Dr Tomasz Solecki © archiwum prywatne

Podobno Bóg wybacza każdemu. Ja jakoś nie umiem

Dariusz Faron

- Czasami 6-letni syn Tomka wpatruje się w zdjęcie taty. Zapytał mamę: a co, jeśli źli ludzie zabiją też ciebie? Boli mnie, że ma przed sobą całe życie, a już nigdy nie porozmawia ze swoim ojcem - mówi Wirtualnej Polsce dr Rafał Solecki, brat Tomasza Soleckiego, lekarza ortopedy brutalnie zamordowanego przez pacjenta.

Ta zbrodnia wstrząsnęła całą Polską. We wtorek, 29 kwietnia, do gabinetu ortopedy Tomasza Soleckiego w Szpitalu Uniwersyteckim w Krakowie wtargnął 35-letni Jarosław W. Zaatakował lekarza nożem, zadając mu kilkadziesiąt ran kłutych. Mimo że ortopeda szybko trafił na stół operacyjny, nie udało się go uratować.

Jarosław W., który pracował jako funkcjonariusz Służby Więziennej, miał mieć pretensje do Soleckiego, że ten popełnił błąd w czasie jego leczenia. Napastnik nie przyznaje się do winy. Przebywa w areszcie tymczasowym. Pod koniec maja krakowska prokuratura złożyła wniosek o przeprowadzenie obserwacji sądowo-psychiatrycznej. Tymczasem rodzina ofiary próbuje stanąć na nogi.

- Byliśmy ze sobą blisko. Nasi rodzice nadal nie potrafią się pogodzić z tym, co się stało. Syn Tomka, Kuba, zaczął sobie tłumaczyć, że tata jest na dyżurze lekarskim i zaraz wróci - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską dr Rafał Solecki, brat zamordowanego.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Bodnar chce odwołania dyrektora SW. "Decyzja, która powinna zapaść"

Dariusz Faron, Wirtualna Polska: Taką zbrodnię można wybaczyć?

Dr Rafał Solecki: Podobno Bóg wybacza każdemu. Ja jakoś nie umiem.

Kilka tygodni temu powiedział mi pan, że na pewno się spotkamy, ale potrzebuje pan trochę czasu.

Okres po śmierci brata był dla mnie bardzo trudny. Sam cierpiałem i jednocześnie patrzyłem na ogromne cierpienie rodziców. Są w starszym wieku. Nie umieli dopuścić do siebie myśli, że jego już nie ma. Żaden rodzic nie powinien chować własnego dziecka. Czują bezsilność, z którą nie potrafią sobie poradzić.

Wyparli to, co się stało?

Takiego określenia bym nie użył. Natomiast w tym przypadku czas wcale nie leczy ran. Mama i tata czują, jakby Tomek został zamordowany wczoraj, a nie ponad miesiąc temu. Brat był ode mnie siedem lat młodszy. Kiedy miałem 18 lat, wyfrunąłem z domu, a on został z rodzicami i zaczął funkcjonować jako jedynak.

Zawsze był traktowany jako ten mniejszy i nieco mniej samodzielny. Niesłusznie, bo świetnie sobie radził. Bardzo interesował się komputerami. Zastanawiał się, czy iść na medycynę, czy wybrać informatykę. Gdy wchodził do zawodu lekarza, wszyscy pytali go, czy jest bratem chirurga Rafała Soleckiego. Z biegiem czasu zyskał renomę. I to mnie ludzie zaczęli zagadywać, czy jestem bratem ortopedy o tym samym nazwisku.

Jak opisałby pan wasze relacje?

Mimo różnicy wieku byliśmy ze sobą blisko. Kiedy Tomek zaczynał studia, pracowałem już jako lekarz. Starałem się roztoczyć nad nim parasol ochronny, choć nie było to konieczne. Jego zainteresowania poszły w innym kierunku. Jestem chirurgiem ogólnym, on jako ortopeda specjalizował się w ręce. Nieraz się ze sobą konsultowaliśmy.

Dziewięć lat temu odszedłem ze Szpitala Uniwersyteckiego, a Tomek wraz z żoną przeprowadzili się pod Kraków. Nie widywaliśmy się więc codziennie, ale jako bracia regularnie rozmawialiśmy telefonicznie. Razem wyjeżdżaliśmy co roku na Sylwestra do Iwkowej. Witaliśmy tam razem Nowy Rok od piętnastu lat. W sierpniu mieliśmy świętować z Tomkiem i Iwoną ich 20. rocznicę ślubu. Jestem ojcem chrzestnym Kuby, ich 6-letniego syna.

Jak powiedzieć sześciolatkowi, że jego tata nigdy nie wróci do domu?

Usłyszał od nas, że Tomek odszedł, natomiast jest jeszcze zbyt mały, by zrozumieć, co to tak naprawdę oznacza. Gdyby miał 10 czy 12 lat, trauma byłaby jeszcze większa. Tomek był świetnym ojcem. Jeździli z Kubą na rowerze, na nartach, chodzili na pływalnię, brali udział w biegach z torem przeszkód. Spędzali ze sobą naprawdę dużo czasu.

Tomek, jako lekarz zabiegowy, przynajmniej raz w tygodniu dyżurował. Nie było go wtedy w domu na noc. Po śmierci taty Kuba zaczął sobie tłumaczyć, że tata jest na dyżurze i zaraz wróci. Zdarza się, że siedzi w sypialni rodziców ze zdjęciem ojca. Po prostu się w niego wpatruje. Bardzo mnie boli, że Kuba ma przed sobą całe życie, a nigdy nie porozmawia już z tatą.

A jak pan radzi sobie ze śmiercią brata?

Powoli staram się wracać do względnej równowagi. W szpitalu klinicznym, gdzie pracowałem na ostrym dyżurze i wykonywałem operacje onkologiczne, codziennie obcowałem ze śmiercią. Nieraz przywozili mi kogoś z ranami kłutymi czy postrzałowymi. Nie zawsze udawało się człowieka uratować. Dlatego mnie łatwiej było pojąć i zaakceptować odejście Tomka niż rodzicom. Natomiast cały czas mam myśl, że nasze życie nigdy nie będzie już takie samo. Tomek był świetnym lekarzem, ale przede wszystkim był dla mnie wspaniałym bratem.  

Jak dowiedział się pan o morderstwie?

Tamtego dnia operowałem. Po pracy zobaczyłem nieodebrane połączenie od żony. Chwilę później zadzwonił kolega ze szpitala, że Tomek dostał nożem i jest operowany. Od razu pojechałem do Szpitala Uniwersyteckiego. Wiedziałem, że ma rany kłute klatki piersiowej i brzucha, że dostał wiele uderzeń.

Jako chirurg, który pracował przez 20 lat na ostrych dyżurach, zdawałem sobie sprawę, że mój brat praktycznie nie żyje. Zespół robił wszystko, co mógł, ale Tomek tak naprawdę zginął na dole, w gabinecie. To, że w ciągu dziesięciu minut przewieziono go na blok operacyjny, nie miało większego znaczenia.

Naprawdę nie miał pan złudzeń?

W takich sytuacjach pojawia się irracjonalna nadzieja, że może jednak zdarzy się cud. Słyszał pan o mężczyźnie z Indii? Przeżył katastrofę samolotu jako jedyny. Pomyślałem, że może Tomek będzie miał wyjątkowe szczęście. Ale przy kilkudziesięciu ranach kłutych serca, aorty i wątroby do śmierci kory mózgowej dochodzi w ciągu czterech minut. Przeżyć można tylko na filmach. Lekarze walczyli, a nasi rodzice byli w drodze. Nie chciałem im mówić przez telefon, że szanse są zerowe, choćby Tomek trafił do najlepszej kliniki świata.

Jak rozumiem, w końcu usłyszeliście, że nie udało się go uratować.

W pierwszym momencie rodzice nie wierzyli, że jest po wszystkim. Zaproszono nas na salę, do której przewieźli brata z bloku operacyjnego. Już nie żył. Powiedzieli, że mamy chwilę, żeby się z nim pożegnać. Ale co można powiedzieć bratu w takiej chwili? Chodziło bardziej o to, żeby na niego spojrzeć, złapać go za rękę, dotknąć ostatni raz.  

Jak stanąć na nogi po czymś takim?

Nie mieliśmy wyjścia. Tomka zamordowano 29 kwietnia. Bratowa wykazała się niezłomnym charakterem. Z pomocą moją i taty zdołała załatwić wszystkie formalności przed weekendem majowym. Na pogrzeb przyszło ponad tysiąc osób. Odzew był ogromny. Nie zgodziliśmy się na pogrzeb państwowy, bo chcieliśmy mieć wpływ na kilka rzeczy. Na przykład by nikt nie wygłaszał na mszy jakichś przemówień politycznych albo żeby nie narzucono nam miejsca i czasu ostatniego pożegnania.

Natomiast jesteśmy wdzięczni, że zjawili się pani minister zdrowia Izabela Leszczyna, wojewoda małopolski Krzysztof Klęczar czy prezydent Krakowa Aleksander Miszalski. Była asysta honorowa strzelców podhalańskich. Pogrzeb miał podniosły charakter. Dostaliśmy duże wsparcie całego środowiska medycznego.

Dr Rafał Solecki, brat Tomasza Soleckiego
Dr Rafał Solecki, brat Tomasza Soleckiego © Wirtualna Polska | Dariusz Faron

O sprawie mówiła cała Polska. To utrudniało przeżywanie straty?

Przed Szpitalem Uniwersyteckim, gdzie dyrektor oficjalnie żegnał Tomka, był las kamer. Natomiast podczas pogrzebu uszanowano naszą prywatność. Nie liczę pojedynczych zdjęć, które ktoś wrzucił później do Internetu. Nie było też transmisji. Z samego pogrzebu nie wszystko pamiętam. Starałem się nie patrzeć na ludzi, żeby nie dać się ponieść emocjom i powiedzieć o Tomku kilka słów. Udało mi się. Pożegnaliśmy go tak, jak chcieliśmy.

Po czasie potrafi pan sobie jakoś wytłumaczyć tragiczną śmierć brata? Myślał pan o przeznaczeniu, pechu?

Nie traktuję tego w tych kategoriach. Po prostu się stało. Cztery lata temu Tomek miał w Krakowie wypadek na skuterze. Został potrącony przez kobietę, która zawracała samochodem na podwójnej ciągłej. Przeżył tylko dlatego, że jechał w "żółwiku", specjalnym stroju do jazdy motorem. Miał złamane obie ręce, otwarte złamanie uda. Jako lekarz wiedział, co się z nim dzieje. Zdążył zadzwonić na pogotowie. Wtedy uszedł z życiem. A teraz go już z nami nie ma.

Jest coś, co powiedziałby pan dziś sprawcy?

Liczę, że dostanie to, na co zasłużył. I że nie będzie to szpital psychiatryczny, tylko więzienie. Tata czuje złość. Śledzi doniesienia na temat działań prokuratury. Czeka na informację, czy sprawca zostanie ukarany, czy uznają go za niepoczytalnego i wsadzą do szpitala psychiatrycznego. Dopytuje, czy można jakoś wspomóc działania śledczych. Na razie o to trudno, bo zabójca jest na trzymiesięcznej obserwacji psychiatrycznej. Dopiero po tym okresie zapadną jakieś decyzje. Może trafić na kolejną obserwację. 

A pan czeka na konkretny wyrok?

Taki człowiek powinien być izolowany do końca życia, niezależnie od tego, czy trafi do więzienia, czy na oddział zamknięty szpitala psychiatrycznego. Wolałbym, żeby trafił za kratki. Tam na pewno poniósłby odpowiednią karę za to, co zrobił. Nie jestem zwolennikiem zasady: oko za oko, ząb za ząb. Nie życzę temu człowiekowi śmierci. Chcę jednak, żeby poniósł konsekwencje adekwatne do tego, co zrobił. Czyli do morderstwa ze szczególnym okrucieństwem. Jeśli nie zostanie uznany za niepoczytalnego, jest jedyny możliwy wymiar kary. Dożywocie.  

Człowiek słyszy o takiej zbrodni i w pierwszej chwili myśli, że pewnie dokonała tego osoba chora psychicznie. Ale przecież ten mężczyzna był badany w zakładzie karnym, w którym pracował jako klawisz. Miał kontakt z bronią palną. Trudno więc teraz bronić tezy, że to osoba niezrównoważona. Zwłaszcza że kilka miesięcy przed zabójstwem zjawił się w prywatnym gabinecie Tomka i powiedział mu, że go zabije.

Jak zareagował pana brat?

Poszedł na policję. Został zapytany o monitoring i świadków. W gabinecie lekarskim nie ma mowy o monitoringu. Świadków też nie miał, więc odpuścił. Nie dokonał oficjalnego zgłoszenia. Podobno zachował się film z monitoringu, sam obraz bez dźwięku, choć to niepotwierdzone informacje.

Może Tomek powinien zareagować z większą stanowczością? Domagać się wszczęcia sprawy? Podał imię i nazwisko osoby, która mu groziła i jej adres zamieszkania. Jest we mnie jakiś żal. Może gdyby jeden czy drugi funkcjonariusz wykazał się w rozmowie z Tomkiem trochę większą empatią, zamiast od razu pytać o świadków i monitoring, do tragedii by nie doszło. Natomiast nie obarczam nikogo winą. Nie było przecież tak, że nie przyjęto zgłoszenia. Brat sam się wycofał.

Opowiadał panu o tym zajściu?

Dowiedziałem się od bratowej dopiero po śmierci Tomka. Pewnie uznał, że nic takiego na pewno się nie zdarzy. Morderstwo w biały dzień w miejscu, gdzie są setki ludzi i kilkadziesiąt gabinetów konsultacyjnych, wydawało się przecież mało realnym scenariuszem. Proszę sobie wyobrazić, że gabinet Tomka był jedynym, który miał od strony zewnętrznej zwykłą klamkę zamiast gałki, której nie można ot tak przekręcić. Oczywiście zabójca i tak mógłby wejść do gabinetu, kiedy inny pacjent go opuszczał. Ale dzięki takiemu zbiegowi okoliczności mógł jeszcze bardziej zaskoczyć brata. Dziś możemy gdybać. Uważam, że nawet gdyby na miejscu była ochrona szpitalna, niewiele by pomogła. Przed takim atakiem trudno się bronić.

Były przełożony Jarosława W. opowiadał na łamach Wirtualnej Polski, że sprawca jako funkcjonariusz Służby Więziennej bawił się na posterunku bronią i że były na niego skargi. Jego zdaniem zawiódł tu system, bo taki człowiek absolutnie nie powinien pracować w areszcie.

Nie uważam, że za śmierć brata odpowiada system. Powtórzę: przed czymś takim nie ma jak się bronić. Nawet wprowadzenie specjalnych bramek przy wejściu do szpitali nie zredukowałoby ryzyka do zera. W krajach skandynawskich osoba, która w budynku służby zdrowia zachowuje się agresywnie w stosunku do personelu, traci ubezpieczenie. I musi płacić za leczenie. Może to byłoby dobre rozwiązanie?

Po tragedii Okręgowa Izba Lekarska zorganizowała duży panel dyskusyjny na temat bezpieczeństwa lekarzy w Polsce. Objęto opieką mojego bratanka, który otrzymał specjalne stypendium edukacyjne i wsparcie psychologiczne. Dziękuję im za to.  

Co jeszcze powinno się zmienić po tragicznej śmierci pana brata?

Osobna kwestia to traktowanie lekarza jako funkcjonariusza publicznego. Są luki w przepisach. Lekarz pracujący w jednostce państwowej jest tym funkcjonariuszem publicznym, natomiast specjalista na kontrakcie albo w prywatnym gabinecie już nie. Czyli jeśli ktoś na prywatnej wizycie uderzy lekarza, zostanie to potraktowane tak, jakby zaatakował kogoś na ulicy. Przypuszczam, że teraz w przypadku ataków fizycznych na lekarzy sądy nie będą orzekać wyroków w zawieszeniu. Jeśli ktoś po pijanemu uderzy lekarza czy pielęgniarkę, zostanie skazany na bezwzględne więzienie. Przynajmniej taki przewiduję trend.

Podobno są koncepcje, żeby wprowadzić alarmowe przyciski w przypadku zagrożenia. Słyszałem też o planowanych szkoleniach z samoobrony. Myślę, że ukończenie takiego kursu nic nie da, jeśli będzie na ciebie biec człowiek z nożem albo bronią palną. Chyba nie tędy droga. Poza tym zmiany muszą nastąpić nie tylko w zakresie zasad panujących w szpitalach.

To znaczy?

Agresja społeczeństwa, napędzana przez polityków, stale rośnie. Boję się, że zaraz będziemy mieli w Polsce taką sytuację jak w Grazu, gdzie doszło do makabry w szkole. Musimy reagować na tę agresję, także na poziomie słów. Jeżeli pewien poseł de facto nawołuje do zabójstwa premiera, krzycząc "kula w łeb" a potem tłumaczy, że było odwołanie do wiersza Broniewskiego i nie ponosi konsekwencji, to znaczy, że na takie groźby jest społeczne przyzwolenie. Potem ktoś czyta o tym w internecie, dochodzi do dziwnych wniosków i kończy się to tragedią.

Powiedział pan, że po śmierci brata nic już nie będzie takie samo. Boi się pan przyszłości?

Mimo że czujemy ogromny ból, życie musi się toczyć dalej. Nie wiem, czy rodzice się kiedyś z tym pogodzą, ale może zaakceptują, że nie przywrócimy Tomkowi życia. Trudnym momentem będą pierwsze Święta Bożego Narodzenia. Co tydzień mamy rodzinne spotkania, podczas których wspominamy Tomka.

Myślimy przede wszystkim o tym, by wspierać Kubę. Na Dzień Dziecka pojechaliśmy z nim na Jurę Krakowsko-Częstochowską, na festyn i do jaskiń. Staramy się zagospodarować mu czas. Najbardziej boję się właśnie tego, jak poradzi sobie syn Tomka. Mam nadzieję, że życie oszczędzi mu w przyszłości kolejnych nieszczęść. Po śmierci ojca któregoś dnia Kuba zapytał mamę: a co, jeśli źli ludzie zabiją też ciebie?

Co odpowiedziała?

Powiedzieliśmy mu, że nawet jeśli w przyszłości znów zdarzy się coś złego, rodzina zawsze mu pomoże. I że nigdy nie będzie w życiu sam.

Dariusz Faron, dziennikarz Wirtualnej Polski

Wybrane dla Ciebie

Zatrzymano kuriera. Przewoził Somalijczyków z Łotwy
Zatrzymano kuriera. Przewoził Somalijczyków z Łotwy
Zełenski w Rzymie. Spotkał się z Kelloggiem
Zełenski w Rzymie. Spotkał się z Kelloggiem
Zwolennicy Trumpa są wściekli. Wszystko przez raport ws. Epsteina
Zwolennicy Trumpa są wściekli. Wszystko przez raport ws. Epsteina
Kosmiczna skamielina. Odkryto galaktykę, tłumaczącą działanie kosmosu
Kosmiczna skamielina. Odkryto galaktykę, tłumaczącą działanie kosmosu
"Szok dla rosyjskich elit" po tajemniczej śmierci ministra
"Szok dla rosyjskich elit" po tajemniczej śmierci ministra
Rekonstrukcja rządu 22 lipca. Data wbudziła konsternację
Rekonstrukcja rządu 22 lipca. Data wbudziła konsternację
Taksówkarz zaatakowany podczas kursu. "Myślałem, że już po mnie"
Taksówkarz zaatakowany podczas kursu. "Myślałem, że już po mnie"
Woda odcięła drogę do domków letniskowych. Są w nich turyści
Woda odcięła drogę do domków letniskowych. Są w nich turyści
Ważne spotkanie z Tuskiem. PO szykuje się do wyborów
Ważne spotkanie z Tuskiem. PO szykuje się do wyborów
Wyskoki chatbota Grok. Antysemityzm, antyislamizm, obraza i bluzgi
Wyskoki chatbota Grok. Antysemityzm, antyislamizm, obraza i bluzgi
Alert RCB. Zagrożonych 10 województw
Alert RCB. Zagrożonych 10 województw
Pomoc dla powodzian, w tym dla Polski. PE zdecydował
Pomoc dla powodzian, w tym dla Polski. PE zdecydował