Na jaw wychodzą nowe fakty po wybuchu. "Główna hipoteza śledczych"

Trwa wyjaśnianie przyczyn tragicznego w skutkach pożaru kamienicy w Poznaniu, w wyniku którego doszło do eksplozji i zginęło dwóch strażaków, a kilkunastu zostało rannych. Na jaw wychodzą nowe fakty. Według doniesień medialnych poznańscy strażacy wiedzieli, że na miejscu działa serwis akumulatorów, bo sami korzystali z jego usług.

Tragiczny wybuch w Poznaniu z 25 sierpnia
Tragiczny wybuch w Poznaniu z 25 sierpnia
Źródło zdjęć: © PAP | Jakub Kaczmarczyk
oprac. PC

Tą sprawą w dalszym ciągu żyje cała Polska. W nocy z 24 na 25 sierpnia doszło do pożaru i wybuchu w kamienicy przy ul. Kraszewskiego w Poznaniu. W akcji zginęło dwóch strażaków, a poszkodowanych zostało 11 oraz 3 mieszkańców. W ubiegłym tygodniu odbyły się pogrzeby tragicznie zmarłych druhów, na które zjechały delegacje straży pożarnej z całego kraju.

Trwa wyjaśnianie przyczyn tragedii. Prokuratura wszczęła śledztwo w sprawie pożaru, a mieszkańcy ul. Kraszewskiego wskazują na działający w kamienicy sklep z akumulatorami - szczególnie po tym, jak w trakcie oględzin pogorzeliska z udziałem biegłego ujawniono w pobliżu spalonej kamienicy rozrzucone akumulatory.

"Świadkowie twierdzą, że zanim doszło do dwóch eksplozji, dym wydobywał się z piwnicy. Pomieszczenia po tej stronie zajmowała firma Lupo. Jej serwisanci naprawiali baterie i akumulatory. Zapłon tych urządzeń to w tej chwili główna hipoteza śledczych" - podaje "Gazeta Wyborcza".

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Jak informuje "Wyborcza", cztery piwnice przerobiono nielegalnie w jedno pomieszczenie - salę do napraw. Prowadziły do niej schody wykute - też nielegalnie - na zapleczu salonu firmy Lupo, który mieścił się na parterze i gdzie obsługiwano klientów. W mailu do "Wyborczej" spółka Lupo potwierdza, że w piwnicy serwisowano akumulatory.

- Wszystko robiliśmy na drewnianym stole. Momentami szły mocne iskry - mówi anonimowo "GW" były pracownik firmy. Mężczyzna twierdzi, że zapłony akumulatorów zdarzały się kilka razy w tygodniu. Serwisanci wrzucali je wtedy do wiadra i przysypywali piaskiem.

Strażacy wiedzieli, bo korzystali

Strażacy z Poznania skontaktowali się z "Wyborczą", ujawniając, że komenda miejska straży pożarnej wiedziała o działającym w budynku serwisie akumulatorów. Lupo serwisowała akumulatory do strażackich latarek, a w komendzie są faktury potwierdzające te usługi.

Marcin Tecław z zespołu prasowego poznańskiej straży pożarnej potwierdził, że komenda miejska Państwowej Straży Pożarnej w Poznaniu korzystała z usług firmy Lupo kilka razy w ciągu ostatnich lat. Była to regeneracja akumulatorów latarek podziału bojowego oraz kilku akumulatorów Survivor LED.

Survivor LED to strażacka latarka do pracy w strefach największego zagrożenia. Ma dużą moc, generuje silną wiązkę światła. Zasilana jest akumulatorem litowym - podkreśla "GW", wskazując, że rzecznik milczy na temat tego, czy serwisowanie akumulatorów w budynku mieszkalnym nie budziło wątpliwości strażaków.

Firma Lupo przekazała, że działała jawnie i nikt, w tym straż pożarna, nie zgłaszał zastrzeżeń do ich działalności. Natomiast rzecznik Prokuratury Okręgowej w Poznaniu Łukasz Wawrzyniak potwierdza, że powiązania straży pożarnej z firmą Lupo są również przedmiotem śledztwa. Szczegółowe ustalenia dotyczące serwisowania baterii przez straż pożarną są tajemnicą postępowania i na obecnym etapie nie będą komentowane.

Źródło: "Gazeta Wyborcza", WP

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (508)