Wojciech MaksymowiczArtur Szczepanski/REPORTER

Profesor wyszedł, pacjent zmarł, sąd orzekł

Patryk Słowik

Pacjentka w szpitalu w Olsztynie zmarła w wyniku błędu medycznego, a za błąd odpowiada cały zespół lekarski – brzmi prawomocny wyrok Sądu Apelacyjnego w Białymstoku. Asystentem przy zabiegu miał być znany neurochirurg i poseł Polski 2050 prof. Wojciech Maksymowicz. Wbrew dokumentacji nie był jednak obecny przez cały czas trwania operacji.

  • Bulwersującą sprawę nieobecności Wojciecha Maksymowicza podczas skomplikowanego zabiegu WP ujawniła w październiku 2021 r.
  • Zabieg jednoosobowo wykonywał niedoświadczony lekarz, bez stosownych uprawnień. Maksymowicz przyznał w sądzie, że jedynie zaglądał na salę operacyjną, a nie był - wbrew dokumentacji - obecny na niej przez cały czas.
  • Wojciech Maksymowicz po publikacji WP bronił się m.in. tym, że w sprawie nie zapadł prawomocny wyrok. Podobnie mówił Szymon Hołownia, lider Polski 2050, z ramienia której posłem jest Maksymowicz. Prawomocny wyrok już zapadł, a WP zapoznała się z jego uzasadnieniem.
  • Sąd stwierdził, że nie ma jakichkolwiek wątpliwości co do tego, że śmierć pacjentki była związana z błędami popełnionymi w olsztyńskim szpitalu. Winnego zaniedbań upatruje nie tylko w niedoświadczonym lekarzu-operatorze, lecz w szerszym zespole.
  • Kluczowy zapis wideo feralnego zabiegu okazał się - zdaniem prokuratury, która również zajmuje się sprawą - "częściowo uszkodzony lub niepełny".
  • Wojciech Maksymowicz, podczas zorganizowanej po pierwszej publikacji WP konferencji prasowej, powołał się na zgodę konsultanta krajowego w dziedzinie radiologii, który rzekomo zgodził się na to, by młody lekarz w trakcie specjalizacji samodzielnie wykonywał skomplikowane zabiegi. Tenże konsultant krajowy w rozmowie z WP stwierdził, że podpis pod pokazanym przez Maksymowicza dokumentem nie jest jego. Nie zgadza się też nagłówek pism wychodzących z sekretariatu konsultanta krajowego.
  • Rodzina zmarłej pacjentki obarcza winą przede wszystkim Wojciecha Maksymowicza.

ZABIEG

Jest sierpień 2015 r. 81-letnia Maria U. odczuwa sztywnienie ciała. Pojawiają się u niej trudności z mową.

Neurolog, do którego trafia kobieta, daje skierowanie do szpitala.

Kobieta samodzielnie wraca od medyka do domu, przygotowuje jedzenie dla męża na kilka dni, ogarnia mieszkanie, by nie było brudno, zamawia taksówkę, zamyka drzwi na klucz i jedzie do Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego w Olsztynie.

Lekarze uznają, że konieczne jest wykonanie zabiegu angiografii tętnic szyjnych. To - w największym uproszczeniu - badanie tętnic w organizmie, którego dokonuje się za pomocą prowadnika (czyli urządzenia umożliwiającego wprowadzenie cewnika) pozwalającego lekarzowi na uzyskanie precyzyjnego obrazu.

30 sierpnia 2015 r. Maria U. trafia do kliniki neurochirurgii. Przeprowadzony z nią wywiad pokazuje, że jest samodzielna, wypowiada się logicznie, bez trudu się porusza.

Lekarze proszą o wyrażenie zgody na zabieg: "czteronaczyniowa arterografia mózgowa, angioplastyka balonowa lewej tętnicy szyjnej wewnętrznej w odcinku C3-C5, implantacja samorozprężalnego stentu mózgowego".

To skomplikowane działanie, które wymaga sprawnego operowania przez fachowców różnymi zestawami cewników i sztywnych, ostrych prowadników.

Kobieta wyraża zgodę. Następnego dnia trafia na stół.

W zespole operacyjnym - jak wynika z raportu lekarskiego - jest wskazanych pięć osób. Lekarzem-operatorem jest Mariusz S., lekarz w trakcie specjalizacji, jeszcze się uczący. Czuwać nad nim ma asystent: prof. Wojciech Maksymowicz, autorytet w dziedzinie neurochirurgii.

Profesor Wojciech Maksymowicz
Profesor Wojciech Maksymowicz© East News | Artur Szczepanski/REPORTER

Założenie jest takie, że jeśli wszystko przebiegać będzie zgodnie z planem, to Mariusz S. samodzielnie, pod okiem Maksymowicza, wykona zabieg. Jeśli pojawi się jakikolwiek kłopot lub wątpliwość - do akcji wkroczy Maksymowicz.

Ponadto w zespole są anestezjolog oraz dwie pielęgniarki.

Szkopuł w tym, że Maksymowicza na sali operacyjnej przez większość czasu nie ma. Po latach, podczas postępowania sądowego wytoczonego szpitalowi przez rodzinę Marii U., znany profesor powie: "Nadzorowałem zabieg, który wykonywał Mariusz S. w dniu 31 sierpnia 2015 r. Nie byłem przez cały czas zabiegu na sali, ale przyszedłem w trakcie. Byłem w gotowości w pobliżu. Nie pamiętam, na jakim etapie był dr S. Po zabiegu miałem też relację".

Relacja była krótka: wszystko poszło dobrze. Tak bowiem wydawało się Mariuszowi S. po zakończeniu pracy.

Tyle że stan Marii U. szybko zaczął się pogarszać, a nie polepszać.

Zdezorientowani lekarze postanowili wykonać kolejne badanie: arteriografię aorty zstępującej oraz naczyń krezkowych i tętnic nerkowych. W uproszczeniu, to kolejne badanie, dzięki któremu można dowiedzieć się, w jakim stanie jest aorta, tętnice nerkowe i inne organy.

Zabieg wykonano 2 września 2015 r. Ponownie na operatora wyznaczono Mariusza S. Ponownie asystował mu prof. Wojciech Maksymowicz.

I ponownie go nie było na sali operacyjnej. Kilka lat później, zeznając w sądzie pod rygorem odpowiedzialności karnej za fałszywe zeznania, Maksymowicz powie, że choć 2 września 2015 r. był wpisany jako asystujący przy zabiegu, to nie wie, czy tego dnia w ogóle widział pacjentkę. Maksymowicz tłumaczył, że jego rolą było bycie w pobliżu sali.

Stan kobiety nadal się pogarsza. Zostaje podjęta decyzja o przeniesieniu jej do innego szpitala. Tuż przed wypisem z Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego w Olsztynie w karcie wpisano "stan ogólny dobry".

Tuż po przyjęciu na oddział chirurgii Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego w Olsztynie stan zostaje określony jako ciężki.

Lekarze podejmują decyzję o usunięciu prawej nerki. W rozpoznaniu pooperacyjnym znajduje się wzmianka, że uraz nerki w postaci pęknięcia torebki powstał podczas zabiegu angioplastyki tętnicy szyjnej, którego dokonano 31 sierpnia 2015 r.

Stan kobiety nadal się pogarsza.

11 września 2015 r. pacjentka doznaje rozległego udaru.

12 września 2015 r. umiera.

BŁĄD

Jedną z córek zmarłej kobiety jest lekarka. Dochodzi do wniosku, że mama zmarła wskutek błędu medycznego.

W efekcie mąż zmarłej Marii U. oraz jej dwie córki pozywają szpital (i ubezpieczyciela). Mężczyzna w toku procesu umiera - jak później wskaże sąd, zapewne z tego powodu, że nie miał już przy sobie najbliższej osoby, swojej życiowej podpory.

Rodzina zmarłej winę dostrzega przede wszystkim w dwóch osobach: niedoświadczonym lekarzu-operatorze oraz nieobecnym podczas zabiegów prof. Wojciechu Maksymowiczu, który był przełożonym młodego lekarza i organizował pracę kliniki.

Szpital żądania rodziny zmarłej kobiety odrzuca; przekonuje, że do żadnego błędu nie doszło. I że nie sposób znaleźć związku przyczynowego pomiędzy lekarskimi działaniami podejmowanymi w klinice neurochirurgii a zgonem.

Do innego przekonania dochodzą jednak biegli sądowi. Ich zdaniem Mariusz S. nie ustrzegł się błędów podczas przeprowadzania pierwszego z zabiegów.

Biegli przyznają, że uszkodzenie nerki podczas skomplikowanego zabiegu jest możliwe, ale obowiązkiem lekarza było to dostrzec. Wówczas można byłoby podjąć skuteczne leczenie pacjentki, a nie zgadywać, dlaczego jej stan się pogarsza.

Sąd pierwszej instancji nie ma wątpliwości, że biegli mają rację.

"Niewątpliwie powikłania w postaci uszkodzenia nerki są wkalkulowane w ryzyko zabiegu. Jednakże fachowość lekarza polega na tym, aby powikłanie najszybciej zlokalizować i jak najszybciej zaopatrzyć. W realiach niniejszej sprawy powikłanie nie zostało rozpoznane w trakcie zabiegu. Powyższe spowodowało opóźnienia w leczeniu powikłania" - wskazał sąd w uzasadnieniu wyroku. Dalej zaś stwierdził, że "operator nie zachował wymaganej staranności".

"Przy zabiegu zabrakło asysty doświadczonego specjalisty, który w trakcie zabiegu mógłby weryfikować na bieżąco działania operatora" - stwierdził sąd w uzasadnieniu wyroku.

Wyrok: szpital (bądź jego ubezpieczyciel) musi zapłacić rodzinie zmarłej kobiety ponad 98 tys. zł.

Wirtualna Polska opisała to orzeczenie w październiku 2021 r. Wojciech Maksymowicz nie odpowiedział na szereg naszych pytań.

KONTROLA FUNDUSZU

Po opublikowaniu przez WP tekstu Maksymowicz zorganizował konferencję prasową, gdzie zapowiedział podjęcie kroków prawnych (żaden pozew przeciwko WP ani autorom tekstów o prof. Maksymowiczu do dziś nie został doręczony). Profesor tłumaczył, że po pierwsze w sprawie pozwany był szpital, a nie on (to prawda), po drugie ma pełne zaufanie do fachowości swojego kolegi-operatora, po trzecie do żadnego błędu nie doszło, po czwarte należy zaczekać na prawomocny wyrok sądu i wreszcie – po piąte – że Mariusz S., pomimo formalnie niedużego doświadczenia, mógł wykonywać skomplikowane zabiegi, jak ten 31 sierpnia 2015 r.

Jeszcze przed rozstrzygnięciem sprawy sądowej postępowanie wszczął Narodowy Fundusz Zdrowia, który postanowił sprawdzić prawidłowość wykonywania zabiegów w klinice neurochirurgii olsztyńskiego szpitala w latach 2012-2017.

NFZ w konkluzji wskazał, że "na podstawie ustaleń opisanych w protokole kontroli, Warmińsko-Mazurski Oddział Narodowego Funduszu Zdrowia w Olsztynie skontrolowaną działalność ocenia negatywnie".

Fundusz uznał, że Mariusz S. w ogóle nie powinien samodzielnie wykonywać zabiegów, gdyż brakuje mu doświadczenia. I szefostwo kliniki – zdaniem NFZ - musiało o tym wiedzieć.

Dostrzeżono też ogrom błędów w prowadzonej dokumentacji. I jako przykład wskazano, że w protokole lekarskim z zabiegu wykonanego 31 sierpnia 2015 r. wpisano prof. Wojciecha Maksymowicza jako lekarza asystującego. Ale w protokole pielęgniarki Maksymowicz już się nie pojawił.

Szpital, w odpowiedzi Funduszowi, wskazał, że to efekt przemęczenia personelu.

"Wątpliwość budzi organizacja pracy w przedmiotowej komórce organizacyjnej szpitala (klinice neurochirurgii - red.), skoro mimo tak wielkiego zmęczenia ze strony personelu medycznego (...) i braku możliwości złożenia przez niego stosownych podpisów w dokumentacji medycznej, po odbytym zabiegu operacyjnym pozwala się na ponowny udział tych osób w kolejnych zabiegach operacyjnych" - ripostował NFZ w wystąpieniu pokontrolnym.

ZYGZAK KONSULTANTA

Profesor Maksymowicz jako kluczowy dokument w sprawie wskazał zgodę konsultanta krajowego na samodzielne wykonywanie skomplikowanych zabiegów przez Mariusza S., lekarza w trakcie specjalizacji.

- Lekarz, który przeprowadzał tę operację, miał dużo wcześniej wydaną zgodę konsultanta krajowego na jej wykonanie, bo jest jednym z najzdolniejszych w Polsce specjalistów - przekonywał prof. Maksymowicz na zorganizowanej przez siebie konferencji prasowej.

I wymachiwał pisemną zgodą do telewizyjnych kamer.

Wirtualna Polska pokazała to pismo prof. Jerzemu Waleckiemu, konsultantowi krajowemu w dziedzinie radiologii, na którego powoływał się Maksymowicz.

- Nagłówek pisma konsultanta krajowego jest różny od używanego przez mój sekretariat, zaś podpis, a raczej nieczytelny zygzak, nie jest moim podpisem - twierdzi prof. Walecki. Złożył już w tej sprawie zeznania w prokuraturze.

PRAWOMOCNY WYROK

Wojciech Maksymowicz jest posłem Polski 2050 Szymona Hołowni. Lider ugrupowania w odpowiedzi na zeszłoroczną publikację WP stwierdził, że czeka na prawomocny wyrok w tej sprawie i na razie wystarczają mu wyjaśnienia Wojciecha Maksymowicza.

- Wychodzę z założenia, że to nie biegli sądowi decydują w Polsce o czyjejś winie lub jej braku, tylko postępowanie sądowe, które w tej sprawie się toczy. Czekamy na prawomocne rozstrzygnięcie – mówił Hołownia.

Takie rozstrzygnięcie zapadło. Sąd Apelacyjny w Białymstoku przyznał, że sąd okręgowy się pomylił… bo przyznał zbyt niskie zadośćuczynienie rodzinie zmarłej pacjentki. Zwiększył je więc o kolejne 20 tys. zł.

Sąd drugiej instancji nie miał natomiast najmniejszych wątpliwości, że w olsztyńskim szpitalu doszło do popełnienia błędu medycznego, który poskutkował śmiercią pacjentki.

"Ujawniony w sprawie materiał dowodowy nie pozostawia jakichkolwiek wątpliwości, że pomiędzy wadliwymi działaniami rzeczonego zespołu, a zaistniałą po stronie powodów szkodą, istnieje adekwatny związek przyczynowy" - stwierdził sąd apelacyjny w uzasadnieniu.

Sąd przy tym zaznaczył, że nie można za błąd obarczać odpowiedzialnością jedynie niedoświadczonego lekarza-operatora; odpowiada za to cały zespół lekarski.

Sąd zwrócił uwagę także na fakt, że kluczowe nagranie w sprawie – filmowa dokumentacja z przeprowadzenia zabiegu – albo nie powstała, albo została zniszczona. Tak czy inaczej, skoro nie trafiła ona do sądu, to zapewne też nie została przeanalizowana przez doświadczonego lekarza, gdy pacjentka jeszcze żyła. I w tym też można upatrywać błędu.

Wojciech Maksymowicz ponownie nie odpowiedział na wysłane mu pytania, w tym na to, czy chciałby przeprosić rodzinę zmarłej kobiety.

Wojciech Maksymowicz pełni obecnie funkcję kierownika kliniki neurochirurgii Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego w Olsztynie.

Mariusz S. pełni obecnie funkcję koordynatora kliniki neurochirurgii Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego w Olsztynie.

Patryk Słowik jest dziennikarzem Wirtualnej Polski.

Źródło artykułu:WP magazyn
wojciech maksymowiczlekarzoperacja
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (238)