Polityka przedwyborcza, czyli trzy akordy, darcie mordy [OPINIA]

Zamiast kreślić wizje rozwoju Polski, wydzierają się na siebie. Zamiast sprzeczać się o to, co należy zrobić w pierwszej kolejności, wyzywają się. Zamiast celnie ripostować, zakłócają konferencje przeciwników politycznych. Im bliżej do wyborów, tym mniej finezji, a więcej zwyczajnego chamstwa.

Jacek Ozdoba (w środku) na konferencji PO
Jacek Ozdoba (w środku) na konferencji PO
Źródło zdjęć: © East News | Tomasz Jastrzebowski/REPORTER
Patryk Słowik

Codziennie rano i wieczorem robię sobie "prasówkę" - by wiedzieć, co się dzieje w Polsce i by wyłuskiwać tematy do kolejnych felietonów. Jako że niemal wszyscy twierdzą, iż polityka ich nie interesuje, a jednocześnie wszelkie dostępne statystyki pokazują, że krajowa polityka rozpala Polaków najbardziej - zerkam bacznie w jej stronę.

I z miesiąca na miesiąc, nie mówiąc już o tym, że z roku na rok, jest coraz gorzej. Skończył się czas debat, analiz, polemik. Jest czas happeningów, robienia polityki pod TikToka, tworzenia konfliktów, niekiedy sztucznych. Krótko mówiąc, jest forma, choć zwykle mocno upośledzona, nie ma treści.

Można odnieść wrażenie, że politycy to idioci bez szkoły i chodzi im jedynie o awanturę. Ale zapewniam: odbija im tylko wtedy, gdy widzą, że kamery i dyktafony są włączone.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Głupota od kamer

Przyznam się do czegoś: mam niewytłumaczalną słabość i do Jacka Ozdoby (wiceminister klimatu), i do Janusza Kowalskiego (wiceminister rolnictwa).

Choć domyślam się, że większość Czytelników może mi nie uwierzyć, to zapewniam, że obaj są kulturalnymi, inteligentnymi rozmówcami. Obaj mają niegłupie przemyślenia, gdy zada im się konkretne pytania o kwestie, którymi zajmują się w rządzie. I obaj dostają szaleju, gdy dostrzegają, że mogą na nich patrzeć potencjalni wyborcy. Obaj wypisują niestworzone bzdury w mediach społecznościowych. Rozum się wyłącza, pozostaje miejsce jedynie na happening. Zazwyczaj - niestety - marnej jakości.

W ostatnich dniach Ozdoba, Kowalski i kilku innych polityków tzw. Zjednoczonej Prawicy przeszkadza w konferencjach opozycji. Przekrzykują parlamentarzystów Koalicji Obywatelskiej, starają im się odebrać mikrofony, stawiają za ich plecami tekturowych Sławomirów Nowaków.

Nie wiem, jaki jest plan w tym działaniu, ale jedyne, co udaje się osiągnąć przeszkadzającym, to poczucie zażenowania tym zachowaniem u obserwujących te happeningi. A, u co wnikliwszych obserwatorów, pojawia się wątpliwość, czy przeszkadzający w konferencjach wiceministrowie robią to w ramach obowiązków służbowych, czy wzięli urlopy w ministerstwach, żeby poprzeszkadzać konkurentom politycznym.

Wygadywanie bzdur

Tak się składa, że nie znam się na milionie tematów, ale akurat o nieprawidłowościach w składowaniu odpadów, w tym odpadów niebezpiecznych, wiem sporo. Nic nadzwyczajnego, po prostu od lat zajmowałem się działalnością tzw. mafii śmieciowej jako dziennikarz.

W ostatnich dniach, wskutek pożaru składowiska w Zielonej Górze, dyskusja o odpowiedzialności za niedostatki w walce państwa z przestępczością środowiskową stała się, nomen omen, najgorętszym tematem politycznym.

Niestety: polityków każdej opcji, gdy tylko cokolwiek wie się na ten temat, nie dało się słuchać. Skala niewiedzy i populizmu przebijała skalę zanieczyszczeń nad Zieloną Górą.

Jedni mówili, że winni są drudzy, bo 11 lat temu jakiś starosta wydał jakąś decyzję. A ten starosta jest od nich.

Drudzy ripostowali, że winni są ci pierwsi, bo decyzję tak naprawdę wydał zastępca starosty. A ten był od tamtych.

A ja tak tego wszystkiego słuchałem i się zastanawiałem: "jakie to, k..., ma znaczenie, kto wydał decyzję ponad dekadę temu?".

Politycy, którzy nigdy nie interesowali się polityką odpadową państwa, zaczęli na konferencjach i w mediach społecznościowych umieszczać najróżniejsze wykresy. "Państwo popatrzą, jak tu wzrosło!". "Państwo zobaczą, że za naszych rządów spadło, a dużo było za poprzedników!".

Większość z tych wykresów nie miała jakiegokolwiek związku ze zdarzeniem z Zielonej Góry. Ot, poppolityka.

Maczuga ponad idee

Jeszcze kilkanaście miesięcy temu z zaciekawieniem oglądałem większość weekendowych programów politycznych, w których, przy jednym stole, siadali politycy różnych partii.

Dziś, jeśli tylko ktoś chce się czegokolwiek dowiedzieć, tych programów nie da się oglądać. To jeden wielki jazgot, zupełnie niezrozumiały dla odbiorców. W potoku wykrzykiwanych słów niekiedy przebija się jedynie "ja panu nie przerywałem" oraz "panie redaktorze, on miał więcej czasu na wypowiedź, więc ja chcę mieć tyle samo". A ja tak siedzę przed tym telewizorem, myślę "to, do cholery jasnej, miej coś istotnego do powiedzenia". I zastanawiam się, po co sobie to robię. Lepiej byłoby wyjść na spacer, ewentualnie pospać do południa.

Ktoś teraz powie: jest gorzej, bo zbliżają się wybory. A ja powiem: skoro zbliżają się wybory, to powinno być lepiej. Politycy powinni przekonywać nas wizją rozwoju Polski, a nie skupiać się na obelgach wygłaszanych pod adresem przeciwników.

Ktoś teraz powie: tak było zawsze. Odpowiem: nie, tak źle, jak jest teraz, nie było.

Mądrze na łamach WP odniósł się do tej kwestii prof. Sławomir Sowiński. Spostrzegł bowiem, że kiedy prześledzimy historię najbardziej spektakularnych sukcesów wyborczych w Polsce po roku 1989, od Aleksandra Kwaśniewskiego i SLD w latach 90., przez PO w roku 2007, po PiS w roku 2015, to w ich tle widać nie tyle chęć rozliczenia tego, co było, ale raczej wielkie obietnice dotyczące rozwoju całej Polski i awansu poszczególnych grup wyborców.

Ktoś teraz powie: kłopotem jest to, że nadal w Polsce rządzą politycy, którzy powinni już przejść na emeryturę; czas oddać rządzenie młodym. A ja powiem, że gdy patrzę na młodych w polskim Sejmie, nie mam wcale wrażenia, by wiek odgrywał istotną rolę. Gdy patrzę, jak ci młodzi politycy za wszelką cenę chcą się podlizać starszym, chcą być jeszcze ostrzejsi i jeszcze bardziej myślą kategoriami TikToka, a nie dobra wspólnego, buntuję się na stwierdzenie, że trzeba więcej młodych ludzi w polskiej polityce, bo będą budowali przyszłość Polski też dla siebie. Nie, moim zdaniem będą budowali przede wszystkim przyszłość dla siebie, ale niekoniecznie przyszłość Polski.

Inna rzecz, że dużo narzekam na polityków, ale nie bez winy w robieniu z polityki świata barbarzyńskiego konfliktu, a nie świata sporu o idee, są media.

Poważni dziennikarze (nie mylić z doradcami premiera) opisują rzeczy zupełnie nieistotne, tzw. michałki. Ba, jakkolwiek nie mi oceniać, czy jestem poważnym dziennikarzem, czy nie, sam zbyt często opisuję sprawy błahe. Łatwo jest bowiem pisać o tym, kogo popchnął Jacek Ozdoba albo za co Janusza Cieszyńskiego złapał Sławomir Nitras. Trudniej od Ozdoby, Nitrasa, Cieszyńskiego, Kowalskiego i wielu, wielu innych wydobyć coś, co udowadnia, że to oni powinni być odpowiedzialnymi za przyszłość Polski, a nie przypadkowa zbieranina ludzi.

Trudniej jest skupić się na idei, niekiedy przecież niedającej się uchwycić w krótkim przekazie i prostych słowach, niżeli na politycznej rąbaninie.

Ci politycy, którzy starają się to robić, znikają, nie rozpalają emocji, o ich słowach i pomysłach dyskutuje się rzadko.

W efekcie politycy - którzy przecież nie są ślepi i zazwyczaj wcale nie są głupi - wolą się okładać maczugami niż mówić mądrze i konkretnie. Tych z maczugami po prostu lepiej widać, a w świecie polityki upadły już wszelkie standardy i zasady.

Obowiązuje jedna: żeby było o mnie głośno.

Patryk Słowik jest dziennikarzem Wirtualnej Polski

Napisz do autora: Patryk.Slowik@grupawp.pl

Źródło artykułu:WP Wiadomości
wyborykampaniapolityka
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (532)