirtualnej Polski

Napisz do autora: Patryk.Slowik@grupawp.pl

Źródło artykułu:WP Wiadomości
tvpmichał adamczykdonald tusk
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (453)