Policyjna wtopa z posłanką w tle [OPINIA]

Wpychanie jednej nieagresywnej kobiety przez kilku policjantów do radiowozu i zamykanie drzwi, by ją wylegitymować. Tak wyglądała brawurowa interwencja polskiej policji wobec posłanki Kingi Gajewskiej. I w całej sprawie wcale najbardziej nie oburza fakt interweniowania wobec osoby chronionej immunitetem.

Na zdjęciu interwencja policji z udziałem posłanki KO Kingi Gajewskiej
Na zdjęciu interwencja policji z udziałem posłanki KO Kingi Gajewskiej
Źródło zdjęć: © Twitter
Patryk Słowik

Bezprawna, nieudolna, agresywna. Tak najkrócej można określić interwencję, której podjęli się policjanci wobec Kingi Gajewskiej. Interwencji, którą - dzięki szeregowi nagrań - każdy może zresztą sam zobaczyć i wyrobić sobie własną opinię.

Nie wiedzieli, nie słyszeli

Zacznijmy od faktów.

Kinga Gajewska, posłanka Koalicji Obywatelskiej, nieopodal organizowanego spotkania z premierem Mateuszem Morawieckim, mówiła do megafonu o tzw. aferze wizowej.

W pewnym momencie podeszli do niej policjanci i jeden z funkcjonariuszy od razu złapał Gajewską za rękę. Po chwili została ona poproszona o wylegitymowanie się, a po dosłownie paru sekundach kilku policjantów zaczęło ciągnąć ją w stronę radiowozu. Co najmniej kilkukrotnie, a być może kilkunastokrotnie sama Gajewska, jak i zgromadzone wokół niej osoby, w tym inny poseł na Sejm – Paweł Zalewski, podkreślały, że ciągnięta siłą do radiowozu kobieta jest posłanką, co przekłada się na to, że policjanci nie mają prawa wobec niej interweniować.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Mimo to funkcjonariusze dokończyli interwencję. A po wszystkim policja w mediach społecznościowych poinformowała, że policjanci nie wiedzieli, iż mają do czynienia z posłanką. Bo nie muszą przecież znać wszystkich parlamentarzystów, a na słowo wierzyć przecież też nie muszą.

Bezprawna interwencja

Do sprawy warto podejść na dwa sposoby.

Zacznijmy od wymiaru prawnego.

Otóż policjanci - nie wiedząc jeszcze, że do megafonu przemawia posłanka - uznali, że kobieta popełniła wykroczenie z art. 51 par. 1 kodeksu wykroczeń.

Przepis ten mówi, że kto krzykiem, hałasem, alarmem lub innym wybrykiem zakłóca spokój, porządek publiczny, spoczynek nocny albo wywołuje zgorszenie w miejscu publicznym, podlega karze aresztu, ograniczenia wolności albo grzywny.

Jeden z policjantów poinformował Kingę Gajewską, że używanie megafonu bez uprzedniego zgłoszenia zgromadzenia publicznego jest nielegalne.

Szkopuł w tym, że policja nie miała racji.

Samo użycie megafonu podczas zgromadzenia spontanicznego nie jest zakazane.

Wynika tak z wyroku Sądu Okręgowego w Jeleniej Górze z 17 stycznia 2023 r. (sygn. akt VI Ka 722/22). I wynika także z wieloletniej praktyki organizowania najróżniejszych spotkań.

Ba, by daleko nie szukać – gdy kilkanaście dni temu organizowano protest przeciwko władzom spółdzielni mieszkaniowej w Warszawie, organizatorzy przemawiali do megafonu. Żadnego zgromadzenia nie zgłaszali. A policjanci spokojnie stali i ochraniali protestującą grupę. Nikomu nawet przez myśl nie przeszło, by zacząć wlepiać mandaty.

Oczywiście bez trudu znajdziemy stany faktyczne, gdy rzeczywiście wykorzystanie megafonu byłoby uciążliwe dla otoczenia i stanowiłoby wykroczenie. Ale policjant poinformował Gajewską inaczej - że sam fakt używania urządzenia bez zarejestrowania zgromadzenia jest nielegalny. To kłamstwo.

To zaś bardzo istotne. Z ugruntowanej linii orzeczniczej Sądu Najwyższego wynika bowiem, że jeżeli funkcjonariusz organu państwowego lub upoważnionej do legitymowania instytucji żąda podania danych osobowych w sytuacji, gdy nie ma do tego podstawy prawnej, obywatel może odmówić podania danych osobowych bez konsekwencji prawnych.

Innymi słowy, Sąd Najwyższy powiedział tak: jeśli nie ma wykroczenia, nie ma podstawy do legitymowania.

A jeleniogórski sąd zajmujący się podobnym przypadkiem jak sprawa posłanki Gajewskiej powiedział, że samo korzystanie z megafonu bez rejestracji zgromadzenia nie stanowi wykroczenia.

A zatem: nieistotne, czy policjanci interweniowali wobec posłanki, czy nie. Nie powinni chcieć w ogóle wręczać mandatu.

Inna rzecz, że - pół żartem, pół serio - jeśli Kinga Gajewska zakłócała spokój megafonem, to nawet nie chcę myśleć, jaki mandat policja powinna dowalić komendantowi głównemu policji Jarosławowi Szymczykowi za zakłócanie spokoju granatnikiem.

Nieprzyzwoita agresja

Ale jest też drugi aspekt. Jakkolwiek bulwersujące jest, że policja nie reagowała na wskazania, że ciągnie do radiowozu posłankę, to mnie najbardziej oburza inna kwestia.

Nie sposób bowiem uznać za normalną sytuacji, gdy nieagresywna drobna kobieta jest ciągnięta przez kilku rosłych policjantów do radiowozu tylko w tym celu, by ją wylegitymować. I aby to zrobić, policjanci zamykają drzwi do pojazdu, tak by nikt poza nimi samymi nie widział legitymowanej osoby.

To standard rodem z Rosji bądź Białorusi, a nie działania akceptowane w demokratycznych państwach.

Warto zwrócić również uwagę na to, że najpierw Gajewska została złapana przez policjanta, a dopiero później inny funkcjonariusz się do niej zwrócił. Dlaczego z góry założono, że będzie stawiać opór? Z czego wynikało, że funkcjonariusz zastosował środek przymusu bezpośredniego w postaci użycia siły fizycznej? Czy atmosfera nie byłaby spokojniejsza, gdyby postanowiono porozmawiać z mówiącą do megafonu kobietą, zamiast od razu ją chwycić, a po chwili ciągnąć do radiowozu?

W służbie partii

Obrońcy Prawa i Sprawiedliwości oraz policji imają się teraz najbardziej kuriozalnych tłumaczeń.

Absolutnym hitem jest twierdzenie, że Gajewska chciała zrobić zadymę z policją, na co dowodem rzekomo jest to, że... była w czapce. W ten sposób chciała, zdaniem niektórych wolnomyślicieli, ukryć swoją tożsamość.

Inny z argumentów jest taki, że Gajewska bezpośrednio po poproszeniu o dokument tożsamości nie okazała go. Tu zaznaczmy: dobrze by było, gdyby to zrobiła. Ale raz, że była już trzymana przez policjanta, a dwa - gdy tłum krzyczał do policjantów, że zatrzymują posłankę, ci powinni puścić Gajewską i pozwolić jej okazać legitymację. Nie zrobili tego jednak, czym także naruszyli stawiane im przez państwo i ustawodawcę obowiązki.

Na swój sposób imponujące jest to, że kilku rosłych funkcjonariuszy rzuciło się na jedną kobietę wypowiadającą do megafonu niepodobające się rządowi hasła.

Aż dziw bierze, że funkcjonariusze nie byli tak aktywni, gdy Robert Bąkiewicz, obecny polityk Suwerennej Polski, zakłócał wystąpienie powstańców warszawskich.

Dziwne też, że Grzegorz Braun wręcz w asyście policji zabrał choinkę z sądu, wyzywał ludzi, niszczył sprzęt RTV, a policjanci stali i patrzyli, jak krewki polityk robi z parlamentarnego immunitetu tarczę dla swojego chuligaństwa.

Wreszcie: skoro nie wolno wybrykami zakłócać spokoju i porządku publicznego, najwyższy czas aby policjanci zajęli się politykami zakłócającymi konferencje prasowe swoich rywali.

Ale przecież wszyscy jesteśmy dorośli i doskonale wiemy, że polska policja od lat jest ślepa na jedno oko. I wiernie służy - ale coraz częściej nie polskiemu państwu, lecz partii.

Patryk Słowik, dziennikarz Wirtualnej Polski

Napisz do autora: Patryk.Slowik@grupawp.pl

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (1783)