Powrót do szkoły. Pierwsza placówka z koronawirusem
Powrót do szkół. Choć rok szkolny w Polsce jeszcze się nie zaczął, pojawiła się pierwsza szkoła, w której inauguracja nowego semestru nie odbędzie się z powodu koronawirusa. Zarażony jest jeden z nauczycieli. Tym samym dzieci pozostaną w domach.
Powrót do szkół. Dzieci ze szkoły podstawowej w Kiełpinie (woj. pomorskie) nie pójdą jutro na rozpoczęcie roku szkolnego. Jeden z nauczycieli placówki został zarażony koronawirusem. Zgodnie z zaleceniami Państwowego Powiatowego Inspektora Sanitarnego w Kartuzach nauczyciele placówki zostali objęci kwarantanną domową od 1 do 14 września.
Powrót do szkół. Czeka nas niemiecki scenariusz?
Sytuacja mająca miejsce w Kiełpinie to odosobniony wypadek. Jednak, żeby wyobrazić sobie, co może nas czekać po 1 września, warto rzucić okiem za naszą zachodnią granicę. Mija miesiąc, od kiedy Niemcy zdecydowali się ponownie otworzyć szkoły. Od tego czasu w samym Berlinie odnotowano 40 przypadków zarażenia koronawirusem.
Minister edukacji narodowej Dariusz Piontkowski pytany w ostatnich tygodniach wielokrotnie o to, czy szkoły są przygotowane na rozpoczęcie nowego roku szkolnego, niezmiennie odpowiadał, że tak. Odpowiednie instrukcje zostały wysłane dyrektorom szkół 5 sierpnia. Ministerstwo oddało szefom placówek edukacyjnych pole do działań, tłumacząc, że szkoły różnej wielkości wymagają różnych procedur. Do szkół rozesłano też maseczki, termometry i hektolitry płynu dezynfekującego.
Powrót do szkół. Jak to robią inne kraje?
Innym filarem walki z wirusem ma być doinformowanie młodzieży o konsekwencjach nieprzestrzegania nowych zasad. Ministerstwo rozesłało plakaty i wraz z Telewizją Polską wyprodukowało specjalny spot na ten temat. Czy to wystarczy, żeby uniknąć zachorowań? Niemcy zastosowały mniej więcej te rozwiązania co Polska. Za dwa tygodnie swoje szkoły otworzyć mają Włosi.
To naród szczególnie dotknięty pierwszą falą epidemii koronawirusa. Dlatego Włosi wolą dmuchać na zimne. Poza dodatkowym wyposażeniem szkół w maski i termometry zdecydowano o tymczasowym "schowaniu" 50 tys. szkolnych ławek tak, aby realnie można było zachować dystans między uczniami. Tak długo, jak tylko to możliwe, lekcje będą się odbywać na zewnątrz.
Z kolei Szwedzi w ogóle nie wyłączyli swoich szkół z użytkowania. Anders Tegnell, główny wirusolog kraju, zapewniał, że szkoły nie są głównymi miejscami transmisji wirusa. Dodawał, że otwieranie szkoły tylko po to, żeby ją ponownie zamknąć, poważnie podważałoby zaufanie do instytucji publicznych.