Polak w Legionie Cudzoziemskim w Ukrainie. Został żandarmem w jednostce
"Dlaczego chcesz walczyć?", "Zabijałeś?", "Byłbyś w stanie zabijać?" – to niektóre pytania, które padają podczas selekcji ochotników do Legionu Międzynarodowego w Ukrainie. – Ci, którzy odpowiadają, że przyjechali tylko po to, żeby zabijać, są odsyłani do domu - opowiada w rozmowie z Wirtualną Polską Jakub, Polak z Legionu Międzynarodowego w Ukrainie. W jednej z baz ochotników pełni funkcję żandarma.
Jakub ma 42 lata. Ponad połowę życia spędził w Głuszycy na Dolnym Śląsku. Po kilku latach służby w Żandarmerii Wojskowej wyjechał do Londynu, gdzie – jak sam mówi – pracuje tylko po to, by w krótkim czasie zarabiać na wyjazdy.
Dotychczas odwiedził 132 kraje. Do Kijowa przyleciał kilka godzin przed rozpoczęciem rosyjskiej inwazji, bo "przeczuwał, że coś się wydarzy". Wrócił na krótko do Polski, by zabrać sprzęt wojskowy i wrócił do Ukrainy zaciągnąć się do Legionu Międzynarodowego.
Patryk Michalski, Wirtualna Polska: Przyleciałeś do Kijowa kilka godzin przed rozpoczęciem rosyjskiej inwazji.
Jakub, członek Legionu Międzynarodowego w Ukrainie: Jak się okazało jednym z ostatnich samolotów, które w ogóle wylądowały. Śledziłem dokładnie to, co dzieje się w Ukrainie i wiedziałem, że to może być ostatnia chwila, żeby się tu dostać.
Czyli spodziewałeś się, że za chwilę zacznie się wojna?
Przypuszczałem, że coś się wydarzy. Ale nie spodziewałem się, że to będzie pełnowymiarowa inwazja. Pojechałem do hostelu, żeby się przespać i obudził mnie odgłos wybuchów. Bombardowana była okolica lotniska Borispol, gdzie wylądowałem kilka godzin wcześniej i to było szokujące. Schowałem się na dworcu kolejowym, później na stacjach metra. Zdecydowałem, że na kilka dni pojadę do Polski. Po drodze widziałem kobiety, dzieci i zagranicznych studentów, uciekających przed wojną. Wiedziałem, że wrócę do Ukrainy, żeby jakkolwiek pomóc ludziom, których spotkałem.
Co na to rodzina i znajomi?
Wszyscy są przeciwko. Nawet ci znajomi, z którymi byłem w wojsku. Dopóki się tu nie pojawiłem, myśleli, że żartuję. Niektórzy nie chcą ze mną rozmawiać. Inni piszą wiadomości, żebym na siebie uważał, albo dzwonią, kiedy w mediach pojawia się informacja o kolejnych bombardowaniach.
Dla ludzi to jest dziwne, że zostawiłem pracę w szpitalu w Londynie i tutaj przyjechałem. Nie da się tego wytłumaczyć, ale oni od dawna wiedzą, że żyję inaczej, że nie założę własnej rodziny, nie będę miał domu. Zdążyli się trochę przyzwyczaić, bo wcześniej wyjeżdżałem do dżungli i nie dawałem znaku życia przez kilka miesięcy. Kiedyś wymyśliłem, że będę polował na krokodyle i anakondy w Ameryce Południowej, zrobiłem to. Jak miałem ochotę przez tydzień iść murem chińskim, to poleciałem do Chin.
Wojna ma być kolejną przygodą?
Nudzi mnie normalność. Może przyjdzie taki moment, że odpuszczę, ale na razie nie zamierzam. Poza tym, w mieście, gdzie się urodziłem, są bunkry, las, jeziorka, kiedyś były kopalnie. Dorastałem w klimatach survivalowo-leśnych i zawsze mnie to interesowało.
Często słyszę, żebym dał sobie spokój. Ludzie pytają, czy nie boję się samotności. Nie boję się, dobrze jest mi z samym sobą i nie boję się, że będę umierał sam. Ciągle chcę więcej i muszę czuć wewnętrzne gilgotanie, strach połączony z niepewnością. Tutaj ciągle czuję ucisk w klacie, bo nie wiem, czy za chwilę coś się nie stanie.
Jesteś w jednej z baz, gdzie trafiają ochotnicy, którzy chcą dołączyć do Legionu Międzynarodowego. Lokalizacji nie możemy ujawnić ze względów bezpieczeństwa.
Po ataku rakietowym na poligon pod Lwowem, w którym zginęli ochotnicy, musimy zachować szczególną ostrożność. Udajemy, że nic szczególnego się nie dzieje. Po wstępnej selekcji ochotnicy są dzieleni na mniejsze grupy i jadą do różnych części kraju.
Ty zostałeś żandarmem w jednej z jednostek. Jakie są twoje zadania?
Ochrona obiektu, pilnowanie porządku, wstępna selekcja ochotników oraz walka z alkoholem i narkotykami.
To duży problem?
Już nie, bo od początku ostrzegamy, że za używki natychmiast się wylatuje, ale ludzie przywożą tu i alkohol, i narkotyki. Wydaje im się, że tak będzie łatwiej przetrwać to wszystko.
Jesteś gotowy pojechać na front?
Tak, ale nie w tej chwili. Chciałbym, żeby to działo się stopniowo. Teraz jestem żandarmem, później chciałbym pojechać do Kijowa, bo tam potrzebna jest różna pomoc i dopiero z czasem mógłbym trafić na front.
Nie gram Rambo. Po bombardowaniu czujesz strach. Nie uważam, że jestem słaby psychicznie, ale to na mnie działa. Nawet jak w nocy nie ma alarmu, to śni mi się, że jest alarm. Wstaję, widzę na zegarku, że mam podwyższone tętno i ciągle jest to napięcie, czy coś się stanie.
Kim w ogóle są ludzie, którzy dobrowolnie jadą na wojnę?
Najwięcej osób po prostu chce pomagać. To ludzie, którzy mówią, , że mogą nosić worki z piaskiem, opatrywać rany, być kierowcami, kucharzami, sprzątaczami. Są też żołnierze, byli żołnierze, pracownicy służb. Ostatnio spotkałem chłopaków z tajwańskiej jednostki specjalnej, byłego amerykańskiego żołnierza, który uciekał przed wyrokiem za marihuanę, czy policjanta z Nowego Jorku.
Była też u nas grupa wojowników z brazylijskiej dżungli, czy peruwiańscy kontraktorzy, którzy chcieli walczyć za pieniądze. Jeden z nich powiedział mi, że żona go wysłała do Ukrainy, żeby coś zarobił.
W Legionie żołd jest symboliczny, więc niektórzy zaczynają działać na własną rękę, chcą być najemnikami, za pieniądze wydostają ludzi z oblężonych miast, na przykład z Mariupola. Słyszałem, że jedna z takich grup bierze 10 000 dolarów od osoby za ewakuację do Polski.
Większość ochotników ma doświadczenie wojskowe?
Nie, ale ci, którzy mają doświadczenie na polu bitwy, szybko trafiają na front. Wojskowi bez większego doświadczenia zaczynają szkolenia, które często trwają dwa dni. Ale trafiają tu też ludzie bez żadnego doświadczenia, w dresie.
Są pasjonaci gier komputerowych czy ASG [Air Soft Gun - repliki broni palnej w skali 1:1 strzelające najczęściej plastikowymi kulkami – red.]. Ich wyobrażenie o wojnie jest dość filmowe, więc nie wszyscy zostają, ale widziałem grupę 20-latków z Polski, którzy zostali przyjęci. W mojej grupie też mam grupę czterech Polaków.
Niektórzy po prostu chcą się pobawić w wojnę i strzelać, a inni chcą uciec przed nałogami, rodziną czy problemami. Oczywiście nie wszyscy zostają, duża część jest odsyłana do domu.
Jak wygląda rekrutacja?
Nie jest długa, bo nie ma czasu na szczegółowe rozmowy, ale pytania są podstępne. Ukraińcy nie ufają nikomu. Obawiają się przeniknięcia szpiegów. Oficer, który rekrutuje, bardzo uważnie obserwuje zachowania ludzi – np. czy ktoś jest nerwowy. Odpadają też zazwyczaj ci, którzy nie znają angielskiego, bo komunikacja jest bardzo ważna.
Kluczowe jest przede wszystkim odczytywanie profilu psychologicznego, by wyeliminować osoby zaburzone. Padają krótkie, ale ostre pytania.
Jakie?
"Dlaczego chcesz walczyć?", "Zabijałeś?", "Chcesz zabijać?", "Byłbyś w stanie zabijać?". I na tych pytaniach dużo osób odpada.
Bo nie wiedzą, czy będą potrafili zabić?
Nie, bo mówią, że marzą o zabijaniu, że ich celem jest zabijanie Rosjan, że mogliby ich nawet zadźgać. Wtedy zazwyczaj w odpowiedzi słyszą "dlaczego mówisz, że chciałbyś zabijać, a nie ratować życie?". Myślę, że psychika jest tutaj kluczowa. Widziałem, jak odrzucani byli wielcy faceci, a mężczyźni wątłej postury byli przyjmowani.
A ty byłbyś w stanie zabijać?
Nie usłyszałem tego pytania. Musiałem opowiedzieć o swoim życiu.
A byłbyś?
Trudno powiedzieć. Jeden z ukraińskich żołnierzy powiedział mi, że to jest kwestia przełączenia się w sekundę. Albo zabijasz i jesteś w stanie sobie powiedzieć, że nic się nie stało, tak jakby to była gra albo film, albo zabijasz, popadasz w depresję i ta świadomość niszczy się do końca życia. Myślę, że to zależy od człowieka i nikt z góry nie wie, jak się zachowa.