Pomysł Andrzeja Dudy przed wizytą w USA. "Błąd w sztuce prowadzenia negocjacji"
- Nawet najsłuszniejszy postulat, jeżeli się go zgłasza w nieodpowiedniej formie i nieodpowiednim czasie, nie osiąga oczekiwanego celu - tak były wieloletni ambasador Jan Wojciech Piekarski ocenia w rozmowie z Wirtualną Polską koncepcję prezydenta Andrzeja Dudy, zaprezentowaną tuż przed wylotem do Stanów Zjednoczonych.
W tekście opublikowanym na łamach "The Washington Post", w przeddzień spotkania z prezydentem Joe Bidenem w Białym Domu, prezydent Andrzej Duda zapowiedział, że podczas rozmów zaproponuje, by zwiększyć uzgodniony na szczycie NATO w Newport w 2014 roku wymóg wydawania co najmniej 2 proc. PKB na obronność do 3 proc. Zdaniem prezydenta, byłaby to właściwa odpowiedź na zagrożenia ze strony Rosji, która przestawiła swoją gospodarkę na tryb wojenny.
Na reakcję USA nie trzeba było długo czekać. Rzecznik Departamentu Stanu Matthew Miller stwierdził, że "pierwszym krokiem powinno być skłonienie wszystkich krajów do spełnienia wymogu wydatków 2 proc. PKB na obronę, zanim będziemy rozmawiać o dodatkowych propozycjach".
Jan Wojciech Piekarski, były wieloletni ambasador w Izraelu, Pakistanie i Belgii, w rozmowie z Wirtualną Polską ocenia, że "nie jest to kwestia protokolarna, lecz po prostu błąd w sztuce prowadzenia negocjacji".
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
"Prezydent chce być za dużym prymusem"
- Nawet najsłuszniejszy postulat, jeżeli się go zgłasza w nieodpowiedniej formie i nieodpowiednim czasie, nie osiąga oczekiwanego celu. Prezydent Andrzej Duda zgłaszał postulat wymogu wydatków 3 proc. PKB na obronę. Nadział się od razu na wypowiedź rzecznika Departamentu Stanu. Amerykanie dali do zrozumienia, że to nie jest temat, który może być podejmowany w czasie, gdy NATO zabiega o to, aby wszyscy członkowie wydawali 2 proc. - mówi.
I dodaje, że kolejną tego typu sprawą była kwestia zwiększenia obecności wojsk amerykańskich w Polsce. - To postulat powtarzany przez Andrzeja Dudę przed wyjazdem do Waszyngtonu. I tu również mamy natychmiastową wypowiedź prezydenta Joe Bidena, który mówi: nie przewidujemy zwiększenia obecnej ilości wojsk amerykańskich w Polsce w chwili obecnej - przywołuje.
Piekarski podkreśla, że to "postulat słuszny, warty załatwienia, ale powiedziany w nieodpowiednim czasie i gronie". - Tego typu postulat można byłoby postawić w momencie, kiedy się siedzi przy stole, podczas rozmów z amerykańską delegacją, a nie wychodząc przed szereg. Prezydent chce być za dużym prymusem w tych sprawach. I w rezultacie jeszcze przed wyjazdem do USA dostaje negatywną odpowiedź - wyjaśnia.
"Niedojrzałość w sprawach zagranicznych otoczenia prezydenta"
- Jeżeli mówimy o negocjacyjnych niezręcznościach prezydenta, to nie obwiniam za to Ministerstwa Spraw Zagranicznych, które zawsze uczestniczy w przygotowaniu rozmów na najwyższym szczeblu - mówi rozmówca Wirtualnej Polski.
I dodaje: - Powiedziałbym raczej o niedojrzałości w sprawach zagranicznych otoczenia prezydenta Andrzeja Dudy. W Pałacu po prostu nie ma ludzi, którzy się na tym znają, i którzy potrafiliby przyhamować prezydenta w pewnych wypowiedziach.
- W składzie delegacji w USA jest także premier Donald Tusk i towarzyszący mu minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski. Sądzę, że skierują rozmowy polsko-amerykańskie na właściwe tory. Jestem przekonany, że - z punktu widzenia ogólnej wymowy tego spotkania - będzie pozytywny przekaz i odbiór nie tylko w Polsce, ale i na arenie międzynarodowej - podkreśla ekspert.
"Populistyczny pomysł"
Również Maciej Matysiak, pułkownik rezerwy, ekspert fundacji Stratpoints i były zastępca szefa Służby Kontrwywiadu Wojskowego, ocenia w rozmowie z Wirtualną Polską, że prezydent Andrzej Duda "mocno wyskoczył przed szereg". - Chce zaznaczać swoją pozycję w zakresie polityki międzynarodowej - dodaje.
- Już nie mówię o sferze międzynarodowej, czyli oddziaływania na inne kraje. To jest taki pomysł populistyczny, czyli kto da więcej. A czemu nie 4 proc. albo jeszcze więcej, skoro my realnie w tej chwili wydajemy właśnie mniej więcej tyle? Gdzie będzie ta granica? - pyta nasz rozmówca.
"Zupełnie inny punkt odniesienia"
Odnosząc się bezpośrednio do kwoty PKB, jaka miałaby być przeznaczana na obronność, płk Matysiak mówi, że nigdy nie będzie "po równo". - Dwa procent Litwy jest czym innym, niż dwa procent Niemiec. To zupełnie inny punkt odniesienia. Zawieszenie liczbowe progu ma na celu mobilizowanie i uświadamianie, że jest taka potrzeba, w tej chwili jeszcze bardziej istotna, do wydatkowania środków - zaznacza.
- Wszystko jest zależne od punktu siedzenia, czyli tego, gdzie geograficznie kraj się znajduje, jak społeczeństwo postrzega w ogóle zagrożenie. Konieczność wydawania środków na wojsko, które jest nieproduktywne, ale jest elementem bezpieczeństwa, jest bardziej zrozumiałe dla tych, których to zagrożenie bezpośrednio dotyczy - wyjaśnia.
I zaznacza, że "jakiejkolwiek byśmy liczby nie wskazali, po prostu potrzebujemy wydatkować na armię, uzbrojenie i bezpieczeństwo tyle, ile trzeba, by odstraszyć Rosję". - Nie wiadomo, ile to dzisiaj jest. Musimy zapewnić wsparcie Ukrainie, finansowe i materiałowe, zbudować swój potencjał. I mówię tu o wszystkich krajach europejskich, szczególnie z flanki wschodniej - podsumowuje.
Żaneta Gotowalska-Wróblewska, dziennikarka Wirtualnej Polski