Polska 2050, czyli struś na betonie i brak standardów [OPINIA]
To, jak ugrupowanie Szymona Hołowni podchodzi do sprawy swojego posła prof. Wojciecha Maksymowicza, jest sprawdzianem, czy słowa o wprowadzaniu lepszej jakości do polskiej polityki są prawdziwą chęcią zmiany, czy tylko pustosłowiem. Na razie Polska 2050 test oblewa.
Zacznijmy od kilku pytań.
Do Szymona Hołowni, lidera Polski 2050: czy gdyby pański bliski zmarł po nieudanym zabiegu w szpitalu i okazało się, że doświadczony lekarz wpisany w protokole nie był obecny podczas zabiegu, a operował wyłącznie młody medyk bez uprawnień, uznałby pan, że nie ma tematu?
Do Joanny Muchy, posłanki 2050: czy gdyby pani bliski był bardzo poważnie chory, cała rodzina zrzuciłaby się na bardzo drogą eksperymentalną terapię, a po pewnym czasie przeczytałaby pani opinie wybitnych ekspertów, że to się nie miało prawa udać i ktoś po prostu wziął pieniądze, uznałaby pani, że nie ma tematu?
Do Pauliny Hennig-Kloski, posłanki 2050: czy gdyby przeciwnik polityczny, dajmy na to - poseł Prawa i Sprawiedliwości, posłużył się publicznie dokumentem opatrzonym podpisem, a potem rzekomy autor tego dokumentu powiedziałby, że jego podpis został sfałszowany, uznałaby pani, że nie ma tematu?
Do Michała Koboski, jednego z liderów Polski 2050: czy w sytuacjach, w których politycy Prawa i Sprawiedliwości, jak choćby Łukasz Mejza, działają w sposób skrajnie nieetyczny, ale prokuratura nie postawiła im zarzutów, uznaje pan, że nie ma tematu?
Pytam, bo można odnieść wrażenie, że Hołownia, Mucha, Hennig-Kloska, Kobosko i wielu innych tak właśnie uznają: że nie ma tematu. A przynajmniej nie ma go wtedy, gdy chodzi o ich politycznego kompana, posła Polski 2050, prof. Wojciecha Maksymowicza.
Dwie sprawy
Krótko przypomnijmy, o czym w ogóle mowa.
W skrócie: pacjentka trafiła na stół operacyjny, w protokole lekarskim wpisanych było dwóch lekarzy, w tym Maksymowicz, a w rzeczywistości operował jeden - na dodatek bez uprawnień do przeprowadzania takich zabiegów.
Pacjentka krótko po zabiegu zmarła, a sąd w prawomocnym już wyroku stwierdził, że przyczyną zgonu był błąd medyczny.
"Przy zabiegu zabrakło asysty doświadczonego specjalisty, który w trakcie zabiegu mógłby weryfikować na bieżąco działania operatora" - uznały sądy pierwszej i drugiej instancji.
Wojciech Maksymowicz, po pierwszym tekście WP na ten temat, zwołał konferencję prasową, na której pokazał zgodę konsultanta krajowego Jerzego Waleckiego na samodzielne wykonywanie zabiegów przez swojego młodszego kolegę.
- Nagłówek pisma konsultanta krajowego jest różny od używanego przez mój sekretariat, zaś podpis, a raczej nieczytelny zygzak, nie jest moim podpisem – powiedział mi prof. Jerzy Walecki. Złożył już w tej sprawie zeznania w prokuraturze.
Kto sfałszował zgodę Waleckiego – nie wiadomo. Wiadomo jedynie, że Wojciech Maksymowicz wymachiwał tym dokumentem przed kamerami na swoją obronę.
Wiadomo też, że kluczowe nagranie z feralnego zabiegu albo w ogóle nie powstało, albo zostało uszkodzone. Sąd chciał je obejrzeć, ale okazało się to niemożliwe. W jakich okolicznościach nagranie zginęło – do dziś nie udało się wyjaśnić.
Druga sprawa związana jest z śledztwem dziennikarskim Michała Janczury z TOK FM. Znów w skrócie: zespół prof. Maksymowicza, w ramach istniejącej spółki, podejmował się drogiego eksperymentalnego leczenia, także nieuleczalnie chorych, komórkami macierzystymi. Pacjenci za to płacili. Eksperci, z którymi rozmawiał Janczura, w tym prof. Józef Dulak, wybitny polski biotechnolog, nie mieli wątpliwości, że to terapia bez szans powodzenia.
Znaczna część środowiska medycznego zwraca uwagę na to, że za eksperymenty na ludziach nie należy pobierać od nich pieniędzy.
Fałszywa obrona
Tak się złożyło, że medialne informacje się na siebie nałożyły w czasie. Joanna Mucha widzi w tym spisek i chęć politycznej zemsty na prof. Maksymowiczu za odejście z obozu Zjednoczonej Prawicy do Polski 2050 (taką teorię przedstawiła w TOK FM), ja widzę w tym przypadek.
Serial radiowy "Eksperyment" Michała Janczury powstawał przez wiele miesięcy i dotyczy nie tylko działalności Wojciecha Maksymowicza. Z kolei ja uzasadnienie prawomocnego wyroku Sądu Apelacyjnego w Białymstoku w sprawie błędu medycznego dostałem 20 października 2022 r. O wyroku wiedziałem już wcześniej, ale nie chciałem go opisywać bez możliwości zapoznania się z uzasadnieniem.
Na ten wyrok czekał zresztą też Szymon Hołownia. Rok temu, gdy opisaliśmy orzeczenie pierwszej instancji, Hołownia stwierdził, że zaczeka na wyrok prawomocny. Dziś – gdy prawomocny wyrok już jest – przekonuje, że go on nie interesuje, bo pozwany był szpital, a nie sam Maksymowicz.
To robienie z odbiorców idiotów – tak już bowiem jest, że rodziny ofiar błędów medycznych najczęściej domagają się pieniędzy od szpitali i ich ubezpieczycieli, a nie poszczególnych lekarzy.
Nieprawdziwe zaś są twierdzenia, że wyrok nie dotyczył Maksymowicza – jest on bowiem wymieniony w orzeczeniach pierwszej i drugiej instancji z imienia i nazwiska. Sąd drugiej instancji wskazał wprost: błąd medyczny popełnił cały zespół lekarski. Maksymowicz – czy tego chce, czy nie – nie dość, że był członkiem tego zespołu, to na dodatek był jego szefem.
Ba, politycy Polski 2050 nadal powołują się na rzekomą zgodę konsultanta krajowego, mimo że wiedzą już, iż konsultant jej – jak publicznie powiedział - nie wydał. Dlaczego politycy tak robią? Zapewne z tego względu, że część widzów, słuchaczy i czytelników o oświadczeniu konsultanta krajowego nie wie.
Stare zamiast nowego
Politycy Polski 2050 zaczęli wyglądać niczym struś na betonie – pytani o Maksymowicza, najchętniej schowaliby gdzieś głowę, ale zazwyczaj nie ma gdzie. Trzeba coś powiedzieć. Mówią więc albo rzeczy nieprawdziwe, albo wygłaszają slogany, że ta sprawa będzie wyjaśniana. Ewentualnie, jak Szymon Hołownia w Radiu ZET, wyciągają naczelny dowód na niewinność Maksymowicza: bo nie zajęła się nim prokuratura.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
To prawda – prof. Maksymowicz nie ma postawionych zarzutów. Pytanie brzmi, czy jedynym oczekiwaniem ekipy Hołowni jest to, by osoby decydujące o kształcie Polski były niekarane. Czy naprawdę do uznania, że ktoś nie powinien pełnić zaszczytnych funkcji publicznych, nie wystarczy fakt, że powinien być na sali operacyjnej (tak wynika z dokumentacji), a – jak sam przyznał w sądzie zeznając pod rygorem odpowiedzialności karnej - nie przyszedł na skomplikowany zabieg?
Polska 2050 stosuje stary, zużyty i dość paskudny polityczny standard, w którym swoich broni się do upadłego. Tymczasem miała być nową jakością w polskiej polityce, miała być uczciwa i – na tyle, na ile się da – niepolityczna w swej polityczności.
Patryk Słowik, dziennikarz Wirtualnej Polski
Napisz do autora: Patryk.Slowik@grupawp.pl