Pomogła tysiącom kobiet. Zapytała publicznie Kliczkę, co ma robić

Nastya Podorozhnya zapytała burmistrza Kijowa Witalija Kliczkę, jak jej organizacja, wspierająca uchodźczynie, ma zyskać potrzebne fundusze. Ten ją jednak zignorował. W rozmowie z Wirtualną Polską Ukrainka opowiada, jak "Martynka" wspiera kobiety zgwałcone przez rosyjskich żołnierzy. - Te przypadki są coraz bardziej jak z filmów - mówi.

Nastya Podorozhnya zapytała Kliczkę. Ten jednak w ogóle jej nie odpowiedział
Nastya Podorozhnya zapytała Kliczkę. Ten jednak w ogóle jej nie odpowiedział
Źródło zdjęć: © Campus Polska Przyszłości
Adam Zygiel

Adam Zygiel, Wirtualna Polska: Wstałaś na panelu na Campusie Polska Przyszłości z Witalijem Kliczką oraz Rafałem Trzaskowskim i powiedziałaś, że prowadzisz organizację pomagającą ofiarom przemocy. Dzień wcześniej odezwała się do was kobieta zgwałcona przez rosyjskiego żołnierza, gdy szła po wodę. Przypomniałaś, że nie możecie się zarejestrować przez błąd ortograficzny na stronie statutu. Nie możecie przez to dostać grantów.

Nastya Podorozhnya: Udało nam się zarejestrować w tym miesiącu, ale trwało to 10 miesięcy. Nasz wniosek był zwracany trzy razy. Jednym z powodów była literówka - dwa razy w zdaniu powtórzone "i", co według sądu było powodem tego, żeby nie rejestrować naszej organizacji.

Czym jest "Martynka"?

Jest to organizacja, którą nazwałam tak, jak moją młodszą siostrzenicę, którą wywiozłam z ogarniętej rosyjską inwazją Ukrainy na samym początku 2022 roku. Działamy w myśl zasady: "kobiety dotknięte wojną pomagają innym kobietom dotkniętym wojną". Nie porzucamy ich. Nawet, jak przestają do nas pisać, to my się odzywamy: "jak się czujesz?", "jak poszła twoja konsultacja z psychologiem?".

"Martynka" zapewnia pomoc psychologiczną z przeróżnych powodów, od traumy wojennej, lęku przed głośnymi dźwiękami po doświadczeniach w Ukrainie, po przemoc seksualną. Częściej nawet pomagamy kobietom, które doświadczyły przemocy już w Polsce albo za granicą, z rąk handlarzy ludźmi. W całej Polsce mamy wolontariuszki, które mogą pójść z ofiarą przemocy na policję i pomóc w tłumaczeniu. Oferujemy również pomoc prawną. W Krakowie prowadzimy małe schronisko na osiem miejsc dla uchodźczyń, które doświadczyły przemocy.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Na panelu powiedziałaś, że macie na koncie "Martynki" dwa tys. dolarów. Mówiłaś, że to wystarczy na miesiąc waszej działalności. Skąd bierzecie środki?

Cały czas prowadzimy zrzutki. Z tych pieniędzy opłacamy psychologów i wynagradzamy swoją pracę, bo wszystkie kobiety, które u nas pracują, to migrantki albo uchodźczynie. Jedna z dziewczyn mieszka w Kijowie, więc czasami pracuje, wiesz...

Ze schronu?

Tak, ze schronu odpisuje: "cześć kochanie, jak minęła twoja konsultacja psychologiczna?". A nad nią latają samoloty z bombami...

Nie macie telefonu dyżurnego, tylko działacie jako bot na Telegramie. Jak to wygląda?

Moim pomysłem było, żeby nie dzwonić do organizacji, tylko pisać do swojej koleżanki "Martynki". Ona ma zdjęcie profilowe, imię "Martynka", nigdzie nie jest napisane, że to organizacja pomocowa. A odpisuje nie sztuczna inteligencja, tylko nasze operatorki.

Nastya Podorozhnya podczas panelu z udziałem Kliczki
Nastya Podorozhnya podczas panelu z udziałem Kliczki© Zrzut ekranu | Campus Polska Przyszłości

Ile dostajecie wiadomości dziennie?

Pisze do nas od kilku do kilkunastu różnych osób. Od marca 2022 roku odpowiedziałyśmy na ponad tysiąc próśb o pomoc.

Było wiele różnych etapów wojny. Napięty etap pierwszy, kiedy płynęły doniesienia z Buczy, Irpienia. Zauważyłyście, że w pewnych okresach zgłoszeń jest dużo więcej?

Za każdym razem, jak jest duża tragedia, to sypią się prośby o pomoc. Tak było na przykład po tragedii na zaporze w Nowej Kachowce. Miałyśmy też dużo wiadomości zimą, kiedy pomagałyśmy osobom z Bachmutu, które pisały do nas z ośrodków dla uchodźców. Odczuwamy więc na sobie to, co dzieje się w Ukrainie. Latem tego roku dostałyśmy od osób, które doświadczyły handlu ludźmi, więcej próśb, niż w ciągu całej naszej pracy.

Aborcja w Ukrainie jest legalna do 12. tygodnia ciąży, w Polsce prawo jest bardziej restrykcyjne, a trzy lata temu sytuacja się pogorszyła. Jak wygląda pomoc kobietom, które przyjeżdżają i potrzebują aborcji?

Słyszymy różne historie. Zdarza się, że ciąża jest chciana, ale rodzina już w żaden sposób nie może sobie pozwolić na to, by mieć dziecko, bo stracili wszystko w Ukrainie. Trzeba najpierw znaleźć pracę i dach nad głową. Są inne problemy. Choć w Polsce aborcja po gwałcie jest legalna, to trzeba to udowodnić, mieć z prokuratury zaświadczenie. A czas przecież płynie i są limity, do którego tygodnia ciąży można ją przerwać.

A jeśli gwałt miał miejsce w Ukrainie...

To jest to jeszcze bardziej skomplikowane. I jest jeszcze klauzula sumienia, na którą lekarze się powołują i odmawiają nawet legalnej aborcji. Opowiadamy więc o legalnych sposobach na przerwanie ciąży, np. o aborcji farmakologicznej.

Rzuca się wam inne kłody pod nogi? Napotykacie np. na akcje ze strony antagonistycznych organizacji?

Kilka dni temu na Instagramie "Martynki" dziewczyna przesłała nam artykuł, w którym było moje zdjęcie podpisane: "Ukrainki mordują dzieci w Polsce".

Strona rosyjska czy ukraińska?

Polska. To było wcześnie rano i jak to zobaczyłam, momentalnie się obudziłam. Spędziło mi to sen z powiek. Przetłumaczyłam to na angielski i wrzuciłam na Instagram. Pokażę ci.

"Wróżka aborcyjna".

Kiedyś tak napisał o mnie hejter pod filmikiem na YouTube. Cytat brzmiał: "she looks like a McDonald's-free abortion fairy". Ja wtedy napisałam na Instagramie, że jestem "abortion fairy". I portalowi konserwatywnemu najwyraźniej też się to spodobało.

Czemu zdecydowałaś się, by zajmować się akurat kobietami dotkniętymi przemocą?

Sama doświadczyłam przemocy w Krakowie, kiedy byłam na studiach. Miałam 21 lat i po prostu zaatakował mnie mężczyzna przed moim akademikiem. Takie przypadki statystycznie dzieją się bardzo rzadko. My raczej pomagamy kobietom, które znają swoich oprawców.

Najczęściej gwałcicielami są osoby, które ofiary znają. Członek rodziny, znajomy.

Choć dobrze już wtedy mówiłam po polsku, to i tak było to spore wyzwanie tłumaczyć, dlaczego to, co mi się stało, była próbą gwałtu. Zresztą policjanci nie do końca mi uwierzyli, nie zatrzymali oprawcy. My go znaleźliśmy. Zadzwoniłam na policję, że znaleźliśmy mężczyznę, który miał krew na policzku od moich paznokci. Oni powiedzieli, że przecież mnie nie zgwałcił, więc nie mają obowiązku go zatrzymać i jest w ogóle śmieszne, że "Ukrainiec znalazł Ukrainkę". Powiedzieli, że "znalazł bratnią duszą".

To było najgorsze, co przydarzyło mi się w życiu. Borykałam się z PTSD (zespół stresu pourazowego - red.), bałam się wyjść na ulicę. Kiedy zaczęła się wojna, przewiozłam rodzinę i dowiedziałam się o problemie z handlem ludźmi, o gwałtach. Od razu pomyślałam: "kto pójdzie z tymi dziewczynami na policję?".

Czego spodziewasz się po "Martynce" w najbliższych miesiącach?

Bardzo chcę, żeby ta praca się nie zakończyła, żeby nie odebrano nam jej przez to, że straciliśmy kilka możliwości grantów, bo nie byłyśmy zarejestrowane. Chodzi o dziesiątki tysięcy dolarów, których już nie dostaniemy.

To nie od organizacji polskich, tylko międzynarodowych.

Żadna polska organizacja na razie nas nie wsparła. Aplikowałyśmy na przykład o finansowanie z Kulczyk Foundation. Natomiast chętnie wspierają nas międzynarodowe organizacje, jak Global Fund for Children. Kilka razy zdarzyło się, że powiedziano nam: "niestety, za długo się rejestrowaliście i już nie mamy pieniędzy, my też mamy swoje deadline'y". Wierzę, że ta praca jest potrzebna, że znajdą się darczyńcy i będziemy mogli ją kontynuować.

Coraz mniej wsparcia płynie w stronę Ukrainy, ludzie męczą się wojną. Niektórzy wprost nam mówią, że już nie finansują projektów ukraińskich, a przypadki są coraz trudniejsze. W zeszłym miesiącu "Martynka" pomogła pierwszej kobiecie urodzić dziecko po przemocy. Zdecydowała się na poród, taka była jej decyzja, by zostać matką. Mieszka w naszym schronisku w Krakowie. Te przypadki są coraz bardziej, jak z filmów i nie mogę pozwolić na to, żeby ta działalność została zamknięta.

Z Olsztyna Adam Zygiel, dziennikarz Wirtualnej Polski

Czytaj więcej:

Źródło artykułu:WP Wiadomości
ukrainaaborcjawitalij kliczko
Wybrane dla Ciebie