Wątpliwości wokół obrony prof. Maksymowicza. Konsultant krajowy: To nie mój podpis
Dokument, który Wojciech Maksymowicz pokazał dziennikarzom na dowód swojej niewinności w sprawie zmarłej w olsztyńskim szpitalu pacjentki, mógł zostać sfałszowany - ustaliła Wirtualna Polska.
Dokumentem tym było zgoda konsultanta krajowego w dziedzinie radiologii, w którym rzekomo zgodził się on na to, by młody lekarz w trakcie specjalizacji samodzielnie wykonywał skomplikowane zabiegi.
- Nagłówek pisma konsultanta krajowego jest różny od używanego przez mój sekretariat, zaś podpis, a raczej nieczytelny zygzak, nie jest moim podpisem - przekazał nam prof. Jerzy Walecki, konsultant krajowy w dziedzinie radiologii. Złożył już w tej sprawie zeznania w prokuraturze.
Ministerstwo Zdrowia w odpowiedzi na pytania WP wskazało, że zleciło już konsultantowi wojewódzkiemu z zakresu neurochirurgii kontrolę na oddziale neurochirurgii Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego w Olsztynie.
Obowiązkowe szczepienia? Jasna deklaracja z KO
Brak asysty
Przypomnijmy: w sprawie, którą WP ujawniła w październiku, chodzi o śmierć 81-letniej kobiety w 2015 r. Profesor Wojciech Maksymowicz był wpisany w szpitalnym raporcie jako jeden z dwóch chirurgów uczestniczących w skomplikowanym zabiegu, polegającym na sprawnym operowaniu różnymi zestawami cewników i prowadników, które są sztywne i ostre.
W rzeczywistości przez większość czasu prof. Maksymowicza nie było w sali operacyjnej. Pozostał lekarz w trakcie specjalizacji Mariusz S., który według sądu popełnił błąd. Pacjentka zmarła.
Sąd Okręgowy w Olsztynie zasądził na rzecz rodziny zmarłej od szpitala niemal 100 tys. zł, uznając, że doszło do błędu (wyrok jest nieprawomocny). W uzasadnieniu orzeczenia wskazano, że operatorowi zabrakło doświadczenia, a w sali powinien znajdować się bardziej doświadczony lekarz.
"Niewątpliwie powikłania w postaci uszkodzenia nerki są wkalkulowane w ryzyko zabiegu. Jednakże fachowość lekarza polega na tym, aby powikłanie najszybciej zlokalizować i jak najszybciej zaopatrzyć. W realiach niniejszej sprawy powikłanie nie zostało rozpoznane w trakcie zabiegu. Powyższe spowodowało opóźnienia w leczeniu powikłania" - wskazał sąd w uzasadnieniu wyroku. Dalej zaś stwierdził, że "operator nie zachował wymaganej staranności" i zwrócił uwagę na związek przyczynowy pomiędzy błędem a zgonem.
"Nadzorowałem zabieg, który wykonywał Mariusz S. w dniu 31 sierpnia 2015 r. Nie byłem przez cały czas zabiegu na sali, ale przyszedłem w trakcie. Byłem w gotowości w pobliżu. Nie pamiętam, na jakim etapie był dr S. Po zabiegu miałem też relację" – tłumaczył w sądzie prof. Maksymowicz. Potem wycofał się ze swojego stwierdzenia, by po chwili powtórzyć: "potwierdzam, że nie byłem przez większość zabiegu, ale przyszedłem sprawdzić".
Profesor Wojciech Maksymowicz po publikacji WP stwierdził, że to atak na niego. I jako dowód na to, że zarzut, iż nie było go na sali jest niesłuszny, przedłożył dokument konsultanta krajowego. Wynikało z niego, że młody medyk mógł samodzielnie działać, gdyż ma już odpowiednie doświadczenie.
- Lekarz, który przeprowadzał tę operację, miał dużo wcześniej wydaną zgodę konsultanta krajowego na jej wykonanie, bo jest jednym z najzdolniejszych w Polsce specjalistów - wskazał prof. Maksymowicz na zorganizowanej przez siebie konferencji prasowej.
Brak zgody
- Na pewno nie wyraziłbym zgody dla kolegi, który nie jest specjalistą neurochirurgiem - mówi nam jednak prof. Jerzy Walecki. Byłoby to - jak twierdzi - wbrew przepisom. Profesor Walecki zaznacza przy tym, że nie kwestionuje tu zawodowej staranności ekipy z Olsztyna, w tym młodego wówczas lekarza, a jedynie zaznacza, że takiego pisma nie wydał.
Sprawą błędu medycznego zajmuje się prokuratura – oprócz sprawy cywilnej trwa bowiem postępowanie karne. Konsultant krajowy już w niej zeznawał. I stwierdził, że zarówno podpis, jak i cały szablon dokumentu nie pochodzi od niego.
Innymi słowy, młody lekarz w olsztyńskim szpitalu przeprowadzał skomplikowane zabiegi na podstawie zgody konsultanta krajowego, która - zdaniem samego konsultanta - mogła zostać sfałszowana.
Spytaliśmy o tę kwestię prof. Wojciecha Maksymowicza. W przesłanej nam wiadomości podkreślił, że "z jego wiedzy wynika, iż w żadnym z prowadzonych postępowań nie ustalono, aby dokument ten był sfałszowany". Maksymowicz pamięta też ustną rozmowę z prof. Waleckim sprzed około dwóch lat, w której ten miał przyznać, że podpisał dokument.
"Jednocześnie informuję, że nie będę udzielał dalszych wyjaśnień w tej sprawie, ponieważ nie jestem stroną tego postępowania. Jeśli chce pan uzyskiwać dalsze informacje proszę kontaktować się bezpośrednio z moim pełnomocnikiem" - zakończył swoją wiadomość prof. Maksymowicz.
Profesor Jerzy Walecki jedyną rozmowę ustną, jaką pamięta, to tę podczas której zaznaczył, iż jeśli lekarz neurochirurg spełni określone kryteria, czyli odbędzie specjalistyczne szkolenie, kursy oraz wykona wspólnie ze specjalistą szereg zabiegów, wówczas może otrzymać zgodę na ich samodzielne wykonywanie.
Uniwersytecki Szpital Kliniczny w Olsztynie nie odpowiedział na nasze pytania.
Napisz do autora: Patryk.Slowik@grupawp.pl